Chcąc uniknąć losu pewnego emeryta, który tak długo zbierał stare gazety aż te go wreszcie przywaliły od czasu do czasu stare gazety wyrzucam. Przy takiej okazji człowiek zawsze coś tam podczyta i każdemu takie czytanie polecam, bo można przy okazji zrobić parę ciekawych obserwacji. Okazuje się, na przykład, że dobre dwie trzecie prognoz snutych przez różnych ekspertów wcale się nie sprawdza, co jest wynikiem zastanawiającym, bo – statystycznie rzecz biorąc – owi prorocy powinni chyba trafiać choć w połowie przypadków, a nawet częściej, jeśli weźmiemy poprawkę na ich ekspercką wiedzę (no, chyba, że mamy do czynienia nie z ekspertami próbującymi przewidzieć przyszłość, tylko z propagandystami obsługującymi interesy chwili bieżącej ). Albo inna obserwacja - niby wiadomo, że III RP wymaga od swych dzieci niezwykłej wprost zwrotności emocjonalno - intelektualnej, ale dopiero mając przed oczami skondensowany zbiór takich "mądrości etapu" widzimy o jak gigantyczny wysiłek tu chodzi i rozumiemy, że idealny obywatel III RP, to ktoś taki, co to w poniedziałek czuje się potomkiem pańszczyźnianych chłopów pozbawionym związków z tym, co w polskiej kulturze postszlacheckie, we wtorek ma traumę z racji kolonizacji Kresów przez polskich magnatów, w środę potępia nacjonalizm, w czwartek podziwia nacjonalistów śląskich czy ukraińskich, w piątek szydzi z religii, w sobotę obchodzi szabas, a w niedzielę najpierw wyrzeka na scentralizowaną i hierarchiczną strukturę kościoła katolickiego, a następnie pisze do papieża Franciszka list ze skargą na polskich biskupów nie chcących się trzymać papieskiej linii.... Wszystko to musi być szalenie wyczerpujące, a jeszcze trzeba się przy tym pilnować, żeby nie przeoczyć jakiegoś zwrotu i nie strzelić gafy. Bo wyobraźmy sobie na przykład, co by było gdyby to w 2015 roku Andrzej Wajda ruszył palić świeczki na grobach sowieckich żołnierzy, jak mu się to kiedyś zdarzyło. Żołnierze niby są martwi jak byli, to co robili za życia wygląda jak wyglądało, a jednak, gdy Wajda palił im świeczki parę lat temu, było to coś zupełnie innego i założę się o wszystkie moje stare gazety, że dziś Wajda z żadną świeczką na cmentarz nie poleci, choć wszystkie te głęboko humanistyczne powody, które go tam kiedyś rzekomo skierowały nadal przecież obowiązują...
Ale przy całej tej zmienności są też i takie odruchy, które obywatel III RP winnien okazywać trwale, a już zwłaszcza w okresach wyborczych. Idzie tu o coś w rodzaju, bo ja wiem? - "nastroju apokaliptycznego": Polska stoi stale w przededniu ostatecznej bitwy, jakiego Armageddonu w czasie którego Siły Ciemności mogą raz na zawsze pokonać Siły Światłości. Jak łatwo zgadnąć Siły Ciemności reprezentowane są zawsze przez aktualnie najsilniejszą formację prawicową, przy tym główną cechą tej prawicy jest to, że nie jest to "prawica normalna". Gdyby prawica była "normalna", to co innego - przekonują nas postkomunistyczni publicyści - wtedy mielibyśmy zwykłe, nudne wybory, niestety - polska prawica jest szalona i niebezpieczna, w związku z czym i wybory są nadzwyczajne: nie chodzi o politykę, chodzi o egzystencję... Może kiedyś pojawi się w Polsce "normalna prawica", ale - póki co - ratujmy Polskę przed upadkiem... W praktyce wygląda to np. tak: "Trzeba jasno powiedzieć, że gdyby w miejscu PiS, w roli opozycji, była jakaś normalna, umiarkowana chadecja albo socjaldemokracja, która chciałaby naprawiać i poprawiać państwo, a nie wywracać, mścić się i szukać winnych, Platforma nie utrzymałaby się u władzy pięć minut. A jednak właśnie teraz, i mimo wszystko, nadchodzi