Unia Europejska umarła. To znaczy struktury, biura i funkcjonariusze wciąż oczywiście funkcjonują i funkcjonować będą zapewne jeszcze bardzo długo, bo to zbyt intratny interes dla wielu, ale jakoś po drodze wszyscy zapomnieli, że Unia miała być przede wszystkim projektem politycznym. A jako projekt polityczny jest ona martwa. Nie ma dokładnie niczego do zaproponowania swoim członkom ani obywatelom.
UE przeszła z fazy wielkiego projektu unifikacyjnego do stanu trwania. Jest. Ale jest i nic więcej, a w przypadku tak wielkich tworów brak projektu, wokół którego można skupić większość, jest zjawiskiem zabójczym. I ten brak projektu Unię zabił. Tylko jeszcze mało kto o tym wie, trup jest starannie pudrowany przez tych, którym zależy na jego trwaniu, wstrzykiwane są weń przeróżne balsamy, głównie w formie kolejnych transz dodruków pieniędzy przez Europejski Bank Centralny, i wszyscy usilnie udają, że nie czują coraz silniejszego smrodu trupa.
Tyle, że pewne rzeczy zaczyna już być coraz bardziej widać. Unia pęka na linii wschód-zachód, głównie w kwestii imigrantów, ale i w kwestii stosunku do Rosji. Wschód Europy dość zgodnie nie chce imigrantów u siebie i wygląda na to, że udało mu się postawić na swoim. Polska zarzuca Niemcom zbytnią uległość w stosunku do Rosji i ostentacyjnie odwraca się w stronę USA licząc na wsparcie Wuja Sama w utrzymaniu Putina na odległość. Węgry zarzucają zaś Niemcom zbytnią sztywność i brak chęci porozumienia z Rosją. A Niemcy oficjalnie deklarują podtrzymywanie polityki sankcji wobec Moskwy, choć widzą, że te sankcję nie działają, a jedyne co przynoszą to gigantyczne straty dla przemysłu Europy Zachodniej, w tym szczególnie dla Niemiec. Brexit, który jest też znakiem powolnego rozkładu trupa, nie poprawia sytuacji Berlina, bo to biorąc w kleszcze ze wschodu i zachodu zdecydowanie prorosyjską Francję, Niemcy mogli skutecznie podtrzymywać dotychczasową politykę antyrosyjską. Bez Londynu Berlinowi, który boryka się z silnymi naciskami własnych kół przemysłowych, będzie o wiele trudniej utrzymać sankcje.
Unia Europejska umarła gdy wszyscy zorientowali się, że projekt wspólnej waluty to była pułapka, która doprowadziła do gigantycznych nadwyżek budżetowych w Niemczech, kosztem całej reszty państw, dla których euro jest zbyt mocną walutą i jest faktycznie trucizną zabijającą ich gospodarki. Mechanizm jest dość prosty i zrozumiały chyba dla każdego, kto choć trochę interesuje się ekonomią, pisałem już swego czasu o tym we wpisie "Euro, transfery bogactwa i Polska" .
Otóż wspólna waluta powoduje, że wszyscy zarabiają i wydają ten sam pieniądz. Oznacza to, że nie ma możliwości w strefie euro kompensowania gorszej wydajności pracy, czy gorszej jakości produktów dewaluacją lokalnego pieniądza, bo jego kurs jest stały bez względu na państwo. Gdyby w Grecji nadal walutą była drachma, to w sytuacji kłopotów gospodarczych nastąpiłaby dewaluacja waluty i za jedną markę niemiecką trzeba byłoby zapłacić więcej drachm. Albo za drachmę mniej marek, dzięki czemu towary greckie stałyby się nagle nieco atrakcyjniejsze dla Niemców. Pensje Greków mogłyby pozostać na tym samym poziomie. Za te pensje nadal by mogli kupować po tej samej cenie chleb, wino i oliwki, by siedzieć bezczynnie gapiąc się w horyzont, a w tym czasie Niemcy zachwyceni niskimi cenami w Grecji zasilaliby ją swoimi markami. Ale w Grecji obowiązuje euro. Towary greckie nie znajdują chętnych, chyba, że cena zostałaby obniżona... Tyle, że aby obniżyć cenę producent (na przykład oliwy z oliwek) ma tylko jedną drogę - obniżenie kosztów produkcji, co faktycznie sprowadza się do obniżenia pensji. I następuje katastrofa, jaką widać w Grecji, we Włoszech, w Hiszpanii.
