Ja tam nie wiem, czy w Smoleńsku był zamach, czy nie. To, że sprawa jest niejasna to jest oczywiste dla każdego chyba normalnie myślącego człowieka.
Ciekawe moim zdaniem jest natomiast co innego - otóż interesującym jest zastanowienie się nad tym, czemu tacy zwyczajni ludzie, którzy nie mają nic do ugrania, którzy nie muszą niczego bronić, którym w tej sprawie nic nie grozi, są gotowi iść w zaparte, powtarzać nawet największe bzdury, byle tylko nie przyznać, że to mógł NIE BYĆ zwyczajny wypadek lotniczy. Są gotowi nawet przyznać rację Rosjanom, którym poza tym będą stawiali wszelkie inne zarzuty - na przykład będą przekonani, że to Rosjanie strącili malezyjski samolot nad Ukrainą w zeszłym roku choć akurat tutaj są głownie niewiadome...
Myślałem o tym i chyba doszedłem do tego czemu tak jest i skąd się to bierze. Otóż przyznanie, że w Smoleńsku mogło dojść do zamachu byłoby połączone z koniecznością przyznania, że prezydent Kaczyński był kimś ważnym, a przecież cała propaganda antypisowska opierała się na brutalnym pomniejszaniu wagi prezydenta Kaczyńskiego, na robieniu z niego jakiegoś głupka, osoby bez znaczenia.
To jedyne wyjaśnienie, które przychodzi mi do głowy.
Uparte, kurczowe trzymanie się mało wiarygodnej wersji "zwyczajnej" katastrofy, szczególnie dziś, gdy poprawność polityczna wymaga, by w Rosjanach widzieć najgorszych potworów jest kompletnie zadziwiające bez tego wyjaśnienia. Ale tak szczerze mówiąc, to nawet z moim wyjaśnieniem jest ono też dziwne.
Ludzie - ci którzy wciąż wierzycie w pancerną brzozę - naprawdę nie macie ochoty stwierdzić, że ten potworny Putin zestrzelił prezydenta Kaczyńskiego?
A może Kaczyński jednak był gorszy od Putina?
Inne tematy w dziale Polityka