Wbrew temu, co mogłoby się niektórym (większości!) wydawać, wojny nie są zdarzeniami porównywalnymi do wielkich katastrof. Wojny pojawiają się jako wynik konkretnych zjawisk w stosunkach międzynarodowych, są poprzedzone znakami, sygnałami, które niektórzy specjaliści potrafią czasem rozpoznać. Wojny są najczęściej wynikiem głęboko przemyślanych działań, są wynikiem zdarzeń następujących w ramach logiki, którą da się badać i zrozumieć. Niestety czasami zbyt późno, jeśli nie post factum.
Pojawiają się rozpowszechniane tu i tam głosy, że Putin jest jakimś szaleńcem porównywalnym do koreańskiego dyktatora. Jest to oczywiście dezinformacja, tym bardziej szkodliwa, że podaje ją kanclerz Merkel, przez co nabiera ona cech realizmu. A przecież to bzdura! Gdy Merkel mówi, że Putin jest jakby „z innego świata” to wprowadza w błąd opinię publiczną o tyle, że jest to rozumiane inaczej, niż faktycznie to, co oznacza.
Tak, Putin jest człowiekiem z innego świata i myśli kategoriami innego świata. Ale nie ma w sobie nic z szaleńca! On zwyczajnie realizuje plan, który nie jest nam przedstawiany na co dzień w telewizji, a który jest wynikiem konsekwentnej polityki Rosji nie będącej tym samym, co bliska nam i zrozumiała (jak by się nam mogło wydawać) polityka USA czy UE. Plan Putina to odbudowa wielkiej Rosji, światowego mocarstwa zdolnego stać na wprost innych mocarstw, czyli USA i Chin. Plan USA natomiast (oraz Unii Europejskiej, która moim zdaniem jest dziełem i narzędziem USA) to zachowanie pełnej dominacji nad światem, w którym nikt nie może zagrozić dominacji Amerykanów.
Plan Putina czytelnie przedstawił prezydent Lech Kaczyński w 2008 roku i widzimy, jak się ten plan realizuje. Plan USA jest realizowany od momentu upadku ZSRR, a polega na zablokowaniu Rosji i Chin geopolitycznie otaczając bazami wojskowymi oraz gospodarczo, poprzez przejęcie kontroli nad źródłami energii. (Świadomie abstrahuje od planu Chin, który jest równie znaczący i ważny). Cała reszta wydarzeń światowych na nieco większą skalę to realizacja tych planów. Na przykład wyobrażanie sobie, że na zasadzie działań „deus ex machina” ukraiński lud wyszedł na Majdan by przegonić skorumpowaną władzę i działo się to całkiem spontanicznie jest... jak by to ująć... nierozsądne. Niestety wciąż można się spotkać z takimi opiniami, czasami nawet wypowiadanymi przez całkiem wydawałoby się rozsądnych ludzi.
Próba przedstawiania działań Putina jako ruchów nieodpowiedzialnego szaleńca to traktowanie ludzi jak idiotów, co w zasadzie jest niestety dość słuszne.
Jeśli Putin zatrzyma się na Krymie, wycofa się z Krymu, wkroczy na wschód Ukrainy czy nie wkroczy, obrzuci Kijów bombami czy nie, to za każdym razem będzie to efekt realizacji polityki imperialnej, przemyślanej i jak widać od jakichś 15 lat, skutecznej. Bo Rosja, jak to często powtarza Stanisław Michalkiewicz, jest państwem poważnym i prowadzi poważną politykę. Przypisywanie Putinowi cech charakteru czy osobowości, które obserwujemy u naszych (ale nie tylko naszych) polityków jest błędem. Putin najwyraźniej prowadzi politykę suwerenną i nie jest marionetką bankierów trzęsących giełdami, tak jak większość polityków zachodnich. Ponadto najwyraźniej Putin nie ma nad sobą damoklesowego miecza końca kadencji. To znacząca różnica.
Na czym może polegać ta poważna polityka? To dość proste! Na otoczeniu Rosji buforami dającymi szansę na reakcję w przypadku ataku obcych wojsk! Białoruś, Ukraina, Gruzja to państwa, które muszą być przychylne Rosji i nie mogą być pod kontrolą zachodnią aby chronić znajdującą się dalej Mateczkę Rassiję (od wschodu chronią ją przestrzenie Syberii). I w zasadzie wiadomo, że Putin musi o to zadbać. Gdy w 1962 roku Związek Radziecki próbował zamontować rakiety na Kubie Amerykanie też nie mogli się na to zgodzić i byli gotowi na wojnę, bo rakieta wystrzelona z Kuby nie dawała czasu nawet na skuteczną ewakuację prezydenta. Rakieta wystrzelona w stronę Moskwy z Ukrainy podobnie byłaby śmiertelnym zagrożeniem dla Rosji, a warto pamiętać, że choć ostanie wydarzenia zaczęły się od kwestii przystąpienia Ukrainy do UE, to przecież WSZYSTKIE byłe socjalistyczne państwa przystępujące do UE stają się jakby automatycznie członkami NATO. Putin o tym wie i wie, że nie może pozwolić na dopuszczenie NATO do samego serca Rosji.
