Czas chyba na nową odsłonę akcji "narodowa awantura w sprawie aborcji". Temat wraca regularnie co jakiś czas i wychodzi mi na to, że teraz znów jakoś powinien się pojawić w przestrzeni medialnej. Nie wiem kto go poruszy, zobaczymy, ale raczej pewnym jest, że znów wypłynie.
Nie mam żadnych wątpliwości ani stanów ducha w tej kwestii - aborcja to zwyczajne zabijanie dzieci, pozbywanie się problemu, wobec którego ludzie nie mają odwagi stanąć. Aborcja to zło, jedno z bardziej potwornych jakie można sobie wyobrazić. Dorabiane są do tego różne filozofie, jedne oparte na eugenizmie, inne na różnych wyimaginowanych "prawach kobiet", wszystkie mające na celu zdjęcie odpowiedzialności i, co najważniejsze, poczucia winy z tych, którzy się na zabicie dziecka decydują. Poczucie winy pojawia się, bo człowiek instynktownie ma świadomość, że zabijanie bliźnich jest złe, a zabijanie dzieci jest złe w sposób szczególny ze względu na nierówność sił i brak możliwości jakiejkolwiek obrony ze strony ofiary.
Ciekawe jest to, że nawet najbardziej zajadli przeciwnicy aborcji, tacy jak na przykład ja, choć dotyczy to chyba w zasadzie wszystkich, mają jednak zakodowane w głowie, że to nie to samo, co "zwyczajne" zabicie dziecka.
Niezwykłe, prawda? Trudno w to uwierzyć? Myślicie, że to nieprawda? Uważacie, że aborcja to dokładnie to samo co zamordowanie idącego sobie ulicą dziecka? To zrealizujmy w takim razie pewien eksperyment myślowy. Takie eksperymenty, to bardzo interesujące ćwiczenie pozwalające czasem dojść do zaskakujących wniosków.
Wyobraźmy sobie, że w tę czerwcową noc siedzimy sobie przy oknie i gapimy się w dal. Nagle w oddali widzimy dwie postacie - małą i dużą, która z wyraźną agresją, przemocą ciągnie tę małą w stronę zarośli. Potem zza krzaków słyszymy rozpaczliwy wrzask bitego dziecka, a nad krzakami pojawia się opadająca co chwilę ręka uzbrojona w kij.
Reagujemy? Myślę, że każdy przeciętny człowiek by zareagował. Sądzę, że większość nawet tych najbardziej nieśmiałych byłaby gotowa rzucić się na katującego dziecko nie pytając o pobudki kierujące oprawcą. I to zanim jeszcze przyszłoby do głowy wzywanie policji.
Teraz wyobraźmy sobie, że mieszkamy drzwi w drzwi z ginekologiem, który w swoim gabinecie dokonuje aborcji. Wiemy o tym, wiemy, że jest to jego główne zajęcie. Czy zareagujemy tak, jak w przypadku katowanego dziecka? Myślę, że przytłaczająca większość najbardziej nawet zajadłych proliferów ograniczyłaby się do bardziej symbolicznych, niż w poprzednim przykładzie, akcji. Ja też. Mając w ręku broń nie poszedłbym go zapewne zastrzelić, tak, jak strzeliłbym prawdopodobnie do oprawcy zza krzaka.
Wszystko dlatego, że udało się ludziom wmówić, że skoro coś jest technicznie wykonalne oraz w jakimś stopniu zgodne z prawem, to zło, które się dokonuje jest innej natury, niż katowanie kijem wrzeszczącego dziecka za krzakiem.
Czy to kwestia kija? Wrzasku dziecka? Rozmiarów i samodzielności katowanego? Wiary w to, że wystarczy przepis prawny, by zło stało się trochę mniejszym złem? Nie wiem. Ale myślę, że UCZCIWE przeprowadzenie opisanego eksperymentu myślowego przez czytelnika, który tak jak ja jest całkowitym przeciwnikiem aborcji, doprowadzi go do podobnych wniosków.
***
Mijają właśnie 24 lata od czasu, gdy udało mi się uratować dziecku życie. Pewna moja znajoma była wówczas w niespodziewanej, nieplanowanej ciąży i zamierzała się dziecka pozbyć, bo było to według niej jedyne dobre rozwiązanie. Presja propagandy proabrocyjnej jest niewiarygodnie silna i powszechna w naszych szerokościach geograficznych. Udało mi się ją odwieść od tej decyzji, gdyż tak się złożyło, że mieszkałem wówczas we Francji, a tam istnieje instytucja anonimowego rodzenia dziecka.
