„Rozpoznawanie jakichkolwiek zaburzeń osobowości u osób publicznych jest nieetyczne, jeżeli badanie nie zostanie przeprowadzone zgodnie z obowiązującymi w psychiatrii standardami, przez osoby posiadające odpowiednie uprawnienia do przeprowadzania takich badań” - Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne
Czy ktoś, nomen omen, o zdrowych zmysłach mógłby zacząć podejrzewać o chorobę psychiczną doświadczoną życiem osobę, która od dziesięcioleci funkcjonowała w przestrzeni publicznej, mającą dobre i bliskie relacje rodzinne, która zbudowała z sukcesem wielką firmę i zdobyła zaufanie 75 milionów Amerykanów? Trudno to sobie wyobrazić zachowując zdroworozsądkowe myślenie i elementarną uczciwość zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że choroba psychiczna wiąże się z głębokim cierpieniem chorego często alienującym go od otoczenia. Czy ktoś taki mógłby wypełnić choćby jedną z cech klasycznego przywództwa (m.in. empatia, świadomość organizacyjna, praca zespołowa, zarządzanie konfliktami etc)? Wydaje mi się to pytaniem retorycznym.
Zasada Goldwatera
Dotychczas w ponad 200 letniej tradycji wyborów prezydenckich w USA honorowano niepisaną zasadę, iż odwoływanie się w walce politycznej do argumentum ad psychopatum jest niehonorowe. Te pacta były sunt servanta z jednym wyjątkiem, który jednakowoż przyczynił się do umocnienia dobrej tradycji na kolejne lata. Chodzi o sprawę senatora Goldwatera, ubiegającego się o prezydenturę z ramienia Republikanów w 1964 roku. Przed wyborami, magazyn „Fact” opublikował wyniki ankiety przeprowadzonej wśród 1189 amerykańskich psychiatrów. Mieli się wypowiedzieć, czy Barry Goldwater, kwalifikuje się, ze względu na swoją osobowość na stanowisko prezydenta USA. Oczywiście w opinii większości psychiatrów – nie kwalifikował się. W uzasadnieniu wskazywano takie nieprawidłowości jak paranoidalne zaburzenia osobowości, tzw. manię wielkości, poczucie własnej wyjątkowości etc.
Inicjatywa, z całą pewnością inspirowana przez sztab konkurentów z Partii „Demokratycznej”, oburzyła jednak większość klasy politycznej oraz zwykłych Amerykanów. Zadziałało tutaj przywiązanie do tradycji, dobrych obyczajów i common sense, który podpowiadał, wedle swoiście rozumianego „domniemania zdrowotności”, iż po pierwsze, osoba dojrzała, najczęściej po 50-tce, z określonym dorobkiem i obecnością w polityce lub życiu publicznym a co więcej posiadająca poparcie milionów ludzi w wyniku prawyborów, nie może być chora w sensie ścisłym. Po drugie, i tu też swoją rolę odgrywał zdrowy rozsądek, wszyscy mniej lub bardziej świadomie, zdawali sobie sprawę, iż gdyby skrajnie wyostrzyć pewne psychologiczne kryteria, każdy przywódca (fighter so to say), polityczny mógłby zostać zakwalifikowany jako „psychopata”. Skuteczne przywództwo bowiem to m.in. duża oporność psychiczna, nie unikanie trudnych decyzji (które mogą czasami wydawać się jako mało empatyczne), konflikty z własnym zapleczem i nieustanna konfrontacja z konkurencją. Nie ma po prostu takiej możliwości, aby taka osoba mieściła się w psychologicznej normie, oznaczałoby to bowiem, iż nie poradziłaby sobie z pewnymi zadaniami „księcia”. Zjawisko jest znane badaczom, tak np. ujmował je prof. Bernstein „Odrobina obsesji i kompulsywności wiedzie do wspaniałego i cnotliwego życia. Ich nadmiar prowadzi jednak do autodestrukcji i pozbawiania energii innych. ...Gdyby ich (silnych przywódców z odrobiną „obsesji”- PB) nie było i nie wykonywaliby nieprzyjemnych i pracochłonnych zadań, narody by upadały zaś interesy zostałyby wstrzymane.”
