Nie ma chyba w historii giełdy niczego innego, poza Bitcoinem, co mogłoby się pochwalić wzrostem o 60 tysięcy procent w ciągu 5 lat. To znaczy nie jestem historykiem giełdy, więc może coś przegapiłem, ale sądzę, że bym o tym gdzieś przeczytał.
To, czym jest Bitcoin wie chyba dziś już większość ludzi, albo przynajmniej każdy coś o nim słyszał. Jakby co, to zachęcam do poczytania wikipedii. Ale być może warto zacząć od tego, czym Bitcoin nie jest.
Otóż Bitcoin nie jest (jeszcze) prawdziwą walutą. Oczywiście wielu chciałoby widzieć w nim równorzędnego partnera dla dolara i euro, ale obecnie nie jest to możliwe. Jedną z cech porządnego pieniądza musi być utrzymywanie mniej więcej stałej wartości.
Oczywiście historia nam pokazuje, że wszystkie waluty, które nie są oparte na złocie, nieuchronnie tracą wartość, która zawsze dąży do zera, by wreszcie je osiągnąć, jednak nie spotykamy się, poza zupełnie skrajnymi sytuacjami, z przypadkami zmiany wartości o 1000% czy 10000% w ciągu krótkiego okresu. Jeśli tak się zdarzało, a miewało to miejsce w sytuacji hiperinflacji, na przykład w Republice Weimarskiej, czy na Węgrzech po II Wojnie Światowej, wówczas po prostu oznaczało to upadek danej waluty. Nikt jej nie chciał trzymać, wszyscy się jej pozbywali gdy tylko trafiała im do rąk.
Waluta po to, by móc normalnie funkcjonować, musi utrzymywać mniej więcej stałą wartość w dłuższych periodach. Konsument, producent, sprzedawca, ale i Urząd Podatkowy, po to by normalnie funkcjonować, muszą mieć pewność, że za jedną jednostkę waluty kupią mniej więcej to samo dziś, co za tydzień. Inaczej stabilne funkcjonowanie społeczności jest znacznie utrudnione i może prowadzić do absurdalnych ekonomicznie sytuacji, galopującej inflacji bądź deflacji.
Łatwo to zobrazować.
Wyobraźmy sobie, że Bitcoin staje się prawnym środkiem płatniczym w Polsce. W ciągu ostatniego półtora roku wartość Bitcoina w stosunku do innych walut wzrosła dziesięciokrotnie, i wciąż wzrasta. Oznacza to, że w interesie kupców, czy producentów jest jak najszybsze pozbywanie się towaru, w zasadzie za dowolnie niską cenę, bo w perspektywie jest tak wielki wzrost wartości waluty, że zarobek będzie zawsze, co najwyżej nie w momencie sprzedaży, tylko za dwa tygodnie. Ale nawet nie to jest największym problemem - ostatecznie spadek cen może być rzeczą korzystną dla konsumenta.
Problemem jest to, że przy tak wielkim wzroście wartości ludzie nie będą chcieli pozbywać się waluty licząc na to, że jutro, albo za tydzień za tę samą sumę kupią o wiele więcej. I dotyczy to na równi konsumentów i producentów, tyle, że w przypadku producentów problem jest o tyle poważniejszy, że mogą wstrzymać produkcję licząc na to, że uruchomienie jej PÓŹNIEJ pozwoli na wydanie na nią mniejszej ilości pieniędzy. Powstaje więc absurdalna sytuacja, w której producent nie produkuje, a konsument nie kupuje, bo obaj czekają na szybki wzrost wartości tego co mają w portfelu, którego nie chcą opróżniać, zaś zawartość magazynów wyprzedawana jest za grosze (satoshi), bo wystarczy poczekać, a te grosze zamienią się w bogactwo.
Waluta, której zmienność wartości jest tak wielka, jak w przypadku Bitcoina (na wykresie widać, że w całym tym procesie wzrostów były jednak również bardzo gwałtowne spadki) powoduje, że trudno sobie obecnie wyobrazić, by mógł on stać się "prawdziwą" walutą. Czym jest w takim razie?
Specjaliści różnie to wyjaśniają. Są tacy, którzy jednak usiłują przypisać Bitcoinowi maksimum cech pieniądza, są tacy, którzy traktują go jedynie jako przedmiot spekulacji, są i tacy, którzy w ogólne nie wierzą w jego przyszłość i traktują jako jakieś dziwactwo, chwilową modę, która minie.
Ja nie jestem specjalistą, więc moje wyobrażenia o Bitcoinie i jego roli w gospodarce są tyle warte, co wyobrażenia kogokolwiek innego, kto trochę interesuje się ekonomią. Ale ponieważ to jest blog, na którym mogę pisać to, na co mam ochotę, to przedstawię moje odczucia.
Jesteśmy w okresie schyłkowym dotychczasowego systemu finansowego świata, który został ustalony na początku lat 70. Wtedy to prezydent Nixon oderwał indeksację dolara na złocie (35 dolarów za uncję złota), bo wiązało to ręce amerykańskiej administracji i uniemożliwiało dowolne zwiększanie deficytu budżetowego.
O co chodziło?
Ano o to, że ponieważ dolar był potrzebny wszystkim bez wyjątku na świecie, to USA mogły drukować dowolną jego ilość. Zawsze znajdowali się ludzie (choć tak naprawdę chodziło raczej o całe państwa), którzy byli gotowi sprzedać to, co mają za dolary, bo tylko za dolary można było kupić ropę naftową. A bez ropy naftowej nie było mowy o funkcjonowaniu gospodarki. Amerykanie mieli z tego taką korzyść, że jeśli potrzebowali wybudować lotniskowiec, to nie przejmując się pustkami w szkatułce, drukowali odpowiednią ilość pieniędzy i płacili nimi za lotniskowiec. Nie powodowało to żadnego znacznego spadku wartości dolara - choć przybywało go na rynku - bo na te pieniądze zawsze znajdowali się chętni licząc na to, że przechowają w nim swoje bogactwo.
