W 1983 roku wyjechałem na emigrację do Francji. Mnóstwo ludzi wyjechało wówczas, choć nieporównywalnie mniej niż wyjeżdża obecnie. Wtedy mówiło się o mniej więcej 300 tysiącach emigrantów i wszystkim się wydawało, że jest to gigantyczna liczba. Dziś mowa o dwóch milionach wywiera niewielkie wrażenie.
O ile w paszportach faktycznie był wpis, że "upowaznia do jednokrotnego przekroczenia granicy polskiej", o tyle na nastepnej stronie było pouczenie, że po przyjeździe do kraju docelowego należy wymienić ten paszport w placówce konsularnej na "paszport konsularny" czyli taki, jaki posiadali obywatele polscy mieszkający poza Polską. I tyle.
Myślę, że zrobiłem błąd emigrując, że miałbym o wiele ciekawsze życie gdybym pozostał w Polsce, ale kto to może tak naprawdę wiedzieć? W każdym razie w momencie wyjazdu podjąłem zobowiązanie, przed samym sobą i przed nieżyjącym już niestety moim przyjacielem, Wojtkiem Bogaczykiem, że moje dzieci będą mówiły po polsku.
Nie miałem świadomości jak trudne to będzie zadanie.
Wypełnienie zobowiązania dopilnowania, by dziewczynki mówiły po polsku wymagało ode mnie gigantycznej pracy, ale takiej mrówczej, codziennej, cogodzinnej, cominutowej. Przez kilkanaście lat w obecności moich dzieci żyłem w ciągłym napięciu, pilnując, by one między sobą rozmawiały po polsku. To było BARDZO trudne, bo obie chodziły oczywiście do zwyczajnej, francuskiej szkoły, miały przede wszystkim francuskich kolegów i koleżanki no i polski język miały jedynie w domu. Rozmowa po francusku była więc dla nich czymś zwyczajnym i oczywistym, a ja musiałem przez całe lata grać tego złego strażnika, który wciąż się wtrąca we wszystko, co one robią, jeśli robią to po francusku. Niewdzięczna praca.
Musiałem im czytać książki, o których nie mogły rozmawiać z kolegami i koleżankami w szkole, bo ani Brzechwa, ani Tuwim, ani Sienkiewicz nie są uwzględnieni we francuskim kanonie lektur szkolnych.
Musiałem też przede wszystkim - i to to było tak naprawdę najtrudniejsze, wymagające największego wysiłku intelektualnego - potrafić w każdym momencie podać odpowiednik w języku polskim każdego francuskiego słowa. Tak, aby pokazać dzieciom, że każde słowo po francusku ma swój odpowiednik po polsku. A to niełatwe, zapewniam! Trzeba pamiętać, że ja też na co dzień mieszkałem wśród Francuzów, mówiłem i myślałem, a nawet śniłem po francusku i zwyczajnie zapominałem słów. A po to, by nie powstało w głowach dzieci poczucie, że język polski, to język gorszy, musiałem zawsze dbać o dobre, poprawne tłumaczenie wszystkiego!
Ale udało mi się. Moje dzieci mówią po polsku.
Chciałem tą drogą, tutaj, pokazać, że mogę z dumą, taką prawdziwą dumą powiedzieć:
POLSKO, MELDUJĘ, ŻE SPEŁNIŁEM SWÓJ PATRIOTYCZNY OBOWIĄZEK!
Komentarze
Pokaż komentarze (24)