Wreszcie, ostatnim z czynników, który współcześnie powodował wielką ostrożność w używaniu tego typu pseudoargumentacji w walce politycznej, była pamięć o totalitarnych metodach komunizmu, który rzecz jasna skrzętnie z niej korzystał. Już na początku XX wieku jego współtwórca Lejba Bromstein (aka Lew Trocki) mawiał, iż „na doświadczeniu całej ludzkości opieramy się my, my stanowimy przyszłość – a tam w górze zasiadają nie tylko przestępcy, ale i maniacy”. A jak traktowano tych „maniaków”, którzy mieli więcej szczęścia (uniknęli bowiem „kuli w potylicę” m.in. w katyńskim lesie) pisał m.in. rosyjski dysydent i lekarz ALEKSANDER PODRABINEK: „W Związku Sowieckim objawiało się to przede wszystkim tym, że z każdego normalnego człowieka system mógł zrobić wariata. Było to ulubione narzędzie aparatu represji. Każdy, kto zgłaszał jakieś wątpliwości co do „sowieckiego raju”, mógł zostać zdiagnozowany przez psychiatrów posłusznych władzy jako chory psychicznie”.
Prowokacja i alienacja.
„Kiedy ludzie traktują mnie niesprawiedliwie, źle albo chcą mnie wykorzystać, zawsze kontratakuję. Walczę bardzo ostro...Jeżeli walczysz w imię czegoś w co wierzysz i ceną jest zrażenie do siebie ludzi po drodze to i tak wszystko ostatecznie się układa” - Donald Trump, Art of the deal
Bez wątpienia te cechy, o których powyżej wspomniał Donald Trump, są potrzebne również w polityce, zwłaszcza w trudnych czasach, ale też mogą zostać ukazane w krzywym zwierciadle. Tendencyjna i złośliwa koncentracja na mankamentach, które posiada każdy człowiek, przy odpowiednich warunkach i skali dezinformacji może doprowadzić do wykreowania jego całkowicie zafałszowanego wizerunku. Istotą deformacji wizerunku Donalda Trumpa było przedstawienie takich koniecznych dla przywódcy cech jak energiczność, dynamizm, dobrze rozumiana „sangwiniczność”, zdecydowanie etc, jako „szaleństwo”.
Tak jak wspominałem w części pierwszej niezawodną metodą, zwłaszcza wobec polityków sprofilowanych osobowościowo jako „fighterów”, jest nieustanne prowokowanie ich poprzez niesprawiedliwe (pasywno) agresywne ataki, które rzecz jasna muszą spotkać się z reakcją zaatakowanego. Ale w przypadku Donalda Trumpa, stosowano również szereg innych technik dezintegracyjnych znanych z szemranych podręczników, z alienacją i pośrednim zastraszaniem na czele. Zabieg alienacyjny wobec lidera grupy polega na wywołaniu u niego subiektywnego poczucia osamotnienia, przekonania go, iż jego poglądy są całkowicie odosobnione, że w gruncie rzeczy utracił kwalifikacje do integrowania i przewodzenia swojej grupie. W ujęciu makro sprowadzało się to do podejmowania działań dywersyjnych w Partii Republikańskiej (m.in. inicjatywa "Republikanie przeciwko Trumpowi"), na ideowej niwie republikańsko/konserwatywnej Lincoln Project, próbując przekonać opinię publiczną, iż Trump jest „odosobnionym” wypaczeniem idei republikańskich. Na poziomie mikro, przede wszystkim w administracji prezydenckiej, podejmowano działania prowokujące do konfliktów i jednocześnie zachęcano zarówno odchodzących nielojalnych urzędników (m.in. Johna Boltona) jak i „ukrytych”, aby w swych nad wyraz pilnie wydawanych memuarach nieustannie eksponowali aspekt niestabilności emocjonalno-metalnej prezydenta. Dodatkowo, elementem presji i osaczania psychologicznego, również w jego własnej administracji, był „czarny marketing szeptany” objawiający się m.in. kolportowaniem takich opowieści, jak ta opisana w arcymanipulacyjnym dziełku M.Wolfa „Ogień i furia”: „Synowie Trumpa Don Jr. I Eric o których ludzie z otoczenia Trumpa mówili pod ich nieobecność Uday i Qusay, przydając im imiona Saddama Husajna...”.
