Czasy PRL pamiętam. Pamiętam jak namawiano do udziału w wyborach, podczas których oddawało się głos na kandydatów Frontu Jedności Narodu. Tak się złożyło, że gdy skończyłem 18 lat to odbywały się właśnie jakieś tam wybory no i ja okropnie przejęty swoją dorosłością wziąłem w nich udział wypełniając swój obowiązek obywatelski obywatela PRL. Dostałem za to kwiatek od pani przewodniczącej komisji wyborczej, widocznie głosującemu inwalidzie się należało. Dziś już chyba kwiatka nie dają.
Wówczas namawiano, by głosować bez skreślania, bez wchodzenia do kabiny. Partia wie, kto jest najlepszy, więc lista ułożona jest tak, jak powinna być. Ale, jeśli ktoś chce, to skreślić sobie może. Podobno były przypadki, że przechodzili jednak niekoniecznie ci, którzy mieli przejść. Takie krążyły wówczas legendy, które oczywiście były bajeczkami, bo jak ktoś nie miał przejść, to go na liście nie było po prostu.
To był jedyny raz gdy głosowałem w PRL. Potem zmądrzałem trochę i zrozumiałem jak to działa. Więcej na Front Jedności Narodu głosu nie oddałem.
We Francji było troszkę inaczej. Gdy już dali mi prawo głosu, to rzuciłem się do urn jak wygłodniały, tak mi się do tej demokracji paliło. Tam, to chociaż głosowało się na konkretnego człowieka, nie na partię. Taka lepsza odmiana demokracji, bo wiadomo, kogo się wybiera, a jak nie daj Boże nie zachowa się jak trzeba, to w następnych wyborach przepadnie. Czyli słynny u nas, jak ta baśń o żelaznym wilku, JOW. JOW, o którym wszyscy wiedzą, że jest dobry, ale nikt go jeszcze u nas nie próbował.
Gdy się potem zastanowiłem, to okazało się, że chociaż we Francji był JOW, to też był to taki specyficzny Front Jedności Narodu. Nieco inna odmiana, nieco inny gatunek, ale gdy przyszło co do czego, to potrafił skutecznie zadziałać. Mieliśmy tego przykład w czasie wyborów prezydenckich w 2002 gdy Jean Marie Le Pen wszedł do drugiej tury wyborów i okazało się, że jak trwoga, to do FJN wszyscy się zapisują. To był na prawdę żenujący spektakl medialnego niszczenia kandydata na prezydenta. Bez względu na to, jakie hasła głosił, czy też jakie zamiary mu przypisywano.
U nas też nadal mamy Front Jedności Narodu. Kolejne zmiany partii u władzy nie zmieniają zupełnie niczego. Wszystko toczy się w jasno wyznaczonym kierunku, a główni kandydaci w wyborach w panice szukają jakichś tematów, w których mogliby się spierać, i im to za bardzo nie wychodzi. Bo we Froncie Jedności Narodu nie ma potrzeby żadnej dyskusji. Front Jedności Narodu jest frontem JEDNOŚCI, a jedność to nie żadna różnorodność, tylko jej brak.
Mieszkam w Polsce od 1997 roku. Od czasu rządów AWS. Po nich przyszło SLD, a po SLD PiS z Samoobroną i LPR. Potem nastało PO z PSL. Razem jest to 13 lat. Zmienił się po drodze prezydent.
Bardzo intensywnie zastanawiam się nad tym, co się zmieniło. Ale tak NAPRAWDĘ zmieniło, a nie tylko pozornie.
Pamiętam, że w czasach AWS oburzenie budziły wypływające to tu, to tam różne afery, korupcje i takie tam sprawki, które zaczęły już wszystkich pod koniec męczyć. Uczestnicy AWS podkładali sobie różne świnie, kłócili się, pod koniec rozpadli się całkowicie, ale przecież nie miało to żadnego konkretnego wpływu na moje życie. Oni wszyscy wciąż opowiadali o tym, że zrobią wszystko, by mi się lepiej w Polsce żyło, i tak jak zawsze chodziło o to, by te opowieści brzmiały jak najbardziej przekonywająco. Mało kto w nie wierzył, mało kogo interesowały na co dzień i co najważniejsze cała sytuacja nie oddziaływała na stan życia przeciętnego Polaka.
Nadejście SLD łączyło się u mnie przynajmniej z pewnym niepokojem. Pamiętam, że jak SLD przejęło władzę, to coś tam zapowiadali, że będą majstrować przy różnych ustawach związanych z eksportem, a ja właśnie parałem się wówczas eksportem, więc się nieźle przestraszyłem. Ale jak to bywa, strach ma wielkie oczy, żadnych ustaw nie zmieniono i żyło mi się tak samo jak za czasów AWS. Oczywiście afery były większe jeszcze, chociaż gdy się dobrze zastanowić, to może wcale nie były ani większe, ani mniejsze, tylko bardziej nagłośnione, bo rządy SLD zbiegły się ze znaczącym rozwojem TVN (powstało TVN24), które wówczas za bardzo proSLDowskie chyba nie było. W każdym razie pod rządami SLD, tak na co dzień, zwyczajnie, żyło mi się tak samo jak pod rządami AWS. Stosunkowo bezproblemowo, stosunkowo bezpiecznie w rozumieniu takim, że wiedziałem, co mnie czeka jutro. A jutro czekało mnie wstąpienie do Unii Europejskiej, które miało bądź to rozwiązać wszystkie nasze problemy, bądź to zniszczyć Polskę. Jak wiemy, nie stało się ani jedno, ani drugie, życie stało się nieco droższe, ale i zarobki ogólnie wzrosły, zaś odsetek bezdomnych i żyjących na skraju kompletnej biedy pozostał wciąż ten sam. Tak jak pozostaje wciąż ten sam od co najmniej początków XX wieku - o czym skądinąd mało kto mówi.
