Adam Pietrasiewicz Adam Pietrasiewicz
883
BLOG

Globalne przyspieszenie

Adam Pietrasiewicz Adam Pietrasiewicz Gospodarka Obserwuj notkę 7

 Mam wrażenie, że historia przyspiesza. Zaczyna się dziać wokół nas mnóstwo rzeczy, i są to zdarzenia spektakularne właściwie w każdym wymiarze. Od lokalnego po globalny.

Nie mam oczywiście pełnej wizji świata i tego, co się obecnie dzieje. Nikt chyba nie ma takiej wizji, może poza NSA, które wie wszystko o wszystkim, a pewnie nawet i więcej. Ja widzę jedynie fragmenty, wycinki zdarzeń, a opieram się tylko na przekazach medialnych, przez co z całą pewnością nie jest to wiedza oparta w pełni na prawdzie. Ale nawet i to jest dla mnie świadectwem przyspieszenia...
 
Zmiany w wymiarze globalnym to przyspieszenie zupełnie szalonych działań Amerykanów, którzy rozkręcają wszędzie gigantyczne bańki giełdowe prowadząc cały świat do zupełnie niewyobrażalnej, mającej nieprzewidywalne skutki katastrofy.
 
Gdy rozmawiam z różnymi bardziej i mniej przypadkowymi ludźmi na ten temat odnoszę jednak wrażenie, że większość z nich w ogóle nie ma świadomości tego, co się dzieje. Natomiast ci, którzy słyszeli o szaleństwie amerykańskiego FED najczęściej stwierdzają, że żadnej katastrofy nie będzie gdyż... i to jest najśmieszniejsze - gdyż od paru lat różni mądrale zapowiadają, że będzie katastrofa, a katastrofa nie nadchodzi. Czasami, niektórzy mówią o prof. Rybińskim, który wieszczy katastrofę już od lat, a tej wciąż nie widać. Przy czym oczywiście najczęściej refleksja na ten temat zatrzymuje się w tym miejscu i nie idzie dalej – bo i po co? Gdy się tym ludziom zada pytanie o to, w jaki sposób w takim razie zostanie rozwiązany problem zadłużenia naszych państw, zadłużenia którego nie da się już realnie spłacić, odpowiadają, że "jakoś to będzie, bo dotychczas zawsze jakoś było i nigdy tak nie było tak, żeby jakoś nie było".
 
W wymiarze globalnym dominuje oczywiście Ameryka, ale i Europa nadaje rytm szybkim zmianom.
 
Amerykanie z ogromnym samozaparciem niszczą dolara pompując jednocześnie monstrualne bańki giełdowe na całym świecie. Produkują miliardy fałszywych dolarów i nikt nawet nie próbuje wyjaśniać w jaki sposób zostanie kiedyś rozwiązany problem ich obecności na rynkach finansowych. Obecnie te fałszywe dolary pompowane są między innymi w giełdy i można łatwo zauważyć, że światowe giełdy mają się dzięki nim doskonale! Wskaźniki rosną jak głupie, tyle, że nie ma to zupełnie nic wspólnego z jakimkolwiek realnym wzrostem bogactwa. Akcje firm, które miały przed rokiem jakąś wartość - powiedzmy 10 - dziś mają wartość 12, 15 czy 18 przy czym w tych firmach nie zdarzyło się dokładnie nic, co mogłoby uzasadnić wzrost ich wartości o 20, 30 czy 80 procent. Wzrost ten uzasadnia natomiast wzrost ilości pieniądza szaleńczo produkowanego przez FED.
 
Pieniądze te używane są również w światowym kasynie, w jakie zamienił się globalny system bankowy i są używane do gier w obstawianie w zasadzie nie różniące się od zwykłej bukmacherki. Obstawianie CZEGOKOLWIEK. Całkowite oderwanie pieniędzy na rynkach finansowych od jakichkolwiek realiów gospodarczych na świecie obrazuje fakt, że obecnie wielcy gracze na giełdzie potrafią przeprowadzać na akcjach jednej firmy nawet do 4000 (czterech tysięcy!) operacji na sekundę! Jaka firma zmienia swoją REALNĄ wartość 4000 razy na sekundę? Czyż samo to nie jest już szaleństwem i pośrednim dowodem na szaleńcze przyspieszenie?
 
Gdy dojdzie do katastrofy, bańki giełdowe pękną, (albo gdy bańki pękną to dojdzie do katastrofy, jak kto woli), a wartość firm spadnie do krańcowo niskich poziomów. Nie wiadomo tylko kiedy. Nie wiadomo co uruchomi tę katastrofę - może to być zupełnie nieznaczące zdarzenie, które zadziała na zasadzie efektu motyla. Można przewidywać jedynie z dużym prawdopodobieństwem, że katastrofa będzie gwałtowna, i tym gwałtowniejsza, im dłużej będzie trwało oczekiwanie.
 