Ktoś mógłby spytać: Jak to jest w takim razie, że w USA jest jedna waluta, a różnice między stanami są ogromne?
Odpowiedź jest prosta: w USA istnieje poczucie wspólnoty. Mieszkaniec Kalifornii zgadza się na to, by jego podatki były częściowo wydawane na bony żywieniowe czy ubezpieczenie zdrowotne wspierające bezrobotnych w Mississipi. Istnieje centralnie sterowany system transferu bogactwa (przynajmniej jego części) od najbogatszych do najbiedniejszych. Natomiast w Europie mamy sytuację taką, że przeciętny Niemiec nie zgadza się, by jego podatki były wydawane na zasiłki dla bezrobotnych Greków. Twórcy systemu wspólnej waluty europejskiej liczyli na to, że częściowo problem ten zostanie skompensowany przemieszczaniem się siły roboczej z państwa do państwa, jednak o ile bezrobotny z Mississipi może z dnia na dzień podjąć pracę w Dolinie Krzemowej, o tyle Hiszpański mechanik samochodowy nie może otworzyć tak łatwo warsztatu w Berlinie, bo nie zna języka, bo to zupełnie inne państwo, inna mentalność, inne zwyczaje, wszystko jest obce!
Unia Europejska umarła. Euro było jej ostatnim projektem politycznym. Przyłączenie państw Europy Wschodniej było już tylko ucieczką do przodu. W tej chwili nie ma nic, poza chęcią utrzymania trupa w jak najlepszej formie. Jak Lenina w mauzoleum na Placu Czerwonym.
A Katalonia?
Od momentu wybuchu kryzysu katalońskiego ocenia się, że ok 2000 firm wyniosło się stamtąd bojąc się niepewności sytuacji, ale również i pewności, że gdyby nastąpiła secesja, to Katalonia nie stałaby się automatycznie członkiem UE. Wręcz odwrotnie! Katalonia nigdy członkiem UE nie zostanie, bo spotkałoby się to z vetem Madrytu. Na taką sytuację raczej żaden przedsiębiorca handlujący dotychczas swobodnie w całej Europie, korzystający ze struktur powołanych przez Brukselę, nie może się zgodzić.
Ale chyba nie to jest najważniejsze.
Na secesję Katalonii nie zgodzą się funkcjonariusze pudrujący trupa UE w Brukseli. Nie mogą! Hiszpania jest tak zadłużona, że w zasadzie jest pewne, że po secesji Katalonii Madryt natychmiast ogłosiłby bankructwo i odmówiłby spłaty długu.
Bankructwo członka strefy euro to rzecz niewyobrażalna. Spowodowałoby to zapewne rozpad systemu wspólnej waluty, a co za tym idzie ujawnienie światu, że trup jest trupem. Więc Katalonia nie dokona secesji.
Natomiast Unia zapewne w ramach pudrowania trupa spróbuje ożywić jakąś jego część, na przykład złożoną z Niemiec, Francji, Belgii, Holandii, Luksemburga, może i Austrii, i zrobi z tego Zachodnioeuropejską Republikę Federalną zamieniając ją w jedno państwo, ze wspólnym budżetem, dzięki czemu na terenie tego państwa euro przetrwa i będzie działało, bo transfery bogactwa będą bardzo ograniczone. A reszta? Reszta formalnie będzie nadal w Unii, ale trochę na zasadzie, że każdy sobie rzepkę skrobie.
To mogłaby być jakaś szansa dla Polski, gdyby w tle nie było konfliktu USA z Rosją i gdyby Niemcy wciąż nie mieli swoich planów wobec nas. I gdyby w Polsce byli prawdziwi politycy, którzy mieliby dla niej jakiś plan. Prawdziwy plan dla Polski, którego dzisiaj nie ma nikt.
Gdyby.
Inne tematy w dziale Polityka