Zrobiło mi się łyso.
Nie byłem dotychczas na 2 Marszach Niepodległości, z przyczyn raczej niezależnych ode mnie. Tym razem nie będę na Marszu z przyczyn zależnych ode mnie. Gdybym poszedł, maszerowałbym w imię hasła, w które nie wierzę.
Ja wiem, że twórcy myśli narodowej w większości nie oddzielali katolicyzmu od polskości.
Ja oddzielam.
Jestem ateistą, ale nie jestem jakimś ogłupiałym walczącym, lewackim antyklerykałem, jak niektórzy. Ja zwyczajnie w Boga nie wierzę, cała idea religii jest mi obojętna w swej sferze metafizycznej, choć oczywiście z wielkim szacunkiem podchodzę do dokonań kościoła. Mam znajomych księży, z jednym nawet się kumplowałem jakiś czas temu - ogólnie religia mi nie przeszkadza w niczym. Tyle, że nie mam poczucia, by mnie interesowała na tyle, by się w nią zagłębić inaczej, niż zaspokajając potrzebę wiedzy o myśli religijnej i kościołach.
Swego czasu pewna znajoma poprosiła mnie o to, bym był ojcem chrzestnym Jej córki. Gdy mi to zaproponowała to normalnie aż przysiadłem z wrażenia, bo uznałem to za wyraz ogromnego szacunku, zaufania, objaw wielkiej przyjaźni.
Odmówiłem.
Gdy człowiek zostaje rodzicem chrzestnym, to podczas ceremonii wypowiada słowa będące zobowiązaniem dotyczącym nadzoru nad religijnym wychowaniem chrzczonego. Nie mogłem wypowiedzieć tych słów, bo bym kłamał. Nie widzę powodu, dla którego miałbym podejmować jakieś zobowiązania, nawet symboliczne, ale których z całą pewnością nie dotrzymam.
Hasło "My Chcemy Boga", które ma przyświecać Marszowi w tym roku jest sprzeczne z tym, co ja myślę. Jest to jednoznaczna deklaracja osób wierzących, pod którą nijak nie mogę się podpisać. Mógłbym oczywiście udawać, tak jak mógłbym udawać wtedy w kościele że będę dobrym ojcem chrzestnym (mam nawet maturę z religii, jestem bierzmowany - wychowano mnie w katolickiej rodzinie), ale ja nie lubię hipokryzji.
Szczególnie u siebie.
Inne tematy w dziale Polityka