Prof. Szyszkowska przedstawiła nam, z pewnością powodowany głębokim zatroskaniem sytuacją cierpiących, wywód mający wykazać, że należy umożliwiać eutanazję potrzebującym. Sprowadza sprawę do kwestii moralnych stwierdzając, że to sprawa nierozstrzygalna. Że zgoda na eutanazję nie zmusza nikogo do jej dokonywania, że przecież to byłoby tylko w określonych warunkach...
Jestem kaleką. Kawał czasu w życiu spędziłem w szpitalach, spotykałem się z ludzkim cierpieniem więc przynajmniej w tej materii trudno mi zarzucić, że nie wiem o czym mówię. Wiem.
Jestem ateistą. Nie podpieram swoich rozważań argumentami natury religijnej. Nie muszę.
Jestem całkowicie i jednoznacznie przeciwny jakimkolwiek zapisom prawnym umożliwiającym lekarzom dokonywanie eutanazji.
Sprawa jest prosta. Tu zupełnie nie chodzi o jakiś brak empatii z mojej strony, o niewiedzę o tym, jak ludzie mogą strasznie i bezsensownie cierpieć. Oczywiście wiem, jak głębokie mogą być ludzkie cierpienia, skądinąd wiem też, jak często lekarze nie mają pojęcia, bo nie chce im się tym zainteresować, że istnieją skuteczne metody likwidacji cierpienia pacjentów. Moje przekonania mają jednak zupełnie inne podstawy.
Mam 52 lata. To ponad pół wieku. To wystarczająco by zrozumieć, że otaczający nas świat nie jest zjawiskiem statycznym. Otacza nas świat zmienny, który kieruje się zawsze oportunistycznymi zasadami najmniejszego oporu, jak płynąca rzeka rzeźbiąca swoje koryto.
W 1974 roku we Francji minister zdrowia Simone Veil doprowadziła do uchwalenia prawa dopuszczającego dokonywanie aborcji. Jak nietrudno się domyślić spowodowało to burzę dyskusji, zarzutów i anatem. Pani Veil tłumaczyła jak komu dobremu, że chodzi wyłącznie o przypadki wyjątkowe, że to tylko do 6 tygodnia ciąży, że to będzie bardzo dokładnie kontrolowane, że przecież nie chodzi o jakieś masowe działania.
Minęło 36 lat. To niewiele, naprawdę. Ja doskonale pamiętam rok 1974, wiem nawet co konkretnie robiłem pewnego dnia tego roku... To naprawdę niewiele. Dziś aborcja we Francji jest przeprowadzana za darmo (to znaczy za pieniądze podatnika), na każde żądanie zainteresowanej, do 12 tygodnia ciąży, a dziewczynki mające ponad 15 lat mogą jej dokonywać bez konieczności powiadamiania rodziców.
Czemu piszę o aborcji, gdy temat dotyczy eutanazji? Bo po pierwsze tak się złożyło, że są to tematy pokrewne, związane z tzw. "kulturą śmierci" mocno lansowaną przez niektóre środowiska, jako wyraz WOLNOŚCI, a po drugie dlatego, że chcę zwrócić uwagę na PROCES. Na to, że to nie jest tak, że otwiera się pewne drzwiczki i pozostają one tak zwyczajnie otwarte I JUŻ.
Zadaniem lekarza od czasów Hipokratesa było LECZENIE, czyli ogólniej OCHRONA ŻYCIA. Uważam, że nie wolno szeroko otwierać furtki, którą i tak już uchylono dopuszczając w wielu miejscach na świecie aborcję na życzenie, przez którą mogłyby wkroczyć idee głoszące, że "zasadniczo lekarz ma leczyć, ale jakby co, to powinien pomóc umrzeć".
Sądzę, że w zbyt małym stopniu zwraca się uwagę na to, jak ważnymi są pewne idee wbijane w głowy ludzi od dzieciństwa, w czasie wychowania, nauki. Jedną z tych idei, które JESZCZE funkcjonują w naszej świadomości jest to, że lekarz LECZY, a zabija KAT. Usankcjonowanie w prawie możliwości zabijania pacjenta doprowadzi do zmiany postrzegania tych idei. Podobnie, gdy w połowie lat 70 ubiegłego wieku była mowa o aborcji, jej idea łączyła się z takimi pojęciami jak "TRAGEDIA", "SMUTEK", "ŚMIERĆ", i gdy wprowadzano możliwość jej dokonywania to właśnie w tych pojęciach o niej mówiono. Dziś mówi się o "PRAWIE", "WOLNOŚCI WYBORU" itp.
Tak działa eskalacja. Gdy zacznie się nauczać lekarzy, że zasadniczo mają pomagać, ale mogą też zabijać to zanikną kolejne granice między dobrem a złem. Kiedyś, za tzw. "moich czasów" życie było dobre, a śmierć była zła. Z dość dużym smutkiem i niepokojem patrzę na to, jak się to zmienia. Jak z wyrazistego, zrozumiałego świata robi się świat, w którym nic nie jest pewne. Coraz bardziej smutny świat.
Inne tematy w dziale Polityka