Napisawszy to, mam jednocześnie świadomość, iż Donald Trump nie był aniołem i posiadał pewne osobowościowe i biograficzne „punkty zaczepienia” dla manipulatorów. Rzecz jasna wolałbym, aby ich nie było. Ale uczciwie rzecz ujmując, każdy z nas jest w pewnym zakresie uformowany genius loci i zeigheist'em. Donald Trump zaś został uformowany pośrednio przez liberalny klimat creazy sixties 68 Nowego Jorku. Odniesienie ogromnego sukcesu materialnego zapewne mogło wyostrzyć pewne inklinacje formacyjne etc. Ale to wszystko AD. 2016-2020 nie oznaczało jeszcze, iż w związku z tym można było go nazwac „wariatem”. Mogliśmy się o tym przekonać nie tylko patrząc na jego pełną sukcesów i trafnych decyzji politykę gospodarczą i zagraniczną (która btw była bardzo korzystna dla Amerykanów), ale również przyglądając się jego zachowaniu podczas szeregu wizyt dyplomatycznych m.in. w Warszawie. Nieprowokowany, nieatakowany perfidnie zachowywał pełen spokój, profesjonalizm i godność osobistą.
„Jako Żyd wychowywałem się na mantrze: Nigdy więcej” - John Gartner
Ale zarówno wieloletnia tradycja, jasne i merytoryczne stanowisko Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, oczywistość pewnych faktów i obserwacji, nie powstrzymały „środowisk wybranych” do „wyrzucenia ich do kosza”. Jeszcze trakcie wyborów w 2016 roku, niejaki John Gartner, psychiatra i autor dość laurkowej biografii „Psychologia Billa Clintona”, rozpoczął kampanię oszczerstw w mediach zarzucając Donaldowi Trumpowi posiadanie zespołu cech psychopatycznych i tym samym chorobę psychiczną. Jego działania przybrały skoordynowany i zorganizowany charakter już po wyborach w 2016 roku, kiedy założył fundacje pod nazwą Duty to Warn (Obowiązek ostrzeżenia) i rozpoczął zbieranie podpisów wśród amerykańskich lekarzy dla poparcia inicjatywy impeachmentu prezydenta Trumpa w Kongresie.
Istotą argumentacji Gartnera przekreślającą dotychczasowe standardy i obyczaje była, można by rzec potocznie, „stara śpiewka”. Jak wyjaśniał w jednym z wywiadów: „Żyjemy w społeczeństwie przedfaszystowskim...Jeśli uważasz, że milczenie w obliczu rosnącego faszyzmu jest nieetyczne, to jedyny sposób, aby trzymać się etyki American Psychatric Association [która stanowi, że psychiatrzy nie powinni diagnozować osób publicznych, których nie przebadali] to zachowywać się nieetycznie. . . Niemieckie Towarzystwo Psychiatryczne nic nie powiedziało w czasie rządów Hitlera. Czy powinno być dla nas wzorem do naśladowania? Jako Żyd wychowywałem się na mantrze „Nigdy więcej”, co oznacza, że milczenie w obliczu rosnącego faszyzmu jest strasznym grzechem. . . W celu uniknięcia „zawstydzania zawodu”, APA splamiła go wiecznym wstydem ”.
Swoistym causa finita był argument „nie do odparcia” czyli „Ortodoksyjni Żydzi mają 613 przykazań a ty możesz złamać wszystkie, aby uratować życie...”. John Gartner pozostał gwiazdą i frontmanem „przemysłu (psycho) pogardy” działającym 24/7 przez wszystkie lata prezydentury Donalda Trumpa. Występował na wszelkich możliwych łamach, gościł we wszelkich możliwych studiach (od największych stacji po youtubowych influenserów) wreszcie jego bardzo aktywna w social mediach inicjatywa była koproducentem arcyprzewrotnego filmu dokumentalnego (podczas oglądania którego poczułem „zapach siarki”) o dość wymownym tytule „Unfit. Psychology of Donald Trump”. Rzecz jasna w tym show nie mogło też zabraknąć „naukowej podbudowy” czyli (auto) promocji jego książki o jakże (również w kontekście „goldwaterowskim”) znamiennym tytule i charakterystycznej okładce:
Do tego bezprecedensowego ataku, oprócz lekarzy różnych profesji składających swój podpis w ramach akcji „Duty to warn”, dołączyli się również wysokiej klasy (ale zdaje się, że niemoralnej...) specjaliści wydając w 2017 roku książkę pt. The Dangerous Case of Donald Trump. 27 psychiatrów, psychologów, ekspertów od zdrowia psychicznego i psychoanalityków opublikowało tam swoje przemyślenia. Na podstawie wypowiedzi i zachowań Donalda Trumpa poszczególni eksperci postawili odpowiednie diagnozy: socjopata, paranoik, patologiczny narcyz, człowiek o trwałej utracie kontaktu z rzeczywistością, nałogowy kłamca, niezrównoważony psychicznie, człowiek o głębokiej emocjonalnej niestabilności. Eksperci rzecz jasna byli zgodni co do tego, że stan psychiczny prezydenta stanowił oczywiste i realne zagrożenie (clear and present danger – określenie zaczerpnięte z dyskursu bezpieczeństwa państwa) dla całego narodu i dobrostanu jednostek. Nie mieli też żadnych wątpliwości, iż prezydentura Trumpa „spowodowała, nie mające precedensu, skutki dla zdrowia psychicznego w kraju i poza granicami”; jego „szaleństwo” udziela się innym. Następuje wzrost poziomu przemocy w szkołach, rośnie ilość przypadków molestowania seksualnego.”
