Z największą przyjemnością polecam Szanownemu Czytelnikowi lekturę wojennych wspomnień Rotmistrza Pietraszewskiego, oficera polskiego wywiadu, wydanych ostatnio przez syna i przyjaciela domu, Jerzego Pietraszewskiego. To literatura faktu najwyższego gatunku, opisująca szereg pasjonujących zmagań i nie pozbawiona również pewnych kontrowersji, które z reguły towarzyszą aktywności ściśle tajnej. Wojenne wspomnienia rotmistrza Pietraszewskiego (pseudonim Pit No.734) wydobywają na światło dzienne nieznane fakty z pracy polskiego wywiadu na terenie okupowanej przez Niemców Francji i kolaborującej z Hitlerem Francji Vichy. Czytelnicy znajda w książce fascynujące, a zarazem tragiczne losy rotmistrza i jego towarzyszy broni i niedoli. Jest to prawdziwa opowieść, która przybliża i pozwala zrozumieć tamte trudne czasy. Opowiada o ludziach, którzy oddaleni o tysiące kilometrów od Polski zachowali godność, przyzwoitość i patriotyczną postawę wyrażaną na kartach książki chociażby w słowach takich jak te: „Wróciłem do celi i znów pomyślałem sobie – raz kozie śmierć. Przez trzy dni modliłem się z medalikiem w ręku z wizerunkiem Marii, który otrzymałem od Matki. Byłem przekonany, ze moja śmierć jest już bliska i tylko jakiś cud może mnie uratować. Do głowy napływały mi mimowolnie wspomnienia z dzieciństwa i całego mojego życia. Tęsknota za bliskimi, za Polska wzmagała się stale...” Książka to również piękny opis przedwojennej Polski, nad wyraz bogato zilustrowany.
Poniżej zamieszczam fragmenty wstępu do książki oraz link do wywiadu video z Jerzym Pietraszewskim, w p.s. zaś jedną z wielu anegdot w zawartych w książce a dotyczącą przegranej w Monte Carlo poważnej sumy przez rosyjskiego kapitana...
„Ojciec, Ojcowizna, Ojczyzna – słowa, które wciąż krążą w moich myślach, gdy wracam do wspomnień o moim Tacie. Teraz, gdy młodość mnie opuszcza, i tylko dusza pozostaje wciąż niepokorna, rogata, zaczynam zdawać sobie sprawę, kim naprawdę był autor tej krótkiej pamiątki wojennej. Trudno mi jest ważyć słowa i jednocześnie pisać otwarcie i szczerze o osobie wyjątkowo mi bliskiej…
Dzisiaj podchodzę już ze spokojem i dystansem do wielu brawurowych wyczynów tego prawie czterdziestoletniego polskiego żołnierza, który mimo przeciwności losu i ciężkich doświadczeń wojennych nigdy się nie poddawał, zachował morale, pozostając dobrym człowiekiem i wracał do Polski najtrudniejszymi ścieżkami. Jego niepojęta filozofia życia w ciągłym napięciu i zdolność do podejmowania decyzji, często jeżących włosy na głowie, nie wzięła się znikąd.
Jerzy Pietraszewski (senior) urodził się w roku 1903 w rodzinie ziemiańskiej w majątku Sworzyce (obecnie województwo świętokrzyskie). Był synem Zygmunta Rocha Pietraszewskiego i Janiny de domo Wróblewskiej. Jak mówił mi Ojciec, jednym z wujów jego matki, a mojej babki, był Walery Wróblewski z Sokółki. Lata szczenięce i młodość spędził w domu rodzinnym w Drzazgowej Woli- majątku ziemskim, który jego ojciec, a mój dziadek, odkupił od rodziny Skarbków.
Do pewnego wieku mały Jureczek pobierał nauki w domu rodzinnym, gdzie wraz ze starszym bratem Tadeuszem, późniejszym ułanem Krechowieckim i świetnym jeźdźcem, a także z chętnymi do nauki dziećmi okolicznych chłopów uczył się czytać, pisać i liczyć pod okiem nauczyciela i guwernantek. Potem uczęszczał do gimnazjum w Warszawie, a następnie do znanego z chlubnych tradycji wychowawczych i wojskowych Korpusu Kadetów we Lwowie.