I trwało to wszystko tak aż do ostatniej katastrofy giełdowej w 2008 roku. Po drodze, gdy Saddam Husajn próbował zacząć sprzedawać swoją ropę za euro, a nie za dolary, to wylądował na stryczku, a Muamar Kadafi równie marnie skończył za próbę budowy systemu sprzedaży ropy za złoto.
Złoto.
Otóż Bitcoin jest w moim przekonaniu zastępcą złota, którego światowy rynek został skorumpowany w takim stopniu, że dzisiejszy kurs złota nijak się nie ma do realiów. Jest nawet gorzej! Poprzez kompletne zniszczenie systemu finansowego świata, w tym też giełd, przez Banki Centralne (i kilka wielkich światowych instytucji finansowych), doprowadzono do całkowitego zafałszowania wartości WSZYSTKIEGO. Wielkie banki doprowadziły do tego, że od kliku lat giełdy idą wyłącznie w górę, a ten wzrost nie ma żadnego uzasadnienia ekonomicznego w klasycznym tego słowa znaczeniu. Czyli nie ma wzrostu gospodarczego, wzrostu produkcji, konsumpcji, inwestycji, które by uzasadniały taki wzrost wskaźników giełdowych. W najlepszym przypadku powinniśmy mieć do czynienia ze stagnacją giełdy od ostatniego kryzysu.
Gdy sytuacja ekonomiczna jest zła, ludzie ale i instytucje, mają tendencję do ucieczki do walorów, które uważają za bezpieczne. Ponieważ okazuje się, że dolar amerykański zaczyna być powoli wypierany (to jest temat na osobny wpis), a sytuacja gospodarcza świata nie jest kwitnąca, logicznie powinno na tym zyskiwać złoto. Złoto, nie bezpodstawnie, zawsze było uważane za ostateczną przechowalnię wartości.
Ale złoto jest przez to wrogiem dolara, który w zamierzeniach Amerykanów powinien pełnić funkcję przechowalni wartości. No i mając w ręku odpowiednie narzędzia (równie proste, co skuteczne, ale to znów temat na osobny wpis), amerykańskie banki skutecznie od wielu lat zbijają w dół cenę złota utrzymując ją na poziomie mniej więcej opłacalności jego wydobycia.
Całkowite zafałszowanie sytuacji na giełdach światowych czy manipulacje ceną złota (i ogólnie kruszców) są możliwe dlatego, że całość obrotu odbywa się w warunkach kontrolowanych. Kontrolowanych przez zawsze te same podmioty.
Bitcoina trudno kontrolować.
Oczywiście Chińczycy byli w stanie go zakazać - musieli to zrobić, bo za jego pomocą wypływały im na zewnątrz setki miliardów wyprowadzanych przez bogaczy, którzy nie wierzą ani w dolara, ani w juana - ale zakazanie go na całym świecie bez wprowadzenia pełnej i skuteczne kontroli całego przepływu informacji w Internecie jest właściwie nie do pomyślenia. To tak, jakby zakazać szyfrowania połączeń, szyfrowania informacji za pomocą otwartych systemów takich jak PGP, czy jakby próbować zakazać spamu czy pornografii. Niewykonalne.
W moim przekonaniu Bitcoin stał się tym, czym powinno być złoto, gdyby światowa finansjera nie znalazła sposobu na zbijanie jego wartości. Wartości Bitcoina nie da się tak samo zbić - o ile złoto jest kruszcem, który trudno posiąść fizycznie, bo trzeba dysponować nie lada strukturami przechowywania, o tyle Bitcoina może mieć każdy i po to, żeby go przechować nie potrzeba więcej zachodu niż przechowanie pliku mp3. Powoduje to (z przyczyn, o których można napisać osobny artykuł) możliwość stosunkowo łatwej manipulacji jednym, i skrajnie trudnej manipulacji drugim.
Gwałtowny wzrost wartości Bitcoina jest barometrem sytuacji świata. Im bardziej idzie w górę, tym gorsza jest ta sytuacja (albo przynajmniej postrzeganie jej przez ludzi). Bitcoin jest moim zdaniem jednym ze sposobów na ucieczkę, przez tzw. klasę średnią, przed okradzeniem jej przez słynny już, złowrogi 0,1% najbogatszych ludzi świata.
Mam trochę Bitcoinów, które nabyłem w zeszłym roku. Od tego czasu wartość tego co nabyłem pomnożona została przez 10. Oczywiście nie ruszę tego i nie zamienię na złotówki, chyba że głód mi zajrzy w oczy. Gdyby jednak nastąpiło załamanie się światowego systemu finansowego, to niewykluczone, że będę musiał się zaczął nimi posługiwać jak walutą. Gdyby tak się stało, to wcześniej Bitcoin musiałby zapewne pomnożyć swoją wartość jeszcze raz przez 10, albo i 100.
Choć oczywiście niewykluczone, że jest to kolejna bańka i jutro, czy za pół roku stanie się coś, co spowoduje powrót Bitcoina do poziomu dolara, czy 10 centów. Świat zazwyczaj jest bardziej niezwykły i niespodziewany niż to, co możemy sobie wyobrazić i przewidzieć.
Inne tematy w dziale Gospodarka