Zasady prawa międzynarodowego znikają dziś w blasku wydarzeń i są coraz częściej kompletnie zapomniane. Prawo dżungli oparte na hipokryzji i kłamstwie stało się dziś czymś tak oczywistym, że większość komentatorów w ogóle nie zatrzymuje się nad kwestiami zasad, moralności czy po prostu obowiązujących wciąż umów międzynarodowych. Sytuacja na Ukrainie jest tego wspaniałym przykładem, ale przecież wydarzenia w szeregu innych miejsc na świecie również. Media kształtujące dziś opinię większości ludzi przechodzą do porządku dziennego nad łamaniem prawa pogłębiając powszechny dziś na świecie brak szacunku do jakichkolwiek zasad.
Prawo międzynarodowe jako argument pojawia się jedynie wtedy, gdy jest to w interesie najsilniejszych. Wówczas bez problemu używa się odpowiednich paragrafów umów międzynarodowych i numerów rezolucji ONZ, które potrafią być natychmiast zapomniane, gdy sytuacja w terenie ulega zmianie. Stany Zjednoczone są oczywiście wodzirejem w tym balu hipokrytów, gdyż wraz z państwami Europy Zachodniej przypisały sobie prawo do decydowania o tym, co jest „dobre”, a co jest „złe” w sposobie życia innych ludzi i innych państw. Opierają się w tych opiniach na dość swobodnie dobieranych kryteriach. Najczęściej mają one jakiś związek z dość dowolnie interpretowanym pojęciem „praw człowieka” oraz „demokracji”, przy czym jeśli sytuacja tego wymaga okazuje się, że „prawo” bywa jednak ważniejsze. Wszystko zależy od kontekstu, czyli wszystko jest względne, czyli prawo przestaje być prawem w dotychczasowym, potocznym rozumieniu, a staje się po prostu wyrazem woli faktycznego suwerena. Suwerena, lub tego, kto do tej pozycji zdąża.
Bo tak naprawdę, to gra idzie o dominację, o to, kto będzie rządził światem. Stany Zjednoczone uznały, że po upadku komunizmu to one przejmą dominację. Okazało się jednak, że natrafiły na dość zdecydowany opór innych wielkich państw, jak Rosja, Chiny, Brazylia czy Indie. Warto zwrócić uwagę na fakt, że Stany Zjednoczone na swej drodze do dominacji nie natrafiają na żaden opór ze strony Unii Europejskiej, która jawi się coraz wyraźniej jako twór w całości wymyślony i zbudowany w Waszyngtonie – ale to jest temat na osobne rozważania.
Obserwacja obecnego świata ukazuje nam obraz pewnej dość plastycznej hierarchii wartości, która zastąpiła fundamenty prawa międzynarodowego opartego na nienaruszalnej suwerenności, będącej bazą RÓWNOŚCI państw. Nowa hierarchia jednoznacznie wskazuje nam państwa lepsze, tak zwane „demokratyczne” oraz państwa gorsze, które są poza prawem, w których władcy świata mogą działać w sposób w zasadzie dowolny.
Ta dowolność jest coraz bardziej widoczna i akceptowana, co widać na przykładzie napaści USA na Irak oraz nie tak dawnej likwidacji (siłami NATO wspierającymi lokalnych „rewolucjonistów”) rządów Kadafiego w Libii. W pierwszym przypadku przeprowadzono jeszcze dość rozbudowaną (i kosztowną) kampanię medialną, której celem miało być wskazanie, że na Irak należy napaść, gdyż posiada broń masowego rażenia - co oczywiście było kłamstwem. W drugim przypadku nikomu już w zasadzie nie chciało się robić jakiejkolwiek kampanii medialnej i głosić misternie budowanych kłamstw, choć coś tam jeszcze bredzono o obronie populacji cywilnych (jakoś w Iraku USA tak zawzięcie nie broniły cywilów). Siły NATOwskie, a w zasadzie głównie Francja działająca na zlecenie USA, zablokowały przestrzeń powietrzną nad Libią, dzięki czemu uzbrojeni przez Amerykanów rewolucjoniści (głównie muzułmańscy) obalili i zamordowali Kadafiego, będącego jeszcze niedawno wielkim przyjacielem zachodnich prezydentów i premierów. Nagle jak z kapelusza został wyjęty argument niedemokratyczności rządów w Libii i to wystarczyło, by większość ludzi na zachodzie uznała, że Kadafiemu należała się kula w łeb, i że wszystko jest ok.