Ukoronowaniem lat nauki był dyplom magistra inżyniera na Wydziale Rolnictwa i Rybołówstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Trzeba pamiętać, że lata młodości Ojciec spędził w Polsce okupowanej przez zaborców. Tylko w rodzinnym dworze możliwe były rzeczowe rozmowy o Polsce, jej aktualnej sytuacji i przyszłości. Tylko najbliższa rodzina mogła ukształtować młodego człowieka i wpoić mu wartości moralne, obowiązki wobec rodziny i ojczyzny oraz zasady postepowania.
W tym czasie moja babka była osobą publiczną, gdyż przez kilka kadencji piastowała zaszczytną funkcję Prezesa Towarzystwa Ziemiańskiego Ziemi Piotrkowskiej w Piotrkowie Trybunalskim. Z tej racji miała wielu znajomych i przyjaciół wśród tamtejszej szlachty i ziemian, którzy często gościli w Drzazgowej Woli. Młody Jerzy miał więc niebywałą sposobność poznawania ciekawych i mądrych ludzi i często brał udział w intelektualnych i patriotycznych dysputach. W pierwszych latach XX wieku dość częstym bywalcem w dworku Janiny i Zygmunta Rocha Pietraszewskich był, wedle opowiadań Stanisława Borkowskiego- ówczesnego rządcy, Władysław Stanisław Reymont. Pisarz pracował przez pewien czas nieopodal Drzazgowej Woli w miejscowości Wolbórka (obecnie Czarnocin). Znajomość z dziedzicem Drzazgowej Woli odnotowuje noblista w powieści „Chłopi” w części „Jesień”.
Młodzieńcze umiłowanie Ojczyzny w czasie wojny przybierało u Ojca różne formy instynktownego działania i walki o przetrwanie, u podstaw których leżał patriotyzm. Czytelnik, pozostawiony z Jego wspomnieniami bez tego wstępu, mógłby odnieść wrażenie, że ma do czynienia z bardzo silnym i bezwzględnym mężczyzną, typowym wojownikiem żądnym krwi, wykonującym brutalnie i bez zastanowienia stawiane sobie zadania. Otóż tak nie było. Tata, maszerując przez Francję, Hiszpanię, Portugalię, rzeczywiście trochę „narozrabiał”. Robił to jednak bardziej z pobudek patriotycznych lub w obronie własnej, niż w celu wzbudzania u ludzi strachu i złej sławy. Fakt, że był bardzo dzielny i potrafił znosić wielkie niebezpieczeństwa z kamienną twarzą i godnością, świadczy o Jego determinacji i sile witalnej, którą niósł w sobie wraz z medalikiem z wizerunkiem Matki Boskiej, kołyszącym się na lichym sznurku. Jak mówił, czerpał siłę ze wspomnień o Matce, szczęśliwym dzieciństwie i o rodzinnym gnieździe w Drzazgowej Woli.
Dokąd sięga moja pamięć, a są to lata pięćdziesiąte XX wieku, Tata Jerzy był delikatnym, wręcz wysublimowanym człowiekiem, nieposiadającym drugiego oblicza...Polecając Państwu tę skondensowaną opowieść, pełną historycznych faktów i bardzo żywotnych ludzi, ufam że przyjmiecie ją jako świadectwo człowieczego losu. Droga do wolności, którą pokonał Autor i jednocześnie bohater wojennej epopei, to nieprzemijający symbol niedoli polskiego żołnierza oraz zła przybierającego często ludzką twarz.”
