Zainspirował mnie wpis "O świecie bez prawa i bez sprawiedliwości", który całkowicie odzwierciedla moje opinie w tej materii. I też, tak jak autor, wspomnę Stany Zjednoczone, ale by przedstawić refleksję na jakby "sąsiedni" temat.
Żyjemy w świecie rozpasanej nadopiekuńczości w sferze psychicznej nad wszelkimi kalekami i innymi życiowymi pechowcami. Bycie kaleką może przytrafić się każdemu - jak niektórzy wiedzą mnie się to przytrafiło, więc w pewnym sensie wiem, o czym mówię. Akurat musiałem mieć pecha, zdarza się.
Nadopiekuńczość otaczającego nas świata doprowadza mnie czasami do furii. Furii bezsilnej, bo bardzo trudno jest walczyć z tym idiotyzmem, który jeszcze na dodatek coraz częściej staje się bronią w brudnej walce politycznej. Chyba wszyscy wiedzą, o czym mówię - jeden z wpisów Ludwika Dorna jest najbardziej chyba wyrazistym tego przykładem.
A chciałoby się temu zjawisku dać po pysku (nawet nie czuję, kiedy rymuję). Przynajmniej ja bym bardzo chciał. Chciałbym, żeby ludzi traktowało się jak ludzi. I żeby ludzie siebie traktowali jak ludzi. Jak ktoś jest inwalidą, to nim jest. Żeby nie wiem jak się nadymał nie udowodni że jest "TAKI SAM", bo taki sam nie jest - wystarczy popatrzeć. Jest inny. Nie może wykonywać każdej pracy, bo niektórych prac wykonywać się nie da bez nogi, ręki, oka czy odpowiedniego IQ. A wszechogarniająca propaganda za wszelką cenę próbuje nam wmówić, że jest całkiem inaczej. No i w głowach ludzi zaczyna powstawać jakiś kretyński dysonans prowadzący jedynie do powstawania zupełnie absurdalnych sytuacji. Jedna z nich miała miejsce w moim przypadku.
Zmieniłem pracę. Przyjęcie mnie do nowej firmy okazało się być niezwykle skomplikowaną sprawą, ze względu na przepisy. Przepisy mające na celu pomoc niepełnosprawnym oczywiście. Gdyby nie zwyczajny, zdrowy rozsądek kadrowej, która działała jak człowiek, a nie jak automaty wykonujący artykuły i paragrafy, pracy bym nie podjął. Chciałbym tu podkreślić, że ja, inwalida, nie podjąłbym pracy ze względu na przepisy mające otaczać opieką inwalidów w pracy.
Przeraża mnie to trochę. Pamiętam doskonale czasy, gdy życie było prostsze. Jak gdzieś miałem przychodzić, to ewentualnie pojawiało się pytanie typu: "a poradzi pan tu sobie"? i to było wszystko. Ewentualnie przestawiono to i owo, żebym sobie poradził.
Pewnie, że doceniam podjazdy, windy, pochylnie, niskie chodniki i niskopodłogową komunikację miejską. Ale czy na prawdę za tym musi iść taka całkowita bezmyślna nadopiekuńczość? Byle nie urazić - więc nie daj Boże nie "kaleka" czy "inwalida", już nawet nie "osoba niepełnosprawna" tylko: "osoba o odmiennej motoryce" czy coś takiego, już nie pamiętam dokładnie tego nowego idiotyzmu... To się staje nie do zniesienia.
Jakiś czas temu, ale pewnie już ze dwa, trzy lata, pojawił się filmik nagrany przemysłową kamerą z jednego z komisariatów w USA. Opublikowała to Gazeta Wyborcza na swoich stronach z pełnym oburzenia komentarzem. Na filmiku widać było jak do komisariatu wkracza policjant pchając wózek inwalidzki z siedzącym w nim facetem, po czym ten wózek przechyla do przodu i faceta wyrzuca na podłogę. Facet, najprawdopodobniej ze sparaliżowanymi nogami, wypada na podłogę i staje się przedmiotem WERBALNEJ już tylko agresji policjanta. Sytuacja całkowicie niedopuszczalna, przyznają wszyscy. Ja też przyznam, że żyjemy w czasach, w których policja powinna ograniczyć przemoc fizyczną do sytuacji obrony własnej i porządku publicznego. Nie ma więc ŻADNEGO dobrego wytłumaczenia dla takich aktów, a szczególnie wobec kaleki.
Policjanta z pracy wywalono. Normalka i nic dziwnego.
Tak się jednak złożyło, że całkowicie przypadkiem (ah! te przypadki, niektórzy twierdzą, że nie istnieją) miałem okazję rozmawiać z praktycznie naocznym świadkiem całej tej sytuacji. Podobno nawet pomagał temu kalece wsiąść z powrotem na wózek.
Okazuje się, że jak to zazwyczaj bywa, i ta sprawa miała drugie dno.
Inwalida został zatrzymany za kierownicą swojego samochodu, pijany. Nawet nie na zasadzie, że "było od niego czuć alkohol" tylko zwyczajnie pijany. Policjanci zaproponowali mu, że go odwiozą do domu - że jeden wsiądzie do jego samochodu, drugi pojedzie za nimi radiowozem, a tamten będzie pasażerem. Byle tylko za kierownicą nie siedział. Chłopaki chcieli wykazać się dobrym sercem. No i się zaczęło.
W pijanego faceta wstąpiła jakaś furia (informuję, że pijany kaleka zachowuje się zazwyczaj tak samo idiotycznie jak pijany nie kaleka) i zaczął policjantom ubliżać w sposób tak wulgarny i nieopanowany, że po chwili zwyczajnie sobie nagrabił i ich wkurzył. Zabrali więc go na komisariat, pod zarzutem agresji wobec stróżów prawa (to wcale nie jest tam takie małe przewinienie), a ten jeszcze wykrzykiwał podobno, że i tak mu nic nie zrobią, bo on jest kaleką. Potem zaczął lżyć policjantów z patrolu osobiście i koniec końców doszło do tego, do czego doszło. Kamera sfilmowała ostatnią reakcję policjanta. Bez dźwięku. Policjant stracił pracę.
Ciekawe, czy gdyby rzucił na ziemię i jeszcze dodatkowo spałował awanturującego się sprawnego, to też by ją stracił?
Nadopiekuńczość jest głupia, szkodliwa i zła.
Tak na koniec dodam tylko, że ta nadopiekuńczość może nieść całkiem wymierne korzyści - tylko w zeszłym roku fakt, że kładę i wiozę swój wózek na przednim siedzeniu, co robi go bardzo widocznym, uniknąłem dwóch mandatów za przekroczenie prędkości i jednego za brak ważnych dokumentów (zapomniałem portfela). Ale to tylko tak między nami.
Inne tematy w dziale Rozmaitości