Warto w tym momencie zwrócić uwagę na drugą stronę tej światowej próby sił, której jesteśmy świadkami, i w której się wręcz znajdujemy. Stany Zjednoczone próbują zachować dominację nad światem. Ma to polegać na tym, że skoro nie ma już ZSRR to na świecie ma istnieć tylko jedno mocarstwo, USA, które będzie decydowało o tym, jak ma działać świat. Jednak poza hamulcami tej polityki, które znajdują się poza USA, czyli Chinami i Rosją, Amerykanie mają gigantyczny problem wewnętrzny, czyli katastrofę finansową będącą realnym czynnikiem mającym wpływ na ich politykę. Katastrofa ta powoduje zagrożenie dla dominacji, a jej fundamentem jest dolar jako podstawowa waluta rezerwowa i narzędzie handlu międzynarodowego. Polityka USA w coraz większym stopniu kręci się wyłącznie wokół tego problemu, a USA zamiast realnie poszerzać strefy swoich wpływów muszą walczyć z mnożącymi się próbami wysadzenia ich z siodła światowego lidera.
Póki co próby zaszachowania USA kończą się fiaskiem – Kadafi, który próbował zastąpić dolara złotem w handlu ropą skończył marnie, podobnie jak Saddam, który próbował wcześniej zrobić to samo co Kadafi, tylko za pomocą euro. Podobnie Wenezuela, której udało się wyemancypować spod amerykańskiej kontroli za rządów Hugo Chaveza wydaje się mieć poważne problemy z całą pewnością nie bez wiedzy i wsparcia z Waszyngtonu.
Ponieważ jednak USA mają w głównej rozgrywce poważnego przeciwnika, to okazuje się, że coraz częściej amerykański marsz do dominacji zaczyna się potykać. A to Syria, w której się nie udało, a to Iran, który też najwyraźniej nie zostanie zmieciony jednym pstryknięciem palców Baracka Obamy... Sprawnie działająca jeszcze w latach 90 ubiegłego wieku amerykańska machina dominacyjna zaczyna niebezpiecznie skrzypieć.
Przez moment wszyscy zastanawiali się czy czeka nas wielka wojna. Moim zdaniem tak. Wojna wydaje się bardzo logicznym rozwiązaniem szeregu problemów świata. Wojna może być rozwiązaniem problemu długu, co do którego WIADOMO, że nikt nie będzie mógł go spłacić, wojna wydaje się naturalnym rozwiązaniem problemu schyłku amerykańskiej dominacji. Rozwiązaniem, bo dziś Ameryce pozostała jedynie gigantyczna siła militarna i nic więcej! Ameryka jest gospodarczym wrakiem z wielką armią biedoty – 47 milionów Amerykanów żyje z pomocy społecznej – która stanowi gigantyczny potencjał mogący generować prawdziwą rewolucję. USA nie mają dziś nic do zaproponowania światu poza armią, której budżet jest większy niż wszystkie budżety wojskowe całego świata razem wzięte.
A pamiętajmy, że wojna może być wielkim przeczyszczeniem. Może spowodować wielki RESET. Wymazać długi, zlikwidować bezrobocie, uruchomić gospodarkę! Wojna jest na rękę i politykom i finansistom i biznesowi. Wiadomo przecież, że ani politycy, ani bankierzy ani biznesmeni nie będą w niej ginęli, a korzyści mogą być ogromne. Kiedy wyliczenia pokażą, że korzyści z wielkiej wojny mogą przeważyć nad korzyściami z utrzymywania pokoju, to zaczną się dziać na świecie różne dziwne rzeczy. A ewentualnym przetrzebieniem populacji świata decydenci nie będą się przejmowali.
Miejmy nadzieję, że to jeszcze nie teraz. Ale nie ma co liczyć na to, że względny spokój (bo tak naprawdę nie żyjemy w świecie spokojnym) potrwa dziesięciolecia. Moim zdaniem nie potrwa nawet jednego dziesięciolecia.
Inne tematy w dziale Polityka