Szereg zarzutów związanych m.in. z naruszeniem zasady Goldwatera redaktorka książki Dr Bandy X. Lee odparła słowy „że to wszystko zależy od tego, czy naukowcy wspierają nadużycia władzy przez państwo, czy też stawiają im opór. Jeśli – argumentowała – zaprasza się nas do współpracy z państwowymi programami, naruszającymi prawa człowieka, to naszym etycznym obowiązkiem jest odmówić. Jeśli jednak widzimy, że „władza państwowa jest nadużywana przez osobę na wysokim stanowisku, będącą niezrównoważoną psychicznie, to obowiązkiem specjalistów jest uświadomienie tego opinii publicznej i podzielenie się z nią specjalistyczną wiedzą”. A zatem znów subiektywnie rozumiane „prawa człowieka” (jak należy się domyślać chodzi o nielegalnych imigrantów zaś w szerszym aspekcie multikulturalizowanie Ameryki) były podstawą do iście rewolucyjnego podejścia ignorującego tradycję, dobre obyczaje oraz środowiskowo-zawodowy etos.
Oczywiście sama książka, cóż za niespodzianka, stała się bestselerem amerykańskiej Gazety Wyborczej czyli NYT zaś problematyka mogła liczyć na ciepłe przyjęcie mediów głównego nurtu z transmisjami konferencji jej poświęconej w ogólnostanowych amerykańskich TVNach włącznie.
O liczbie tych wszystkich publikacji nie ma co nawet wspominać, gdyż zajęłoby to kilka tomów. W każdym razie zarówno inicjatywa Johna Gartnera, jak i B.Lee zadziałały jako pudło rezonansowe, które zachęciło niezliczone tabuny pseudopsychiatrów i psychologów do swoich mniej lub bardziej poważnych publikacji, które Czytelnik może znaleźć choćby tu
Zasada nr 7. Oddal się od źródła informacji (+„it must be doctored”)
Jeśli chodzi o aspekt ściśle socjotechniczny to kampania „na psychopatę” była zorganizowana wedle klasycznych prawideł kampanii dezinformacji. Inicjatorzy wprowadzili pożądaną problematykę w główny obieg informacyjny z dala od siebie, opierając się na autorytecie naukowców.
Z stosunkowo najtrudniejszymi przeciwnościami etycznymi i formalnymi (zasada Goldberga i stanowisko APA) „poradzono sobie” odwołując się do szantażu emocjonalnego bazując na „imigranckich prawach człowieka” oraz „pałce antysemityzmu”.
Te w sumie mało wyszukane operacje miały za zadanie wprowadzenie na poziom „masowej oczywistości percepcyjnej” rzekomych problemów zdrowotnych Trumpa zaś na poziomie ściśle erystycznym w takiej „debacie” miały za zadanie ograniczyć pole wyboru między psychopatą a „głupim fiutem”. W tak iście naukowy sposób „bronili” Trumpa „eksperci” w „dyskusjach” czego dobrym przykładem są m.in. słowa dr Allena Francesa z Duke University: „Napisałem kryteria dla narcystycznego zaburzenia osobowości. Trump ich nie wypełnia. Jest okropną osobą i klasycznym schmuck (w jidisz wulgarne określenie na penisa), ale nie jest chory psychicznie”
W rzeczywistości wszyscy Ci „naukowcy” atakując prezydenta jako szalonego po prostu współpracowali z tą grupą w elicie władzy (w istocie bardzo etnocentryczną) która dążyła do jego obalenia. Korumpując swoją misję, etykę zawodową i ubierając polityczne ataki na Trumpa w kostium „naukowej” terminologii współczesnej psychiatrii, dawali argumenty do ręki politycznym wrogom Trumpa takim jak kongresmen Jamie Raskin (D-Md.), promujący ustawę o powołaniu komisji, która zająć się miał fizyczną i umysłową zdolnością prezydenta do pełnienia urzędu czy też kongresmen Ted Lieu (D-Kalif.), który proponował stałą obecność psychiatrów w Białym Domu.
