W 1983 roku wyjechałem na emigrację do Francji. Mnóstwo ludzi wyjechało wówczas, choć nieporównywalnie mniej niż wyjeżdża obecnie. Wtedy mówiło się o mniej więcej 300 tysiącach emigrantów i wszystkim się wydawało, że jest to gigantyczna liczba. Dziś mowa o dwóch milionach wywiera niewielkie wrażenie.
Wyjechałem na własne życzenie, tak jak wszyscy wtedy. Mówię to i powtarzam, bo to tu, to tam, czyta się wciąż o ludziach, którzy opowiadają legendy o "paszporcie w jedną stronę" sugerując, że zostali wygnani. NIKT nie był wygnany. Wszyscy wyjechali z własnej woli, nikt nie został pozbawiony prawa do powrotu do Polski, nikt nie został pozbawiony obywatelstwa tak, jak miało to miejsce w 1968 roku. Warto sobie to wyjaśnić raz na zawsze.
O ile w paszportach faktycznie był wpis, że "upowaznia do jednokrotnego przekroczenia granicy polskiej", o tyle na nastepnej stronie było pouczenie, że po przyjeździe do kraju docelowego należy wymienić ten paszport w placówce konsularnej na "paszport konsularny" czyli taki, jaki posiadali obywatele polscy mieszkający poza Polską. I tyle.
Myślę, że zrobiłem błąd emigrując, że miałbym o wiele ciekawsze życie gdybym pozostał w Polsce, ale kto to może tak naprawdę wiedzieć? W każdym razie w momencie wyjazdu podjąłem zobowiązanie, przed samym sobą i przed nieżyjącym już niestety moim przyjacielem, Wojtkiem Bogaczykiem, że moje dzieci będą mówiły po polsku.
Nie miałem świadomości jak trudne to będzie zadanie.
Wyjeżdżałem z Polski z trochę ponadroczną córeczką, we Francji urodziła mi się druga córka.
Wypełnienie zobowiązania dopilnowania, by dziewczynki mówiły po polsku wymagało ode mnie gigantycznej pracy, ale takiej mrówczej, codziennej, cogodzinnej, cominutowej. Przez kilkanaście lat w obecności moich dzieci żyłem w ciągłym napięciu, pilnując, by one między sobą rozmawiały po polsku. To było BARDZO trudne, bo obie chodziły oczywiście do zwyczajnej, francuskiej szkoły, miały przede wszystkim francuskich kolegów i koleżanki no i polski język miały jedynie w domu. Rozmowa po francusku była więc dla nich czymś zwyczajnym i oczywistym, a ja musiałem przez całe lata grać tego złego strażnika, który wciąż się wtrąca we wszystko, co one robią, jeśli robią to po francusku. Niewdzięczna praca.
Musiałem im czytać książki, o których nie mogły rozmawiać z kolegami i koleżankami w szkole, bo ani Brzechwa, ani Tuwim, ani Sienkiewicz nie są uwzględnieni we francuskim kanonie lektur szkolnych.
Musiałem też przede wszystkim - i to to było tak naprawdę najtrudniejsze, wymagające największego wysiłku intelektualnego - potrafić w każdym momencie podać odpowiednik w języku polskim każdego francuskiego słowa. Tak, aby pokazać dzieciom, że każde słowo po francusku ma swój odpowiednik po polsku. A to niełatwe, zapewniam! Trzeba pamiętać, że ja też na co dzień mieszkałem wśród Francuzów, mówiłem i myślałem, a nawet śniłem po francusku i zwyczajnie zapominałem słów. A po to, by nie powstało w głowach dzieci poczucie, że język polski, to język gorszy, musiałem zawsze dbać o dobre, poprawne tłumaczenie wszystkiego!
Często otaczający mnie we Francji Polacy pytali mnie, co mi odbiło, czemu tak katuję moje dzieci. Oni swoich dzieci nie uczyli polskiego. Dziś te ich dzieci są dorosłymi ludźmi, mają swoje rodziny i swoje dzieci, i po polsku nie mówią. Rrzadko w ogóle język polski rozumieją. A ja miałem jakiegoś patriotycznego świra.
Ale udało mi się. Moje dzieci mówią po polsku.
Chciałem tą drogą, tutaj, pokazać, że mogę z dumą, taką prawdziwą dumą powiedzieć:
POLSKO, MELDUJĘ, ŻE SPEŁNIŁEM SWÓJ PATRIOTYCZNY OBOWIĄZEK!
Przedstawiam poniżej dowód. Oto moja młodsza córka, która mieszka nadal we Francji. Ma dwie córeczki, których ojcem jest Anglik. Przysłała mi dziś ten film, który jest dowodem ogromu mojego sukcesu. Oto ona kontynuuje moje wysiłki, w o wiele trudniejszej od mojej sytuacji! Nie wstydzę się swojej dumy. Uważam, że udało mi się coś wielkiego, a nawet o wiele większego, niż zakładałem!
Inne tematy w dziale Społeczeństwo