czas piekielnie trudnych rozstrzygnięć". itd, itp - tak pisali w jednym z ostatnich numerów "Polityki" panowie Janicki z Władyką... Wiem, co chcesz powiedzieć mój (sympatyzujący z postkomunizmem") czytelniku... Że cytowani wyżej panowie mają rację, że spór PiS z PO, to jest coś naprawdę nadzwyczajnego, że czegoś takiego jeszcze w Polsce nie było, że to "zimna wojna domowa", że padły wszelkie granice, że straszni ludzie idą po władzę... Przepraszam, ale to wszystko już było - pogrzebcie trochę w starych gazetach, a sami zobaczycie. Prawica A.D 2015 stoczyli się na samo dno, a dawniej było lepiej? Bzdura. Sięgamy do archiwalnych numerów "Polityki", a zaraz trafiamy na Daniela Passenta, który wywodzi: „Demokracja nie ukróciła chamstwa ani wrogości, a wolność słowa tylko ujawnia je w całej krasie”, przy czym za przykład tego upadku robił u Passenta - między innymi - „Tomasz Siemoniak, człowiek młody (29), ale krewki”, który „nazajutrz po odejściu z Telewizji Polskiej, gdzie pracował dwa lata, z czego kilka miesięcy jako dyrektor, wylał w gazecie beczkę gorącej smoły na głowę nowego prezesa”. (Polityka 2070, 4.01.1997). Passent nie zdradził co prawda w jakiej gazecie Siemoniak dał upust swoim złym instynktom, ale o tym jakich to pism nie wypada brać do ręki przyzwoitym ludziom napisał w innym numerze "Polityki"Ryszard Marek Groński: „Tuwim w „Kwiatach polskich” wspominał o „żulii robaczywej”. Przetrwała, stanęła dziś do licytacji. (…). Szczególnie wdzięcznym polem licytacji jest historia. W „Życiu” Wołka Jerzy Rogowski omówił podręcznik Andrzeja Garlickiego - „Historia 1939 – 1996/7. Polska i świat”. Wytykając profesorowi nieczułość serca”. (Polityka 2116, 27.11.1997). Mój Boże – Tomasz Siemoniak jako prawicowy cham, a Tomasz Wołek w szeregach „żulii robaczywej”... To były czasy! Ale - wracajmy do wyborów. Pamiętacie kampanię wyborczą z 1997 roku? Oczywiście, że nie pamietacie, a jeśli już to przez mgłę i nie kojarzycie jej jako wydarzenia o naturze dziejowej. Błąd! To było starcie o wszystko - zupełnie jak dziś. Dla zabawy zestawimy sobie teraz przedwyborczą publicystykę "Polityki" z roku 1997 i 2015 (autorzy są zresztą - w połowie - ci sami: w 2015 w "Polityce" takie teksty pisują do spółki Janicki z Władyką, dwadzieścia lat temu temat obrabiał Władyka w pojedynkę...):
"Rok 1997 będzie dla Polski bardzo ważny, może nawet "historyczny". Niby wszystkie kolejne lata od 1989 r. miały swoją dramaturgię i swoją wyjątkowość - przykładów aż nadto - ale ten ma ciężar specjalny. Tak jak siedem lat temu tworzyła się Trzecia Rzeczpospolita, z konsekwencjami dla wielu pokoleń, tak teraz nadchodzące wydarzenia w Polsce i poza moą określą, jakie będzie w nowym stuleciu miejsce Rzeczypospolitej w Europie i świecie. (...) W tym roku określone zostaną tryb i zasady rozszerzenia NATO i UE, a Polska albo otrzyma, albo nie zaproszenie do rokowań. (...). Wbrew temu, co się potocznie uważa, nic tu nie jest jeszcze przesądzone. (...). Polska, by mogła realnie włączyć się do Zachodu, musi stać się państwem naprawdę stabilnym, z szybko rozwijającą się gospodarką, naprawdę przewidywalnym, z gwarantowanymi - na tyle, by zostało to zaaprobowane przez partnerów na Zachodzie - prawami i regułami, zachowaniami i obyczajami. (...). Adam Michnik dostrzegł ten problem i w tekście wymownie zatytułowanym "syndrom Gołoty" (...) napisał: Jesteśmy dzisiaj jak Andrzej Gołota: po siedmiu rundach wygrywamy na punkty walkę z naszym historycznym fatalizmem. (...). i ma Polska szansę, by zmarnować swoją szansę, jak Andrzej Gołota. Nie wejdziemy do NATO i