Adam Pietrasiewicz Adam Pietrasiewicz
287
BLOG

Powroty - fragment

Adam Pietrasiewicz Adam Pietrasiewicz Kultura Obserwuj notkę 0

Fragment powstającej powieści. Jest szansa, że będzie gotowa pod koniec marca.

 

Borki Wielkie pod Tarnopolem, piątek 1 października 1939 o świcie

W Siedemnastym Korpusie Piechoty Armii Czerwonej, którego część oddziałów stacjonowała w Borkach Wielkich pod Tarnopolem, tradycyjnie pobudkę grali czterej trębacze, którzy teoretycznie mieli grać równo. Oczywiście nigdy im to nie wychodziło za dobrze i żołnierze byli budzeni kakofonią nieokreślonych dźwięków wydawanych przez trębaczy zazwyczaj nie bardzo wiedzących co mają grać. Żołnierze nienawidzili tych dźwięków, ale tradycja obowiązywała, a oficerowie na wszelki wypadek woleli nic nie zmieniać, żeby nie podpaść przełożonym. Przed przekroczeniem Zbrucza liczono na to, że jak już będą się bili, to trębacze dadzą spokój, ale okazało się niestety, że ani razu nie nie dało się odpocząć od tych potępieńczych dźwięków.

Szeregowy Ostin Jahremow nienawidził trębaczy chyba bardziej, albo co najmniej tak samo jak lejtnanta Dobrowozowa, kompanijnego oficera politycznego. Zastanawiał się nawet kiedyś nad tym, czy gdyby miał jeden karabin i jedną kulę, i miał nimi zabić jedną jedyną osobę, to byłby trębacz czy politruk. Nie do końca był pewien ale sądził, że chyba jednak politruk. Szczególnie, że politruk był tylko jeden, a trębaczy czterech, więc zabicie tylko jednego niewiele by dało. Szeregowy Jahremow lubił spać i nienawidził, gdy ktoś mu mówił, jak ma żyć. A lejtnant Dobrowozow uparł się, by Ostinowi wyjaśniać co powinien robić, żeby inni byli z niego zadowoleni i jak powinien żyć by naśladować wzorowe życie towarzysza Lenina. Ostin wcale chyba nie chciał naśladować życia towarzysza Lenina. Wiedział, że na Kreml nigdy nie trafi, a w bajki o przykładnym życiu Wodza Rewolucji zwyczajnie nie wierzył. Naśladowanie go nie miało więc większego sensu.

Oficer polityczny miał na tyle taktu, by nie proponować żołnierzom, którzy w większości pochodzili z Ukrainy, by naśladowali towarzysza Stalina. Unikał jak ognia wszelkich dyskusji na jego temat, wiedząc jak bardzo było to niebezpieczne. Właściwie wszyscy mieli w pamięci czasy wielkiego głodu, a niewielu miało jeszcze jakieś wątpliwości co do tego, kto był jego przyczyną. Oczywiście byli tacy, którzy twierdzili, że towarzysz Stalin o niczym nie wiedział, że wprowadzano go w błąd. Ostin miał wystarczająco zdrowego rozsądku i oczywiście nigdy nie ujawniał swych uczuć przed nikim. Od tamtych, pamiętnych dni coś w nim pękło, coś się zablokowało i były tematy, o których z nikim nie będzie nigdy rozmawiał.

Piątkowy poranek rozpoczął się jak każdy – kakofonią dźwięków wydawanych przez trębaczy i wściekłymi rykami żołnierzy, którzy musieli się zrywać do porannego apelu. Choć teoretycznie miało to zostać zachowane w tajemnicy, wszyscy wiedzieli, że właśnie nadszedł dzień wymarszu, że mają ruszyć wreszcie na front. Tylko ci najmłodsi czuli podniecenie z tego powodu i opowiadali wszędzie o tym, jak to będą „faszystów bić”. Ci odrobinę starsi, mający kroplę oleju w głowie, zwyczajnie bali się, albo zastanawiali co by tu zrobić by uniknąć wyjścia w pole i nie dać się zabić.

Zbiórka na placu apelowym miała się zacząć jak zwykle, o 6:30. Dziesięć minut przed porannym apelem, na którym żołnierze mieli się dowiedzieć o rozkazach wymarszu nagły ryk syren alarmowych obserwatorów lotniczych zagłuszył wszystkie inne dźwięki porannego zamieszania w koszarach. Obsady artylerii przeciwlotniczej rzuciły się do swoich stanowisk, na których zostawiano z przyzwyczajenia po jednym, zazwyczaj najmłodszym żołnierzu. Nikt nie spodziewał się nalotów polskiego lotnictwa, więc obrona przeciwlotnicza była właściwie tylko formalnością. Większość artylerzystów zajmowała się piciem bimbru pędzonego w różnych budach i schowkach, a reszta od rana szukała miejsca, w którym mogliby się przespać niezauważeni przez nikogo.

