Krzyś Wołodźko, którego nadzwyczajnie cenię, lubię i znam od wielu, wielu lat popełnił był tekst godny dziewiętnastowiecznego socjalisty załamującego ręce nad trudną dolą ubogiego proletariusza. Mam wrażenie, że doskonale rozumiem co tak Krzysia poruszyło - gdy byłem w Jego wieku też jeszcze miałem serce i duszę pełne ideałów.
Tak się złożyło, że miałem jakiś czas temu do czynienia z ludźmi mieszkającymi w gminnych slumsach, czyli w mieszkaniach, do których eksmituje się ludzi po raz ostatni. Ludzi, którzy nie rokują nadziei na jakiekolwiek płacenie czynszu, ludzi, z którymi nie wiadomo co robić.
Mieszkania, które stały się ich ostatnią przystanią mają nadzwyczajnie niski standard, tak niski, że jak się je ogląda, to się włos na głowie jeży czasami. Znajdują się w niepodpiwniczonych blokach, mają jedynie zimną wodę i kuchnie węglowe. TAK! Kuchnie węglowe. A wszystko to można sobie zobaczyć w Warszawie na ulicy Dudziarskiej. Warunki, w jakich mieszkają ci ludzie są na prawdę straszne. Myślę, że nie wzbudziłyby protestu posła PiS, o którym pisał Krzyś Wołodźko w swoim tekście.
Jak wspomniałem, miałem do czynienia z ludźmi, którzy tam mieszkają. Bo nie zapominajmy (a Krzyś Wołodźko tym POZORNIE nie zapomina), że chodzi nie o mieszkania tylko o ludzi!
Miałem do czynienia z tymi ludźmi i muszę powiedzieć, że to, co jest na Dudziarskiej w Warszawie najstraszniejsze, to nie jest stan lokali, w których przyszło im mieszkać. Najstraszniejszy jest stan, w jakim znajduje się ich mentalność doprowadzona do skrajnej ruiny przez wszechobecny wokół nas socjalizm.
Ci ludzie nie odczuwają żadnej potrzeby zmiany swojej sytuacji. Nie uważają, by powinni w jakikolwiek sposób zmienić swoją sytuację. Ci ludzie nie chcą NICZEGO, nawet tego, co mogli by dostać za darmo!
Organizowałem program aktywizacji młodych ludzi, którzy tam mieszkali. Jednym z jego elementów były na przykład kursy na prawo jazdy, za które osoby, które by się zgłosiły nie musiały by płacić ani grosza. Znalezienie chętnych na takie kursy graniczyło z cudem. Tak jak znalezienie chętnych do JAKICHKOLWIEK innych działań mających na celu danie im przysłowiowej wędki. Ich interesowała WYŁACZNIE ryba, najlepiej śledzik. Jako zakąska.
Romantyczna wizja biedaków, którym trzeba zapewnić godne warunki biedowania niestety nie zawsze jest taka romantyczna i ewidentna, jakby to Krzyś Wołodźko sobie wyobrażał. Coraz częściej ci biedacy, to ludzie, którzy na własne życzenie znajdują się w sytuacji, w której się znajdują i nie tylko nie robią niczego, by z niej wyjść, ale robią wszystko, by w niej pozostać.
Pojawia się w związku z tym pytanie - w jakim stopniu społeczność powinna zapewniać tym ludziom minimum? Jakie powinno być to minimum? Bo ci ludzie nie zamierzają w żaden sposób niczego wnosić do społeczności...
Inne tematy w dziale Polityka