Adam Pietrasiewicz Adam Pietrasiewicz
689
BLOG

Bardzo dojrzała demokracja.

Adam Pietrasiewicz Adam Pietrasiewicz Polityka Obserwuj notkę 4

Twierdzenia, jakoby w Polsce nie było "dojrzałej" demokracji powtarzają się to tu, to tam regularnie od lat. Ich głosiciele sugerują - bo nigdy nie wyjaśniają tego dokładnie i wprost - że gdzieś w świecie istnieją miejsca, gdzie ustrojem jest "dojrzała" demokracja. Sugerują najczęściej, że są to państwa Europy Zachodniej i USA.

Jest to rozumowanie błędne.

Demokracja w Polsce jest oczywiście o wiele młodsza od demokracji w takiej Francji czy w USA. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Jednak nie jest od ustrojów w tych państwach mniej dojrzała. Stawiam tezę, że jest wręcz odwrotnie - demokracja w Polsce cierpi na chorobę w rodzaju progerii i jest jak najbardziej dojrzała. Osiągnęła już stan, do którego i tamte demokracje dążą, tyle, że nieco wolniej.

W krajach, w których nie było komunizmu, system rozwijał się aż do osiągnięcia powszechnego dziś wszędzie stadium mediokracji w sposób powolny. Kiedyś wszechobecność mediów nie zakłamywała w tak wielkim stopniu opinii ludzi. Kiedyś życie toczyło się powoli, a informacje rozchodziły się po świecie w tempie, w którym dziś zamiera o nich wszelka pamięć. W tych czasach wytworzyły się pewne mechanizmy, które nazwiemy ogólnym określeniem "opinia publiczna", a które miały być mechanizmem kontroli władzy.

Kiedyś, ze względu na brak rozwiniętego tak jak dzisiaj poziomu technologii, istniał faktyczny pluralizm źródeł informacji i komentarzy do tych informacji. Najprawdopodobniej rzeczywiście wówczas wypadkowa opinii ludzi na temat władzy mogła wydawać się czymś, z czym rządzący muszą się liczyć. W państwach, w których droga do mediokracji była prosta, tak jak w tych "dojrzałych" demokracjach, do dziś pozostało gdzieniegdzie głęboko zakorzenione przekonanie, że być może istnieje coś takiego jak "opinia publiczna" i że być może należałoby się z nią liczyć.

  W Polsce na fundamentach totalitaryzmu zbudowano nowy system. W sytuacji, w której powszechnie zanikł zarówno szacunek dla władzy, jak i jakiekolwiek poczucie "misji" u ludzi dzierżących tę władzę, powstał ustrój, który natychmiast stał się tym, co czeka wszystkie demokracje. Również te "dojrzałe". System, w którym nikt już nie udaje, że jest zainteresowany jakąś "opinią publiczną" czy jakąś "wolą większości", gdyż jest on zwyczajnie emanacją woli ludzi faktycznie trzymających władzę.

Nadal funkcjonują u nas różne "demokratyczne" pojęcia, wśród których "opinia publiczna" jest odmieniana przez wszystkie przypadki wszędzie i najczęściej, jednak jest to oczywiście parawan, za którym ukrywa się zwyczajnie wola prawdziwych władców, którymi skądinąd rzadko kiedy są publicznie znani politycy. Wola ta wyraża się w mediach potrafiących za pomocą odpowiednio pięknie opakowanych pudełek wmówić każdemu wszystko i cokolwiek. Jeśli kiedykolwiek istniało coś, co można by nazwać "suwerenną wolą większości", to z całą pewnością dziś już to nie istnieje. Nigdzie. 

  Historia świata ukazuje nam, że władza opiera się bądź to na konkretnej sile, bądź to na jakimś kłamstwie, a najczęściej na pewnej kombinacji tych dwóch elementów. Kiedyś panowało przekonanie, że rządzący mają władzę z nadania boskiego, a więc trzeba się im podporządkować gdyż są emanacją sił tak wielkich, że nikt się im nie oprze. Było to kłamstwo, za pomocą którego wmówiono ludziom, że istnieje "pewna siła". Były też sytuacje, na przykład w kontekstach społeczności podbitych, gdy wprost okazywano siłę, najczęściej okrutną i ludzie podporządkowywali się władzy tylko ze strachu. Wydaje się, że oszukanie ludzi, wmawiając im, że władca ma nadanie z woli boskiej było skuteczniejszą formą rządów od rządów za pomocą strachu, ale obie te formy funkcjonowały przez większą część historii ludzkości.