Konkluzja. If it ani't broke ain't fix it
Zjawisko demonizacji polityków poprzez ich psychiatryzację z wykorzystaniem naukowców jest zawsze złe, nieracjonalne i jako takie nie powinno mieć miejsca, gdyż niszczy debatę, potrzebę istnienia w niej autorytetów naukowych i tym samym kulturę umysłową wspólnoty. Operacja „szalony Trump”, choć ostatecznie powiodła się politycznie (w rozumieniu jego przegranej wyborczej) została obnażona przede wszystkim przez nieubłaganą wymowność faktów (doprawdy nie dopatrzyłem się tych zapowiadanych już od 2016 r. konsekwencji szaleńczych rządów Trumpa: wojen nuklearnych, obozów koncentracyjnych, puczu i czego tam jeszcze).
Warto pamiętać, iż we wspólnotach o wysokiej kulturze politycznej, nawet jeśli w istocie dostrzegamy realne przesłanki do formułowania podejrzeń o szaleństwo bazujące na faktycznych i ciągłych zachowaniach (np. liderek Strajku „kobiet” et consortes) i moglibyśmy się zgodzić z zasadnością stwierdzenia, które swego czasu w polskim kontekście sformułował prof. psychiatrii Łukasz Święcicki („Jest coś takiego jak obłęd udzielony, z francuskiego – folie a deux. Czyli stan, w którym innym osobom udziela się urojeniowy pogląd na sytuację. I rzeczywiście wydaje mi się, że teraz coś takiego obserwuję. Mam wrażenie, że to co się dzieje z KOD co jakiś czas przejawia takie symptomy obłędu udzielonego”) jako łacinnicy powinniśmy twardo stać na stanowisku, iż takich wulgarnych argumentów ad personam, względem przeciwników politycznych, bez wyników ich badania lekarskiego, używać nam nie wolno. Tego typu obserwacje, jeśli mają ugruntowanie faktyczne, ostatecznie mogą być domeną psychologów społecznych i mieć nieco inny język opisu. Wracając do realiów amerykańskich i działań Johna Gartnera & co.(choć zjawisko dotyczy w zasadzie wszystkich krajów z łacińskiego kręgu cywilizacyjnego w tym Polski) zawodowa korupcja, etniczno-środowiskowy cynizm maskujący bardzo konkretne interesy a może po prostu jedna wielka chutzpah powinny chyba wystarczyć do opisu ich działań.
Ale to nieodpowiedzialne i chutzpiarskie niszczenie trwałych społecznych instytucji, rozwiązań prawnych, obyczajów w tym przywiązania do łacińskich zasad debaty (m.in. preferencji do rozmowy ad meritum programowym, unikania zaś ad personam (zwłaszcza w tak zwulgaryzowanej formie) z zaiście rewolucyjnym zapałem i podług talmudycznej etyki, musi prędzej czy później wywołać ten efekt o którym mówił swego czasu już wspomniany Lejba Bromstein (aka Lew Trocki): ”Rewolucja wydaje się konserwatyście obłędem tylko dlatego, że doprowadza „normalne” szaleństwo przeciwieństw społecznych do najwyższego napięcia.” Choć mylił się prawie we wszystkim, w tym akurat miał rację. Ta de facto kolejna nihilistyczna (i etnocentryczna) rewolucja „braci i sióstr Lejby Bromsteina” przeprowadzona w latach 2016-2020 w istocie doprowadza do (przede wszystkim) etycznego napięcia i musi wywołać prędzej czy później gwałtowną reakcję. Bowiem, jak mawiał Thomas Jefferson „Kiedy republika zostanie zepsuta, nie ma możliwości naprawienia narastającego zła, jak tylko usunięcie zepsucia i przywrócenie utraconych zasad; każda inna korekta jest albo bezużyteczna, albo jest nowym złem.”
Inne tematy w dziale Polityka