Nie ma chyba potrzeby podkreślać, że te działania były całkowicie niezgodne z istniejącymi (bo przecież, jak widać, już nie obowiązującymi) normami prawa międzynarodowego. NATO poprzez Francję dokonało czynnej napaści na suwerenne państwo – Libię, USA napadły na Irak, a wszystko to w imię oficjalnie głoszonych kłamstw, a nieoficjalnie walki o dominację na świecie. Agresje takie mnożą się już od wielu lat i są za każdym razem „jakoś tam” uzasadniane. Pojawiają się argumenty o „łamaniu praw człowieka”, „niedemokratyczności” albo/i ogólnie tworzy się klimat zagrożenia, jak ma to miejsce w przypadku diabolizowanego wciąż Iranu. Analiza tych argumentów w świetle realnej sytuacji na świecie wykazuje ich kompletną bzdurność, jednak one wciąż się pojawiają i wciąż służą jako alibi w trwającej wojnie o dominację.
Gdyby argument dotyczący „łamania praw człowieka” czy „niedemokratyczność” były faktycznie siłą napędową działań militarnych USA w świecie, to oczywiście Marines powinni natychmiast wylądować w Rijadzie w Arabii Saudyjskiej, która jest jednym z ostatnich całkowicie feudalnych państw, gdzie „prawa człowieka” to pomysł nie śniący się nawet najbardziej postępowym studentom. USA powinny natychmiast zrównać z ziemią Tel Awiw, który jest stolicą ostatniego państwa na świecie, w którym całkiem otwarcie faktycznie panuje apartheid. A co do diabolizacji państw, co ma miejsce szczególnie ostatnio w odniesieniu do Iranu, to warto za każdym razem, gdy będzie o tym mowa, zadać sobie pytanie:
„KIEDY OSTATNI RAZ IRAN NAPADŁ NA JAKIEKOLWIEK INNE PAŃSTWO?”
Gdy już sobie na nie odpowiemy (dzięki Googlom i Wikipedii na przykład), wtedy będzie można się zastanowić czy powinniśmy się tak bardzo bać stworzenia przez Iran bomby atomowej, i zadać sobie pytanie czy czasem nie powinniśmy się bać tego, że Izrael posiada już dobrze rozbudowaną (co najmniej kilkadziesiąt głowic) broń atomową. Taka refleksja z całą pewnością pozwoli na nieco lepszy ogląd sytuacji na świecie, a przynajmniej w tamtej okolicy, choć nie tylko. Pozwoli nam również lepiej zrozumieć dlaczego Rosja upierała się że system obrony przeciwrakietowej, który miał być instalowany w Polsce wcale nie jest budowany ze względu na zagrożenie z Iranu, tylko jest faktycznie skierowany przeciwko Rosji.
Zasady zawarte w umowach międzynarodowych będących podstawą upadającego już dziś, ale wciąż przecież jeszcze funkcjonującego porządku opartego o ONZ, miały na celu zachowanie pokoju. To nie jakieś tajemnicze „prawa człowieka” (zupełnie skądinąd abstrahujące od prawa do życia w pokoju, czy prawa do zachowania swojej kultury i zwyczajów...) czy przenajświętsza „demokracja” były fundamentem, na którym powstał porządek światowy po II Wojnie Światowej. Fundamentem miał być POKÓJ panujący między suwerennymi, równorzędnymi państwami, a nie jakieś pojęcia nie do zdefiniowania.