A potem wymyślono kłamstwo demokracji. Wmówiono ludziom, że wypadkowa ich woli doprowadzi do ogólnego zadowolenia największej liczby ludzi. Założono, że każdy człowiek zna swoje potrzeby, potrafi je wyrazić i jeśli wszystko się uśredni, to większość będzie zadowolona. Tego, że jest to kłamstwo wyjaśniać chyba nie trzeba, wystarczy zwrócić uwagę na fakt, że w swej przytłaczającej większości ludzi nie wiedzą czego chcą i są całkowicie bierni reagując na wydarzenia, a nie tworząc je. Jednak dzięki mediom można dziś bardzo skutecznie przekonywać ludzi, że są zadowoleni z systemu.

Upowszechnienie mediów połączone z nieuniknioną koncentracją kontroli nad nimi prowadzi do sytuacji, w której pod pozorem utrzymywania demokracji steruje się zachowaniami ludzi i zwyczajnie jednoznacznie, i skutecznie skłania się do podejmowania konkretnych wyborów politycznych. W Polsce stało się to szybciej i prościej niż w "dojrzałych" demokracjach, gdyż zwyczajnie w w momencie transformacji media zostały podzielone, kapitały przelane, a karty rozdane. W 20 lat władza nad "opinią publiczną" została umieszczona w jednych rękach. 

  Nawet jeśli istnieją różne stacje telewizyjne czy radiowe, w całości są one zainteresowane utrzymaniem status quo i w żadnym przypadku nie mogą się godzić na jego podważenie. Widzieliśmy to bardzo wyraźnie w okresie 2005-2007, ale widzieliśmy to też we Francji, w momencie gdy pojawiło się niebezpieczeństwo przejęcia władzy prezydenckiej przez Jean Marie Le Pen'a, czyli kogoś, kto mógł zagrozić samemu systemowi.

W Polsce nie ma "niedojrzałej" demokracji. W Polsce jest jak najbardziej dojrzała mediokracja, która umacnia się, a inne kraje też dążą w tym kierunku.

Mediokracja, która opiera się na kłamstwie "legitymacji społecznej" wyrażanej w wyborach, oraz na rzadko dziś przywoływanych tezach równie kłamliwej "umowy społecznej" potrzebuje wyborów, bo jest to jedyny dziś element, który uzasadnia jej trwanie. Ja odmawiam brania udziału w tym kłamstwie.

  Głosując legitymizujemy ten system, którego celem są tak naprawdę wyłącznie rozgrywki między stosunkowo niewielkimi grupami ludzi rozdających karty. Koniec końców sprowadza się to do wzbogacania się jednych z tych grup czy koterii kosztem drugich, a w tym wszystkim niemałą rolę odgrywa satysfakcja z posiadania władzy i ewentualnie sławy.

Od 1983 roku żyję w demokracji. To już prawie 30 lat. Przez ten czas zaobserwowałem, że to, kto jest u władzy ma tak naprawdę zupełnie minimalne znaczenie dla mojej sytuacji życiowej. Sytuacją tą w wielkim stopniu rządził, między innymi, postęp techniczny, ale zupełnie nie rządziło logo partii, która była aktualnie u władzy. Ani wtedy, gdy mieszkałem we Francji, ani potem, gdy wróciłem do Polski. 

Uważam, że demokracja to jest oszustwo. Nawet gdyby opinie polityczne poszczególnych ludzi-wyborców były wynikiem prawdziwej refleksji, a nie prymitywnej manipulacji medialnej, to i tak oszustwem jest twierdzenie, że moja opinia o tym, jak powinno działać państwo jest warta tyle samo co opinia pana Józka spod budki z piwem. Uważam, że nie należy brać udziału w oszustwie.

  Ale, i to jest też nie bez znaczenia w konkretnej sytuacji obecnej Polski, warto zauważyć, że głosując nie zmieniamy tak naprawdę nic. To, w jaki sposób Polska będzie się rozwijała, w którym kierunku będziemy dążyli decyduje się dziś poza nami, nad nami. Więc zwyczajnie nie ma sensu oszukiwać się. 

A wybierać nową władzę, by rozliczyła z łajdactw poprzednią, po czym zaczęła wprowadzać swoje łajdactwa? No można... tylko po co?

System jest zły. Jest oparty na kłamstwie. U nas już dojrzał, i przegnił. W innych krajach może i jeszcze dojrzewa, ale chyba też już gnije.

Powroty - co by było, gdyby Polska nie powiedziała NIE Hitlerowi?

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Polityka