Gdy polskie samoloty przelatywały nad jednostką tylko jedna armata przeciwlotnicza była gotowa do działania, jednak nie mogła skutecznie razić ze względu na zbyt niski pułap, na którym znajdowały się maszyny. Niektórzy żołnierze próbowali mierzyć do samolotów ze swoich karabinów, jednak większość z tych, którzy nie uciekli, by się schować przed atakiem lotniczym stała po prostu patrząc w niebo. Niebo, które nagle rozbłysło tysiącami białych karteczek szybujących we wszystkich kierunkach, zasłaniających błękit i światło jeszcze ledwie budzącego się słońca. Żołnierze patrzyli jak urzeczeni na ten zaskakujący spektakl, a gdy ulotki zaczęły dolatywać do ziemi wszyscy zaczęli je łapać. Ryk wciąż wyjących syren alarmowych skutecznie zagłuszył przekazywane przez megafony rozkazy kategorycznie zakazujące zbierania i czytania tego, co jest napisane na ulotkach.

*

Żołnierze! Bracia Ukraińcy!
Zostaliście wciągnięci w awanturniczą wojnę przeciwko Polsce. Józef Stalin chce waszymi rękami zdobyć dla siebie kolejne tereny, które będzie wyzyskiwał tak jak Ukrainę, kalecząc batem i morząc głodem. Sami wiecie najlepiej, co niesie ze sobą bolszewicka Rosja – są to śmierć, głód i łzy.

Dziś do walki mają was prowadzić oficerowie, Rosjanie, którzy jeszcze nie tak dawno mordowali waszych braci, wasze matki i siostry, które chciały uniknąć śmierci głodowej! Oficerowie, którzy palili wasze cerkwie! Czy wiecie, że lejtnant Dobrowozow, oficer polityczny 3 kompanii szturmowej był w 1930 roku dowódcą oddziału, który strzelał do dzieci próbujących zerwać kilka kłosów zboża w kołchozie im. Bohaterów Rewolucji pod Kijowem? Zabił ich co najmniej troje. Czy wiecie, że kapitan Wołkow, dowódca drugiej kompanii zaopatrzenia rozstrzeliwał waszych braci zatrzymanych w więzieniu w Swierdłowsku? Nie wiecie? Zapytajcie ich o to! Zapytajcie co zrobił starszy lejtnant Suworow z czwartej kompanii z cerkwią, popem i wiernymi we wsi Jarmożka.

Dziś macie iść z tymi ludźmi walczyć w wojnie, która nie jest waszą, wojnie której nie chcieliście. Zanim wystrzelicie pierwszy nabój – zastanówcie się, czy strzelacie w dobrym kierunku! Czy strzelacie na pewno do waszych wrogów? A może wasi wrogowie nie są tam, gdzie pokazują wam wasi dowódcy? Popatrzcie w oczy kapitanowi Wołkowowi, zapytajcie co lejtnant Dobrowozow robił w podkijowskim kołchozie, zapytajcie starszego lejtnanta Suworowa o waszą matkę i siostrę, które nie wróciły z cerkwi i wtedy zdecydujcie, do kogo wolicie strzelać.

Czekamy na was po polskiej stronie z jedzeniem i ciepłymi ubraniami. Nie jesteśmy waszymi wrogami. Przyjdźcie do nas w pokoju, a wszystkich przyjmiemy.

*

Tarnopol, piątek 1 października 1939 nad ranem

Noc w okopach w połowie października nie była tym, co kapral Jacek Trznadel, dowodzący stanowiskiem ckm w okopie na przedpolu Tarnopola lubił najbardziej. Na szczęście nie padało, ale zimno było dość przejmujące, a i powietrze było przepełnione wilgocią. Kapral Trznadel stał pośrodku okopu i przytupywał pozostawiając taśmowego przy karabinie. Obiecał, że przyniesie im obu gorącej herbaty, ale najpierw musiał rozruszać zmarznięte członki, a te jakoś nie chciały zacząć się dobrze ruszać. Trznadel miał wrażenie, że stawy mu zgrzytają i stawiają opór przy każdym ruchu. Przypomniał sobie swojego dziadka, z którego tak okrutnie się naśmiewał, gdy ten nie mógł wstać z krzesła tak szybko, jak kilkunastoletni chłopak. Teraz zrozumiał...

Zastanawiał się, o której zaatakują sowieci. Codziennie miało to miejsce o innej porze, ale zawsze przed ósmą rano. Szli całymi kompaniami do ataku po czym padali zanim zdołali pokonać kilkadziesiąt metrów. Praktycznie jedynym problemem doskonale okopanych polskich obrońców były przegrzewające się lufy karabinów...