Prawo międzynarodowe jest dziś tylko narzędziem w walce o dominację. Było to widoczne bardzo wyraźnie w całej ostatniej, jeszcze niezakończonej awanturze ukraińskiej. Tu już w zasadzie nikt nie próbował zachowywać jakichkolwiek pozorów praworządności. Amerykanie pokazali to jasno, poprzez ujawnioną rozmowę telefoniczną Victorii Nuland z Departamentu Stanu USA i ambasadora Stanów Zjednoczonych w Kijowie Geoffreya Pyatta. Wprost zostało powiedziane, że wszelkie próby zachowania przez przedstawicieli UE z ministrem Sikorskim na czele, pozorów praworządności, jakimi było faktycznie podpisanie porozumienia opozycji z Janukowyczem, należy potraktować krótko: „pierdolić Unię Europejską”. I faktycznie, całkiem przypadkiem okazało się, że nagle Majdan uznał, że wynegocjowane z trudem porozumienie należy wywalić do śmieci i dokonać zwyczajnego puczu (wobec czego słowa naszego Radka Narodowego „you will all be dead” okazały się nie tylko potknięciem dyplomatycznym, ale i zwyczajnie bzdurą). Wiara w zbieg okoliczności w tej sprawie, w to, że przedstawiciele UE nie wiedzieli tak naprawdę czego chce Majdan, że obecni podczas rokowań przedstawiciele Majdanu nie wiedzieli czego chce Majdan, jest co najmniej naiwnością. Jeśli przedstawiciele UE nie wiedzieli czegoś, to jedynie tego, że USA ma inne plany co do Janukowycza i postanowiły go po prostu przepędzić. A narzędziami byli ci, którzy w odpowiednim momencie pogonili Kliczkę i jego kolegów, którzy przyszli ogłosić Majdanowi zawarte z Janukowyczem, pod nadzorem Radka Sikorskiego, porozumienie.
Ciekawym jest prezentacja w państwach zachodnich, pod kątem odwołań do prawa, dalszej sytuacji na Ukrainie. Otóż okazało się, że rząd, który powstał w wyniku puczu, przy złamaniu wszystkich obowiązujących praw z konstytucją Ukrainy włącznie, został uznany za legalny, a faktycznie wciąż legalny, przepędzony prezydent został uznany za „byłego”. Odbyło się to jakby automatycznie i zostało przyjęto do wiadomości przez wszystkich jakby było to zwyczajne. Powstały rząd nazwał się „tymczasowym”, lecz nie sprawia wrażenia by działał jako „tymczasowy”, gdyż na przykład podejmuje w imieniu państwa poważne zobowiązania finansowe wobec Międzynarodowego Fundusz Walutowego czy podpisuje decyzję o związkach z Unią Europejską – co jako żywo powinno być prerogatywą nowego rządu, który zostanie w jakiś legalny sposób wyłoniony. Nikomu to nie przeszkadza, nikt tego nie oprotestowuje, nikt nie odwołuje się do „demokracji”, „praworządności” i innych zabawnych pojęć. Nikt nie przypomina okoliczności prawnych przejęcia władzy w Kijowie, natomiast w sytuacji, gdy lokalne władze na Krymie organizują referendum nagle prawo i konstytucja zaczynają być ważne. Nagle okazuje się, że konstytucja Ukrainy oraz prawa obowiązujące na Krymie nie zezwalają na referendum mające na celu oderwanie części terytorium. Czyżby miało to oznaczać, że konstytucja Ukrainy zezwalała na przepędzenie całkiem legalnego prezydenta? Czy też może stosowane są tutaj podwójne standardy w zależności od tego co komu jest na rękę?
Przypomnijmy, że w Europie szykują się w najbliższym czasie referenda secesyjne w Hiszpanii, w Wielkiej Brytanii, mówi się też o Włoszech. Ciekawym będzie obserwowanie tych wydarzeń mając w pamięci secesję Krymu. Stawiam zakład, że jeśli będą oprotestowywane przez rządy państw (na przykład w Hiszpanii), będziemy w mediach przekonywani o tym, że ta secesja jest słusznym, albo przynajmniej zrozumiałym i uzasadnionym krokiem lokalnych populacji. A to dlatego, że rozpad Europy z silnych państw na słabe, autonomiczne regiony, jest nie tylko w interesie Ameryki, ale jest tak naprawdę jej celem.