Być może byliśmy na skraju tej katastrofy 17 października tego roku. Udało się jej uniknąć, ale zapewne jesteśmy na jej skraju codziennie, w każdym momencie, tylko nie jesteśmy o tym informowani na bieżąco przez media.
 
Europa, która usiłuje za wszelką cenę utrzymać euro, w kontekście odmowy przyjęcia do wiadomości prostego faktu, że wspólny pieniądz MUSI iść w parze ze zgodą na finansowanie biedniejszych przez bogatszych, też dąży ku upadkowi. Gdyby euro miało być faktyczną wspólną walutą mającą realną szansę na przetrwanie, musiałoby zacząć działać tak, jak dolar amerykański. To znaczy, w skrócie, nie ma innej możliwości utrzymania wspólnej waluty niż uznanie, że ceną za tę wspólnotę pieniądza musi być uwspólnienie problemów gospodarczych i zgoda na to, by bogaci łożyli na biednych.
 
Udział podatków oddawanych w USA przez Kalifornię do kas federalnych jest o wiele większy niż tych z Iowa i realnie Kalifornia dokłada się do dobrobytu mieszkańców Iowa. Dzięki temu, że bogaty stan dokłada do kas biednego stanu, dolar jest wspólną walutą we wszystkich stanach USA.
 
W wymiarze nam bliższym bogactwo mieszkańców Warszawy jest o wiele większe niż bogactwo mieszkańców województwa zachodniopomorskiego, ale to właśnie między innymi dzięki wspólnej walucie w Polsce podatki Warszawiaków finansują zasiłki bezrobotnych mieszkańców popegeerowskich wsi pod Koszalinem. Problem w tym, że bogaci w Niemczech czy w Holandii nie bardzo chcą łożyć na biednych Greków czy Portugalczyków zalecając im głównie, żeby zacisnęli pasa. To trochę tak, jakby Pani Gronkiewicz Waltz zalecała mieszkańcom Krzekoszewa żeby zacisnęli pasa i nie wyobrażali sobie, że za pieniądze mieszkańców Warszawy będą mogli sfinansować swoje leczenie w szpitalu w Koszalinie. Mogłoby to być możliwe tylko wówczas, gdyby w Warszawie obowiązywała inna waluta niż w okolicach Koszalina - a skoro wszędzie mamy złotówki, to panuje w pewien sposób wspólnota w każdym wymiarze – wspólnota bogactwa i wspólnota biedy.
 
Obecnie w Europie wali się Grecja, Portugalia, do katastrofy dąży Hiszpania i Włochy, a za nimi w kolejce stoi Francja. Wszystkie te zbliżające się katastrofy mają swoje źródło między innymi w istnieniu euro w kontekście istnienia wielkich różnic w bogactwie, sposobie życia i sposobie funkcjonowania państw należących do strefy tej wspólnej waluty.
 
Francja jest moją drugą ojczyzną (czy mi się to podoba, czy nie - mam obywatelstwo tego kraju), interesuję się więc jej losami. I właśnie na podstawie tego, co się tam dzieje zauważam również zaskakujące podobieństwa do tego, co dzieje się u nas. Podobieństwa nawet w bardzo szczegółowych kwestiach.
 
Francja wre. Nieudolne rządy obecnego prezydenta, który najwyraźniej zupełnie nie radzi sobie z funkcją głowy państwa objawiają się, co najdziwniejsze, działaniami w sferach podobnych do tych, które mamy i u nas. Francuzi zwiększają presję podatkową do granic wytrzymałości, prowokując wręcz niebezpieczeństwo na razie lokalnych, ale coraz co raz szerszych buntów społecznych. Obecnie mówi się o "ekopodatku", który powoduje masowe protesty WSZYSTKICH grup producentów w Bretanii, protestów tak wielkich, że władze się ze strachu ze wszystkiego wycofują (we Francji władza PANICZNIE boi się ludu). Związane jest to co najdziwniejsze z bramkami do naliczania opłat za przejazd różnymi drogami - cóż za zbieg okoliczności, że i u nas też nagle pojawił się pomysł ustawiania takich bramek. Równolegle Francja zmaga się z ogromnym ruchem milionów ludzi przeciwnych tzw. "małżeństwom" homoseksualistów, a i u nas mamy jakieś wariackie presje homoterroryzmu na najwyższych szczeblach państwowych, bo pod nadzorem i ze wsparciem jednej z minister obecnego rządu.
 