http://www.kujawy.info/material-video/wojenne-drogi-rotmistrza-p/ (wywiad z Jerzym Pietraszewskim)
P.s. {Przegrawszy wielki majątek w kasynie}...Nieprzespana noc natchnęła zgranego kapitana na bardzo niebezpieczny i ryzykowny krok. Zrobiwszy wczesnym rankiem pobudkę swym marynarzom wydał rozkaz skierowania dział kanonierki na gmach kasyna, który widać było z zatoki jak na dłoni, a odległość nie przekraczała czterystu metrów. Następnie wręczył zalakowaną kopertę jednemu z młodszych oficerów, wydając rozkaz doręczenia tej koperty dyrektorowi kasyna. Wizyta oficera carskiej marynarki o tak wczesnej porze wzbudziła niepokój wśród służby kasyna. Wysłany oficer nie mówił po francusku, powtarzając w swoim języku - dajtie etu bumagu direktoru. Wezwany telefonicznie dyrektor zjawił się dość szybko w kasynie i odebrał list. Niestety, był on napisany po rosyjsku. Posłano więc do Monaco po tłumacza. Ten rzuciwszy okiem na list momentalnie zrobił się siny na twarzy, a potem zbladł. Zdenerwowany dyrektor przeczuwając coś złego zaczął krzyczeć, aby natychmiast mu wyjaśniono mu, co tam jest napisane. Tłumacz z trudem się opanował i drżącym głosem zaczął tłumaczyć list. Brzmiało on mniej więcej tak:
„Ja, kapitan kanonierki, stanowiącej własność łaskawie nam panującego Cara Rosji Mikołaja II, postanowiłem skierować lufy dział na wasze kasyno. Powodem tej decyzji jest to, że przegrałem tu nie tylko swoje, lecz również pieniądze z kasy okrętowej. Nie mam nic do stracenia i dlatego stawiam ultimatum. Jeżeli do godziny dziesiątej przed południem nie zostaną mi odesłane wszystkie banknoty rublowe, które w dniu wczorajszym przegrałem, otwieram ogień ze wszystkich armat w gmach Waszego kasyna, które z tą chwilą przestanie istnieć. To jest moje ostatnie słowo i ostateczny termin zwrotu przegranej sumy. Żadnych pertraktacji prowadzić nie myślę i nie będę”.
Tu następował nieczytelny podpis carskiego kapitana.
Teraz z kolei dyrektor kasyna zbladł i zzieleniał. Wezwał swych inspektorów i wraz z nimi pośpiesznie udał się do pałacu książęcego na naradę. Decyzja była szybka - zwrócić wszystkie ruble znajdujące się w kasie kasyna niepoczytalnemu kapitanowi. O godzinie dziewiątej od portu zatoki Monte Carlo odbiła motorówka, kierując się w stronę rosyjskiej kanonierki. Na motorówce znajdował się dyrektor kasyna i dwóch inspektorów. Dobiwszy do kanonierki trzej dygnitarze kasyna po drabince linowej weszli na statek. Z kajuty wyszedł kurtuazyjnie uśmiechnięty, choć bardzo blady kapitan w pełnej gali z orderami na piersiach i wyciągnął rękę na powitanie. Jednak zamiast podania rąk wręczono mu pismo do pokwitowania odbioru przegranych wczoraj rubli. Speszony kapitan podpisał dokument, odebrał pliki dobrze opakowanych rubli i zniknął w drzwiach którejś z kabin okrętowych. Funkcjonariusze kasyna natychmiast opuścili pokład i tą samą drogą zeszli do motorówki. Gdy dobijali do mola, przeraził ich wielki huk grzmiących armat. Odruchowo skierowali wzrok na gmach kasyna. Kasyno stało dumnie na szczycie skał. Salwa z armat kanonierki była salutem pożegnalnym. Kanonierka pełną parą ruszyła na otwarte morze.
Na tym skończę moje wspomnienie z czasów pracy w kasynie - oświadczył poczciwy Georges Pascal – muszę jednak dodać, że oburzony za tak nieszlachetny postępek, jakiego dopuścił się kapitan carskiej marynarki, książę Monaco wysłał pod adresem cara Mikołaja II telegram, podając mu do wiadomości powyższe zajście i prosząc o powiadomienie go, w jaki sposób został ukarany winowajca. Jakież było zdziwienie księcia, gdy po trzech tygodniach otrzymał wiadomość z konsulatu Księstwa Monaco w Petersburgu wiadomość mniej więcej tej treści: „Jego Wysokość Cesarz Wszechrosji Mikołaj II ukarał kapitana kanonierki, który był z wizytą kurtuazyjną w Marynarce Wojennej Francji i niezbyt elegancko postąpił w czasie nieoficjalnej wizyty w Monte Carlo, na pięć dni aresztu koszarowego. Za to, że kapitan okazał się takim maładcom, gołubczykom i gierojem, Car Mikołaj II awansował go jednocześnie do stopnia komandora Carskiej Marynarki Wojennej”...
p.s.2 Wszystkie osoby zainteresowane zakupem książki, księgarzy oraz osoby dobrej woli mogące ułatwić umieszczenie tej książki (wydanej nakładem rodzinnym poza dużym wydawnictwem) w internetowych siecówkach proszę o kontakt na prv: pbalcerowski10@gmail.com
Inne tematy w dziale Kultura