Potem nadszedł przełom, czyli rządy PiS, które dokładnie nic nie zmieniły w moim życiu. Nadal kupowałem chleb w tym samym sklepie pod domem, a po zakupy chodziłem do tego samego supermarketu. Tak samo spotykałem się ze znajomymi w kawiarni, kinie, teatrze i na spacerze w parku i zupełnie nic nie zmieniło się w moim codziennym życiu. Nieco mniej mówiło się o przekrętach ludzi będących u władzy, nieco więcej o przekrętach tych, którzy u władzy byli poprzednio, nieco więcej zrobiło się zamieszania w mediach i wzajemnego opluwania, ale przecież nie oddziaływało to w żaden sposób na moje życie. Po drodze zmienił się prezydent co też mnie nie dotknęło w żadnym stopniu. Potem przyszło PO...
Jeśli więc nic się nie zmieniło, to co się zmieniło? Jeśli nic się nie zmienia, to co się zmienia po tym, jak się już pójdzie głosować?
Właściwie nic. Nic, co mogłoby mieć faktyczny wpływ na życie przeciętnego Polaka.
Owszem, czułem się nieco lepiej gdy głową państwa w mojej Ojczyźnie był człowiek nie będący pijakiem nie mającym szacunku dla bohaterów poległych za Polskę. Jakoś tak było to przyjemniejsze, choć media usilnie próbowały mi wybić z głowy to dobre samopoczucie. Czułem się nieco lepiej gdy rząd próbował rozpędzić agenturę obcego mocarstwa, która pełniła w Polsce rolę służb wywiadowczych, ale tak naprawdę dopóki mi tego nie powiedziano, to nawet nie wiedziałem, że nasi szpiedzy pracują na rzecz tego mocarstwa.
Równolegle, cały czas, od mojego powrotu do Polski, obserwowałem ten sam proces, który trwał nieustannie i postępował z jednolitą prędkością, a mianowicie powiększanie się długu publicznego i zwiększanie liczby urzędników państwowych. A co za tym idzie stopniowe zmniejszanie się przestrzeni wolności, bo każdy dodatkowy urzędnik tę przestrzeń zmniejsza. I żadna zmiana u sterów państwa, ani na stanowisku głowy państwa, ani w rządzie i w parlamencie nie hamowały tych procesów. A zwiększanie długu publicznego oznacza kolejne obciążenie spłatami moich dzieci, wnuków i prawnuków.
Bez względu na to, na kogo głosujemy, nie ma to żadnego wpływu na nasze życie. Albo inaczej – zawsze ten wpływ będzie taki sam. Tak samo złowieszczy chciałoby się napisać.
No, ale jest to sytuacja nie do zniesienia! Demokracja musi przecież być czymś innym niż Front Jedności Narodu, a jeśli nie jest, to trzeba zadbać o to, by przynajmniej wyglądało na to, że jest. I tym zajmują się media.
Media wymyślają debaty, wynajdują tematy bez znaczenia, które mają ponoć dzielić kandydatów, media dbają o to, by każdy dostał swoją porcję informacji na temat każdego z kandydatów. I nie ma znaczenia, czy te informacje mają jakieś znaczenie, czy nie - liczy się efekt, jaki wywrą na głosujących. A najczęściej informacje te znaczenia żadnego nie mają. Dziś nikt już w Polsce nie ma żadnych prawdziwych projektów politycznych dla całego państwa. Wstąpienie do UE i podpisanie Traktatu Lizbońskiego było ostatnią realizacją takiego projektu, tyle, że z całą pewnością nie był to projekt nasz, bo jego efektem jest pozbawienie Polski jej suwerenności. A dodatkowo nie był to żaden projekt wyróżniający jakąś opcję polityczną, bo zwyczajnie wszystkie opcje realnie obecne na politycznej arenie chciały go realizować.
We wszystkich znaczących sprawach dla Państwa wszystkie REALNE opcje polityczne mówią jednym głosem. Jest to zrozumiałe dlatego, że przecież realizują programy narzucone im przez siły finansujące politykę, a te siły mają ogólnie spójny i stały program już od wielu lat. W wymiarze jednostkowym przekłada się to na to, że tak naprawdę zagłosowanie na Komorowskiego jest równie dobre co głosowanie na Kaczyńskiego, Napieralskiego czy innego Pawlaka - wszyscy są członkami Frontu Jedności Narodu i w każdym przypadku Front ich odpowiednio ukierunkuje.
Być może niektórzy pamiętają, że w ramach PZPR też były różne frakcje, które się zwalczały. Byli liberalni, byli twardogłowi, wcześniej byli moczarowcy, byli komuno-narodowcy i gdy sobie przypomnimy tamte czasy, to przecież dojście do władzy którejś z opcji mogło mieć o wiele bardziej realny wpływ na nasze życie niż dziś oddanie władzy w ręce PiS czy w ręce SLD. Wówczas na przykład umocnienie się jednej z frakcji potrafiło doprowadzić do wyrzucenia z Polski tysięcy Żydów!
Piszę to wszystko, bo wciąż ze zdumieniem przyglądam się podnieceniu, jakie wywołują różne debaty, bonmoty i wpadki różnych kandydatów.
Jakby to miało JAKIEKOLWIEK znaczenie.
Przecież i tak pójdziecie głosować na Front Jedności Narodu.
Inne tematy w dziale Polityka