UE będąc krajem zimnej wojny domowej, narodem skłóconym, w którym jedna połowa chce zniszczyć drugą". (...). W tej całorocznej kampanii ujawnią się z większą chyba nawet siłą niż dotychczas (...) wszystkie stereotypy i kompleksy polskiej świdomości narodowej i społecznej, wyrażone, przetłumaczone i zwulgaryzowane w języku polityki. Walka dwóch obozów wewnętrznie co prawda podzielonych (zwłaszcza po stronie prawej), ale przenoszących jednak w sobie ten zasadniczy podział na postkomunistów i postSolidarność znosi niejako i odsuwa na plan dalszy, wszelkie inne walki - o program, o ustrój, o reformę gospodarki. (...). W tej walce jest i będzie używany z pełnym cynizmem język populistyczno - zaściankowo - antysemicki, po który zwłaszcza chętnie sięgają partie odwołujące się do elektoratu biednych, niezadowolonych, mających poczucie krzywdy. (...). Jeśli rok 1997 zakończymy w stanie głębokich podziałów, z nieprzewidywalnymi politykami u włady, z zamętem w administracji państwowej, załamaniem wzrostu gospodarczego, perspektywą niekończących się porachunków historycznych - będziemy się wstydzili przed naszymi dziećmi i wnukami z powodu utraty wielkiej, niepowtarzalnej szansy, przed jaką właśnie stanęła Polska"(Władyka 1997)
"Paradoks wyborów 10 maja polega na tym, że mimo marnej kampanii, ich stawka jest wysoka. Chodzi o to samo co od 10 lat. Górą ma być PO czy Kaczyński, III czy IV RP? (...). Poziom zrozumienia spraw międzynarodowych i obronnych (...) był zastraszająco niski. Pojawiły się dawno niesłyszne w polskiej polityce motywy antysemickie. (...). Ujawiniła się (...) jakaś prowincjonalność, małostkowość, wsobność naszego życia publicznego. Sami oddalamy się od śwatowej debaty, skazujemy na zaścianek. (...). Wszyscy mniejsi kandydaci padli ofiarą zasadniczego konfliktu politycznego w kraju, wobec którego zresztą coraz więcej ludzi manifestuje obrzydzenie i krańcowe znużenie. To jednak, że coś staje się nudne, nie oznacza, że przestaje być prawdziwe. (...). (...) ten konflikt jest prawdziwy, reszta nie ma znaczenia, choć może powinna.(...). To starcie pomiędzy dwiema wiekimi społecznymi grupami, które teraz akurat obsługiwane są przez te dwie główne partie, choć za jakiś czas mogą to być dwa zupełnie inne ugrupowania, bo chodzi tu bardziej o stany umysłu niż o konkretne logo. Te dwie Polski, w tym pokoleniu już się nie dogadają, sprawy zaszły za daleko, może tylko jedna rządzić drugą. Przy takim podziale jest się albo po jednej, albo po drugiej stronie, na subtelności - może niestety - nie ma miejsca" (Władyka, Janicki 2015)
Tyle "Polityka"... Myślicie pewnie, że teraz będę szydził z tej ich całej histerii. Nic podobnego. Oni na swój sposób mieli (mają) rację. Ale 20 lat temu nie chodziło o "być, albo nie być" Polski, o wejście do NATO czy UE. Chodziło o pewne przesunięcie akcentów w polityce wewnętrznej. Niewielkie zresztą, bo Akcja Wyborcza Solidarność, która wtedy szła po władzę (i w której siedziało pół przyszłej Platformy Obywatelskiej), była formacją niezgułowatą i mało skuteczną. Niemniej, nawet ta niezgułowata AWS niosła na sztandarach hasła, które niepokoiły postkomunistyczny establishment(ot chociażby - to w efekcie tych wyborów powstał IPN, który okazał się jednym z kłów jadowych wbitych w obmierzłe cielsko III RP). No, ale kogo mobilizowałoby strachy establishmentu, bojącego się o swoją pozycję? Trzeba więc było przerobić środowiskowe lęki na lęk powszechny i stąd histeryczna propaganda "Polityki". Zupełnie jak dziś... Ot, takie "apokalipsy" na postkomunistyczną miarę...
Inne tematy w dziale Polityka