Udało mi się przekonać znajomą, by nie zabijała dziecka, sprowadzić ją do Francji i poprowadzić przez całą procedurę aż do porodu i wyjścia z połogu. Dziecko się urodziło, po miesiącu zostało adoptowane i sprawa się skończyła. Brałem oczywiście udział w całej procedurze i mogę zapewnić, że faktycznie jest to poród całkowicie anonimowy. Gdyby dwudziestoczteroletni dzisiaj chłopak chciał odnaleźć swoją matkę musiałby:
- dotrzeć do pracownicy pomocy społecznej, która sprawę prowadziła (to jest możliwe),
- skłonić ją do tego, by mu wyjawiła MOJE DANE OSOBOWE (to w zasadzie jest niemożliwe, bo ta pani miała jedynie moją wizytówkę, która nigdzie nie była zapisywana ani archiwizowana, a poza tym ja nie mieszkam już we Francji)
- dotrzeć do mnie i przekonać, żebym ujawnił kto jest jego biologiczną matką.
Podczas całej procedury natomiast nigdy, w żadnym momencie nie padło ani imię, ani nazwisko mojej znajomej, która posługiwała się tylko fałszywym imieniem. Czyli było to NAPRAWDĘ anonimowe rodzenie - w obie strony skądinąd, bo oczywiście moja znajoma też nie ma możliwości odnalezienia swojego potomka (choć zapewne byłoby to nieco prostsze niż odnalezienie przez chłopaka swojej matki).
Nie piszę o uratowaniu życia dziecku (dziś zapewne młodemu mężczyźnie), żeby się chwalić. Cała ta sprawa nie wymagała ode mnie w zasadzie żadnego wysiłku, ani organizacyjnego, ani finansowego, ani tak naprawdę żadnego innego. Sprowadziło się to do ugoszczenia w domu sympatycznej znajomej i poświęcenia kilkunastu godzin (bo chyba nie więcej) na załatwienie z nią różnych spraw urzędowych głównie jako tłumacz. Gdyby nie była w ciąży, to tych samych kilkanaście godzin moglibyśmy spędzić na łażeniu po sklepach czy przesiadywaniu w restauracjach. Zasługi wielkiej więc tu z mojej strony nie było. Była raczej z jej strony, że w krytycznym momencie zdecydowała się jednak wybrać jasną stronę mocy... no w każdym razie nie wybrała tej najciemniejszej!
***
Anonimowe rodzenie jest możliwe w sytuacji gdy poród w szpitalu jest całkowicie darmowy oraz gdy istnieje odpowiednie prawodawstwo. W Polsce niestety tego nie ma. Ale przecież to nie ma znaczenia o tyle, że KAŻDA kobieta chcąca urodzić anonimowo może pojechać do Francji i to tam zrobić właśnie dlatego, że jest to ANONIMOWE. Nie ma żadnych problemów formalnych, nie ma żadnej konieczności udowadniania, że się jest ubezpieczonym. System jest otwarty dla KAŻDEJ ciężarnej. Nie ma konieczności wprowadzania takiego prawa w Polsce, wystarczyłoby zorganizowanie systemu wsparcia i pomocy kobietom w wyjeździe do Francji - a to dałoby się zrobić relatywnie niewielkim kosztem (jeśli już komuś tak zależy na przeliczaniu ludzkiego życia na pieniądze).
Od czasu mojego powrotu do Polski próbowałem zainteresować tym tematem mnóstwo ludzi. Byli wśród nich politycy, na przykład Marek Jurek, byli dziennikarze, na przykład Tomasz Terlikowski, były organizacje Pro Life i różni działacze katoliccy do których pisałem...
I NIC. Temat nie interesuje nikogo.
Nie wiem czemu.
Oczywiście wiem, że nie jestem nikim liczącym się, więc moje listy czy maile, jak również rozmowy łatwo mogą zostać zlekceważone, ale wydaje mi się, że sam fakt istnienia takiego rozwiązania powinien zainteresować tych, którzy z największą energią walczą o życie nienarodzonych.
To jest dla mnie właśnie dziwne i niepokojące.
Ktoś może mi powiedzieć, że w Polsce mamy okna życia. To fakt, wspaniała inicjatywa. Warto jednak zauważyć, że w sytuacji anonimowego rodzenia we Francji rodząca ma zapewnioną w pełni fachową pomoc przy porodzie, odbywa się to w szpitalu, w normalnej sali porodowej. W Polsce, aby urodzić anonimowo i oddać dziecko do Okna Życia, trzeba to zrobić po kryjomu w z pewnością o wiele gorszych warunkach.
Ale jakoś nikogo to nie interesuje. Może więc gdy temat aborcji znów wypłynie można byłoby skierować część dyskusji w tę stronę?
Inne tematy w dziale Społeczeństwo