Niektórzy uważają, że problemy gospodarcze połączone z problemami społecznymi mogą doprowadzić do upadku struktur państwowych.
 
Armia szwajcarska zorganizowała ostatnio manewry, podczas których ćwiczono, całkiem na poważnie, działania na okoliczność upadku państwa francuskiego i konieczności obrony Szwajcarii przed napływem tysięcy emigrantów i ewentualną agresją powstałych po upadku Francji lokalnych państewek. Może to i dziwactwo, ale 20 lat temu nikomu takie dziwactwa do głowy nie przychodziły. Ktoś jednak w Bernie zdecydował się wydać miliony na zbadanie gotowości armii i na taką okoliczność.
 
Dzieje się wokół nas mnóstwo dziwnych rzeczy. Dzieje się mnóstwo rzeczy i dzieją się one coraz szybciej. Sądzę, że przeżywamy obecnie wstęp do ogromnych zmian, których efektem będzie powstanie zupełnie nowego świata.
 
Wcale nie jest powiedziane, że lepszego. Nie liczyłbym na to.
 
Jako etatowy pesymista i zwolennik teorii spiskowych jestem przekonany, że większość tego, co się wokół nas dzieje jest częścią jakiegoś scenariusza. Scenariusza napisanego i realizowanego przez ludzi, którzy faktycznie rządzą światem, czyli tak naprawdę ludzi rządzących pieniądzem. Banksterów. Przygotowują oni wszystko, tak by znacząco powiększyć swoją władzę. Mówią dziś o tym właściwie wprost, zapowiadają konieczność zwiększania podatków już nawet bez nawet prób owijania w bawełnę. Podatków, których celem ma być dofinansowanie banków. Pokaże to, że dla banksterów nie powinno istnieć jakiekolwiek ryzyko. Nigdy.
 
Pomysłów na likwidację zadłużenia jest coraz więcej, a wszystkie opierają się na założeniu, że zapłaci podatnik. Pan zapłaci, pani zapłaci wszyscy zapłacimy! Wszyscy, tylko nie banksterzy, którzy co najwyżej będą spokonie czekać na pęknięcie baniek giełdowych, by wykupić za bezcen co cenniejsze firmy na świecie – wszędzie na świecie!
 
Niepokoi mnie to ogólne przyspieszenie. Wydaje mi się, że wydarzenia we wszystkich dziedzinach następują coraz szybciej, tak, jakby chodziło właśnie o to, by ludzie nie nadążali za tym, co się wokół nich dzieje. Efektem ma być WIELKI RESET, o którym mówi wiele osób o różnych poglądach. Zaskakujące jest to, że ten RESET, czyli jakby rozpoczęcie wszystkiego od nowa, jest koncepcją łączącą komentatorów zarówno z prawej jak i z lewej strony poglądów na świat. Co do tego, że tak dalej być nie może panuje, jak się wydaje, dość powszechna zgoda.
 
Nie ma natomiast zgody co do tego, jak ten RESET będzie wyglądał, ani co będzie potem. Niewiadoma jest rola, jaką odegrają, lub przynajmniej będą chciały odegrać w tym wszystkim Chiny, nie wiadomo więc jak będzie wyglądał świat. Wcale nie da się wykluczyć wielkiej wojny, albo serii małych konfliktów, biedy, głodu czy rewolucji.
 
Wiadomo, że to, co po WIELKIM RESECIE nastąpi będzie z pewnością przyjęte przez przytłaczającą większość ludzi jako ZBAWIENIE. Tylko, że wcale nie jest powiedziane, że powstanie raj na ziemi. Efektem będzie zapewne jedynie umocnienie władzy ludzi, którzy dziś kontrolują światowe bogactwo. Ocenia się, że 100 najbogatszych ludzi na świecie kontroluje dziś 40% światowego bogactwa. Myślę, że WIELKI RESETzwyczajnie zwiększy ten procent i w końcu zaczniemy żyć w świecie otwarcie neofeudalnym. Czymś na wzór obecnych Chin, w świecie, w którym będziemy mieli tyle wolności, na ile nam pozwolą nasi władcy.
 
Wiadomo z całą pewnością, że świat nie będzie już tym znanym nam światem, do którego się przyzwyczailiśmy. Wiadomo też, że dążymy do tego nowego świata z ogromną prędkością, wydaje się że coraz szybciej. Warto więc może zastanowić się nad zapięciem pasów bezpieczeństwa...

Powroty - co by było, gdyby Polska nie powiedziała NIE Hitlerowi?

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Gospodarka