Rosja nie wypuści Ukrainy ze swych imperialnych łap. Nie może, bo Ukraina to furtka do południa, do którego dostępu Rosji brakuje od zawsze. Zbigniew Brzeziński pisał o tym już w latach 70 trafnie zauważając, że to tam, na południu USA powinny skupić swoje wysiłki jeśli chcą zwyciężyć w konflikcie z ZSRR. Dziś ZSRR zmieniło się w Rosję, ale wyzwania najwyraźniej pozostały te same – Rosja po zapaści lat 90 XX wieku wraca na arenę światową i bezwzględnie wykorzystuje coraz bardziej widoczną i odczuwalną słabość USA.
Rosja po to, by z lokalnego mocarstwa zamienić się w globalne MUSI mieć łatwy dostęp do południa. Do Morza Śródziemnego, skąd będzie mogła kontrolować część handlu ropą i ogólnie nadzorować Unię Europejską oraz do Oceanu Indyjskiego, co dałoby jej pełne otwarcie na cały świat. W tej chwili, tak jak i za czasów ZSRR, Rosjanie czują się jakby osaczeni, przyparci do Bieguna Północnego, otoczeni ze wszystkich stron. Na północy lody arktyczne, na zachodzie Unia Europejska czyli NATO, na południu Amerykanie kontrolujący ropę, ich własne, zbuntowane republiki, a dalej Chiny, które blokują resztę południa, ale nie pozwalają na rozwinięcie sił na Pacyfiku, na którym będą niedługo rządziły równolegle z USA. Rosja jest otoczona, przez co ma trudności w rozwijaniu swych imperialnych ambicji. A takie ma, nie oszukujmy się. Zawsze, od co najmniej 300 lat takie miała i ma do dziś.
Ukraina jest kolebką Rosji i podobno w Moskwie nie ma żadnego normalnie myślącego polityka, który dopuszcza do siebie myśl oddania Ukrainy, czyli wydania zgody na to, by Kijów wpadł na orbitę Unii Europejskiej, czyli faktycznie USA i NATO. Myślę, że Rosjanie są gotowi pójść BARDZO daleko, o wiele dalej niż byli gotowi pójść Amerykanie w Syrii, by utrzymać swoje wpływy.
Nie przypadkiem napisałem o Syrii, bo całkiem niewykluczone, że to, co dzieje się na Ukrainie jest bezpośrednią amerykańską odpowiedzią na upokarzającą klęskę USA w Syrii, którą zgotował tam Wujkowi Barackowi Wujek Władimir parę miesięcy temu. Amerykanie nie lubią być upokarzani, nikt nie lubi.
Wyobrażam sobie, że wiele osób może się obruszyć, gdyż obserwując Ukrainę chcą wierzyć w spontaniczny zryw ludu przeciwko złej władzy i myśl o tym, że możemy mieć tu do czynienia z amerykańską manipulacją jest dla nich nie do przyjęcia. Sądzę, że warto pamiętać, że jedno drugiego zupełnie nie wyklucza – spontaniczność manifestantów wcale nie musi być fałszywa. Istnieją mechanizmy, za pomocą których można uruchamiać działania mas, a te raz uruchomione działają jakby automatycznie. Ostatnie wypowiedzi wiceprezydenta USA na temat Ukrainy wydają się potwierdzać te podejrzenia.
Jakie mogą być scenariusze?
Są chyba trzy: utrzymanie status quo, upadek obecnej władzy w Kijowie, podział Ukrainy na dwie części. Ten ostatni scenariusz jest, jak mi się wydaje, mało prawdopodobny na drodze pokojowej i ogólnie raczej chyba nierealny (BO TAK – nie mam poczucia, bym musiał to jeszcze uzasadniać). Nie jest tak naprawdę jasne czy faktycznie mieszkańcy Ukrainy naprawdę nie chcą obecnej władzy i czy naprawdę chcą do Europy. To, że tysiące ludzi manifestują na ulicach nie oznacza, że wyrażają wolę większości – warto mieć to zawsze na uwadze. Warto też pamiętać, że ci, którzy manifestują mogą to robić z bardzo różnych pobudek – takie rewolucje rzadko kiedy mają jednolite podłoże ideologiczne i zazwyczaj są wyrazem doraźnej wspólnoty celów różnych, czasem sprzecznych interesów.
Obserwując (przyznam, że niezbyt uważnie) rozwój sytuacji od kilku tygodni dochodzę do wniosku, że mamy tu do czynienia z amerykańską próbą destabilizacji sytuacji na południowo zachodniej flance Rosji. W związku z tym nie jest dla mnie jasne, czy Polska ma jakikolwiek interes w tym by jakoś działać w tym kryzysie. Po prostu nie wiem, czy moglibyśmy odnieść jakąkolwiek korzyść z realizacji któregokolwiek ze scenariuszy. Obawiam się, że nie.
Oderwanie Ukrainy od Rosji jak i przejęcie Ukrainy przez Rosję, a także podział Ukrainy są scenariuszami tak samo przerażającymi, przy czym, jak mi się wydaje, przejęcie Ukrainy przez Rosję jest tym scenariuszem, który niesie najmniejsze ryzyko poszerzenia konfliktu. Co wcale nie oznacza, że jest to w naszym, Polskim interesie.
Ukraina „przejęta” przez UE, czyli NATO to zwyczajnie casus belli dla Rosji. Nie sądzę, byśmy w takiej sytuacji musieli długo czekać na wybuch konfliktu – być może niekoniecznie globalnego, ale z pewnością lokalnego, na Ukrainie, a może i serii innych konfliktów w całej UE, które Rosja mogłaby porozpalać. Nie musiałby to mieć miejsca w Polsce – nie ma u nas chyba realnego zarzewia konfliktu wewnętrznego, ale w innych państwach Europy jak najbardziej – w Belgii czy w Hiszpanii są one widoczne bardzo wyraźnie. Niewiele trzeba, by rozpalić różne takie lokalne nienawiści – skoro Amerykanie potrafią, to i Rosjanie nie są gorsi.
Polska nie ma żadnego interesu w tym, by w naszym najbliższym otoczeniu płonęły ognie wojen domowych.
Ukraina podzielona na dwie części musiałaby być wynikiem wojny domowej, co w zasadzie sprowadza się do tego, co powyżej.
Ukraina przejęta przez Rosję może się w tej sytuacji wydawać najlepszym dla nas rozwiązaniem, za którym powinniśmy występować, jednak to tylko pozory. Jeśli Rosja przejmie Ukrainę, to umocni się i w ciągu kilku lat zrobi następne kroki. Czy będzie to w kierunku Polski, czy w innym – trudno przewidzieć. Trzeba jednak pamiętać, że ZAWSZE silna Rosja jest śmiertelnym zagrożeniem dla Polski.
Wydaje się, że najlepszym rozwiązaniem dla Polski byłaby bardzo silna, niezależna Ukraina, która byłaby buforem między Polską a Rosją, ale Ukraina prowadząca własną, całkowicie swobodną politykę. Marzenie. Marzenie nierealne, bo na to nie pozwolą ani Amerykanie, ani Rosjanie.
Ogólnie myślę, że my, jako Polacy mamy przechlapane. Pozostaje nam wspierać doraźnie ludzi sprzeciwiających się rosyjskim wpływom (wysyłać leki, środki opatrunkowe, pisać o sytuacji, rozpowszechniać informacje) i przygotować się na przyjmowanie uchodźców ze wschodu w sposób nieco bardziej godny, niż robimy to obecnie z Czeczeńcami.
Inne tematy w dziale Polityka