Żyjemy w świecie, w którym trwa wojna o dominację. Wojna ta została rozpętana przez Stany Zjednoczone gdy okazało się, że upadek ZSRR nie pozwolił USA przejąć pełni władzy na świecie. Wojna ta się nasila, gdyż pełna dominacja jest zapewne jedyną szansą dla Ameryki utrzymania się na powierzchni w obliczu narastającego kryzysu gospodarczego. Gospodarka światowa jest w stagnacji, bogactwa świata są (dosłownie) przejmowane przez banki, które zadłużają państwa do poziomu takiego, że wiadomym jest, że nie da się nigdy tego spłacić, prowadząc w zasadzie całe społeczeństwa w niewolę. Wydaje się, że wszystko dąży do jakiegoś nowego systemu feudalnego, w którym minimalna liczba jednostek będzie w pełni kontrolowała maksymalną ilość bogactw.
Niewykluczone, że niektórzy uznają za konieczne przekształcenie tej „letniej” wciąż jeszcze wojny o dominację („letniej”, bo nie „zimnej” przecież – warto pamiętać, że w Sudanie, w Egipcie, w Syrii, w Wenezueli, ale i na Majdanie ludzie umierali i umierają nadal wcale nie na niby, nie na zimno, tylko na śmierć!) w wojnę gorącą, taką prawdziwą. Dla USA armia jest ostatnim elementem dominacji. Dolar, który kiedyś miał pełne zaufanie wszystkich dlatego, że Ameryka zapewniała 75% światowej produkcji przemysłowej jest dziś nadal powszechnie stosowaną walutą w wymianie międzynarodowej dlatego, I TYLKO DLATEGO, że stoi za nim amerykańska potęga militarna (budżet wojskowy USA to ponad 50% sumy wszystkich budżetów wojskowych świata). Amerykański pieniądz jest głównym narzędziem dominacji USA na świecie. Zielona waluta upada jednak i niewykluczone, że właśnie w celu jej obrony zostanie wywołana wielka wojna, która będzie miała jedną (i TYLKO tę jedną) zaletę. Otóż zlikwiduje w okamgnieniu medialną hipokryzję, którą jesteśmy zalewani, i w której się pławimy. Wojna „oczyszcza”, zmusza do powrotu do prostych zasad. Prawo staje się wówczas proste, prostackie wręcz, ale przynajmniej jednoznaczne.
Jestem zwolennikiem jasnych sytuacji. Uważam, że miejsce Polski jest po stronie USA. Jakkolwiek ponure mogą się nam wydawać amerykańskie zamiary, twarde stanie po stronie Waszyngtonu jest prawdopodobnie jedyną szansą na to, że gdy przyjdzie do kolejnych rozdań, to i dla nas znajdzie się miejsce na światowej szachownicy. Tak, Amerykanie łamią prawo międzynarodowe, łamią prawo w ogóle w celu dominacji, ale i tak musimy być po ich stronie. Uważam jednak, że nic nie stoi na przeszkodzie, by mieć świadomość tego, że jesteśmy otoczeni przez kłamstwo i hipokryzję, i że nawet ci, których musimy popierać, kłamią i oszukują. Należy o tym pamiętać, by mieć świadomość, że i nas mogą okłamać i oszukać, a w każdym razie że z całą pewnością nie będą nam robić żadnych prezentów, szczególnie gdy się o nie nie upomnimy. Należy mieć świadomość kłamstwa, bo trzeba zawsze pamiętać o zasadzie, którą wyznaję i zalecam wszystkim:
Jeśli już musisz kłamać, to okłamuj innych. Nigdy nie okłamuj siebie samego.
Inne tematy w dziale Polityka