Nocą od wschodu też nadchodzili sowieccy żołnierze, lecz w całkiem innym charakterze. Z dnia na dzień, a właściwie z nocy na noc powiększała się liczba sowieckich dezerterów, którzy przechodzili na polską stronę. Byli to w większości Ukraińcy, którzy nienawidzili Stalina chyba najbardziej ze wszystkich nacji Związku Sowieckiego. Nie chcieli się za niego bić i ginąć. Przechodzili na polską stroną w tak wielkiej liczbie, że sztab armii musiał utworzyć specjalne jednostki żandarmerii do eskortowania dezerterów. Utworzono również specjalne obozy na tyłach, w których ukraińscy żołnierze mogli zostać poddani badaniom lekarskim, umyć się i zjeść – a bardzo tego potrzebowali. A gdy już przestali być głodni i wyleczyli wrzody i czyraki, które zajmowały dużą część ich ciał wszyscy, co do jednego, deklarowali chęć wstąpienia do polskiej armii by walczyć ze Stalinem.

Trznadel ruszył przed siebie, ściskając mocno menażkę, w której miał swojemu taśmowemu przynieść gorącej, słodkiej herbaty na śniadanie. Minął patrol żandarmów prowadzących czterech Ukraińców. Dezerterzy trzymali ręce nad głową, ale byli wyraźnie zadowoleni ze swojego losu. Uśmiech nie znikał z ich twarzy tym bardziej, że mijani polscy żołnierze wcale nie okazywali im wrogości.

Dziwna ta wojna – pomyślał.


– Dziwna wojna, co? – plutonowy Kozak z czwartej kompanii jakby czytał w myślach Trznadla. Stali i patrzyli za odchodzącymi jeńcami-dezerterami. – Ciekawe czy utworzą wreszcie te ukraińskie oddziały.

– Będą musieli, bo inaczej oni tu zrobią bunt! 
– A słyszałeś, że dziś nie wolno strzelać? – plutonowy zadając pytanie zrobił dziwaczną minę, jakby chciał okazać całą głębię swojego lekceważenia dla głupoty oficerów wymyślających takie rozkazy.
– Jak to „nie wolno”? Co to znaczy?
– No nie wolno. Można strzelać tylko na rozkaz. Jak ruskie będą szli, to dopóki nie będzie rozkazu nie wolno nawet pisnąć.

Gdy kapral Trznadel wrócił na swoje stanowisko bojowe z herbatą dla taśmowego, wieść o zakazie strzelania do sowietów rozeszła się już wszędzie. Żołnierze nie bardzo wiedzieli co dowództwo miało na myśli i większość zapewniała, że jak przyjdzie co do czego, to wątpią, czy wykonają rozkaz. Nie zamierzają przecież dać się zabić jak wieprzki w rzeźni...

Sowieci jak zawsze zaatakowali przed ósmą. Poranna mgła już się podniosła i widać było wyraźnie sylwetki w ciemnych płaszczach w hełmach albo czapkach na głowie, z karabinami zakończonymi bagnetami w rękach. Tym razem jednak coś było inaczej niż zazwyczaj. Żołnierze nie biegli, nie krzyczeli „urrraaaaaaa!”. Szli. Szli spokojnie, a z tyłu, za nimi, nie było słychać gwizdków oficerów, którzy zawsze chcieli zmusić wojsko do biegu.

Nie nieśli karabinów tak, jak zazwyczaj atakujący żołnierze. Nieśli je jakoś inaczej, jakby prezentowali broń. Kapral Trznadel wraz ze swoim taśmowym patrzyli ze zdziwieniem na ten dziwny pochód, który odbywał się przed nimi. Nie bali się, kapral nawet nie naciągnął zamka. Patrzyli tylko.

W pewnym momencie najpierw jeden z sowieckich żołnierzy, a potem po kolei jego sąsiedzi, aż w końcu wszyscy zaczęli wyjmować z kieszeni jakieś kartki i nadziewać je na bagnety. Następnie wznieśli swoje karabiny i zaczęli powiewać tymi kartkami jak białymi flagami. Wtedy w okopach pojawili się oficerowie i podoficerowie, którzy wołali:

– Nie strzelać! Tylko nie strzelać! Sowieci się poddają! Nie strzelać!

Kapral Trznadel patrzył jak urzeczony na to przedstawienie godne najwspanialszych dramatów czy monumentalnych oper odgrywanych w teatrach. Nic nie mówił tylko stał z otwartymi ustami i ani drgnął. Nie drgnął nawet, gdy jeden z sowieckich żołnierzy doszedł aż do skraju okopu z wyciągniętą wysoko do góry ręką, w której trzymał karabin. W drugiej ręce trzymał ludzką głowę, którą rzucił wprost pod nogi dowódcy stanowiska ckm.

Meня зовут Oстин Яхремов, а это был лейтенант Добровозов – powiedział i spokojnie odłożył na ziemię karabin z nadzianą na bagnet ulotką.
 

Powroty - co by było, gdyby Polska nie powiedziała NIE Hitlerowi?

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura