tad9 tad9
5580
BLOG

mięknie im rura....

tad9 tad9 Polityka Obserwuj notkę 56

    Doprawdy, w całej tej modnej ostatnio gadaninie o „mowie nienawiści” czuć jakąś tęsknotę za zbrodnią. I można to zrozumieć, ostatecznie sytuacja jest nie do zniesienia - u „pisowców” już dawno polała się prawdziwa krew, tymczasem w obozie III RP ciągle mogą sobie tylko pogadać a to o agresji, a to znów o szczuciu, a to o nieboszczyku Narutowiczu... Takie gadanie ma swoje zalety, ale ile tak można? W końcu przydałby się jakiś konkret! Stąd z trudem ukrywane pragnienie: niechże jakiś „pisowiec” wreszcie kogoś zabije, albo chociaż porządnie obije! Nie żeby od razu jakiegoś celebrytę, bo takiego szkoda, ale kogoś z drugiego szeregu, to już jak najbardziej. Niestety „pisowcy”, jakby na złość nie palą się do zbrodni, i wszystko, co da się z nich wycisnąć, to staruszki popychające krzepkich dziennikarzy pchających ludziom pod nos mikrofony na przeróżnych pielgrzymkach czy zlotach. Bądźmy szczerzy: coś takiego nie robi odpowiedniego wrażenia. Żeby przynajmniej to nie były staruszki, albo żeby ci dziennikarze byli bardziej anemiczni... A tak, to niestety. Może następnym razem...

       Pewne nadzieje wiązano z 11 listopada. Tłumy na ulicach – zawsze coś się zawsze może przytrafić (zwłaszcza „With a Little Help From Friends of Mr Bondaryk”). Przy tym wszyscy wiedzieli, że ma to być benefis prawicy, więc „antyfaszyści” darowali sobie tym razem tradycyjne blokady. I dobrze, że lewica zrezygnowała z czynnego zwalczania „faszyzmu”, bo w przeciwnym razie mogło dojść do dyplomatycznego skandalu, a to z racji obfitości pochodów, od której to obfitości zwłaszcza niemieccy „antyfaszyści” mogliby dokumentnie zgłupieć i uderzyć na niewłaściwy marsz. Ostatecznie tłum prowadzony przez osobnika z wąsami wyglądał jak pucz monachijski, i gdyby zwiedziona tym pozorem „Antifa” napadła na prezydencki „Marsz Urzędników i Tajniaków”to mielibyśmy zgrzyt zdolny przykryć choćby największe prawicowe rozróby. Do zgrzytu co prawda nie doszło, ale i prawicowe rozróby, mimo wsparcia policji były takie sobie, a w każdym bądź razie – liczono na więcej. Wyciągnięto więc z zanadrza Brunona K., owego idiotę, robiącego w internecie casting do organizacji terrorystycznej. Brunon K. chciał ponoć użyć aż czterech ton trotylu do wysadzenia parlamentu, z czego można wnosić, że spodziewał się w Sejmie obecności nie tylko Komorowskiego, ale też Komorowskiej, co zresztą tłumaczyłoby „antysemicki” komponent jego motywów. Swoją drogą to ciekawe – kiedyś Żydzi urządzali zamachy na rządzących w Niemczech antysemitów (patrz: Dawid Frankfurter vs Wilhelm Gustloff), więc skoro dziś antysemici chcą urządzać zamachy w Polsce, to może w naszym kraju faktycznie rządzą... Ale darujmy sobie takie quasilogiczne pseudosylogizmy, bo jeszcze na nie trafi jakiś wyprany z poczucia humoru funkcjonariusz bezpieki, a funkcjonariusze powinni tracić czas na poważniejsze sprawy - mnie np. zaniepokoił generał Polko, który – mając na myśli niedoczyn Brunona K. - orzekł: „podejrzewam, że (…) ucierpiałyby niewinne ofiary, nie parlamentarzyści, ale niewinne ofiary”. Dość. Koniec dygresji – wracajmy do Brunona K. Otóż, koniec końców Brunon nikogo nie ukatrupił, ale przecież chyba chciał, a to już jest coś.

     Niestety, Brunon K. ma też poważne wady. Po pierwsze - jeśli wierzyć prokuraturze - chciał wysadzać wszystkich jak leci, po drugie zaś trudno wykazać jego związki z PiSem, choć – rzecz jasna – próbowano („Matka Brunona K.: syn głosował na Kaczyńskiego” - donosił Onet.w dniu 21.11.2012). Wszystko to sprawiło, że z Brunona K. było średniej jakości narzędzie propagandowe, choć jego sprawa jest rozwojowa, powiadają bowiem, że inspirowała go jakaś tajemnicza postać – nie wiadomo: Lord Sith, Jarosław Kaczyński czy może Kazik Staszewski śpiewający: „Płoń, płoń, płoń parlamencie. Spali cię ogień na historii zakręcie”, więc może coś jeszcze da się z tego wycisnąć. No, ale póki co nie wyciśnęto i trzeba było szukać gdzie indziej. Szukano, szukano - i tu zaskoczenie: po gruntownym (jak sądzę) „researchu” znaleziono ledwie dwa przypadki jako tako nadające się do użycia, to jest znanego skądinąd w blogosferze Artura Nicponia oraz Grzegorza Brauna. Pomyślcie tylko: dwa przypadki, przy takim zapotrzebowaniu! Jest to godne uwagi świadectwo powściągliwości prawicy, tym bardziej, że zapiski Nicponia trzeba było nieco podkręcić., a znów wypowiedź Brauna nie była pierwszej świeżości. Tak ekscytować publiczność, to każdy potrafi - toć nawet i ja, nieuczony prowincjiusz, z miejsca mogę podać dwa przykłady krwawych myśli różnych salonowych świętych. Weźmy taki dialog:

JK: Najchętniej bym ich obu zastrzelił, ale jakbym musiał wybierać, to Tadeusza

LK: Ja też zastrzeliłbym obu ze wskazaniem na Bronka

a po pewnym czasie...

LK: Wiesz, miałeś rację. To jednak Tadeusza należy odstrzelić.

JK: Co ty mówisz, bo ja teraz zastrzeliłbym kogoś całkiem innego.

     Co prawda LK z owego dialogu, to Lech Kaczyński, ale nich się antypisowcy nie cieszą, bo znów JK to sam Jacek Kuroń, a owi Tadeusz i Bronek to, aż strach pisać... Tadeusz Mazowiecki i Bronisław Geremek.(do tego dialog zanotował właśnie Kuroń, więc nie sposób twierdzić, że go ktoś oczernia). A więc macie: Kuroń dybiący na życie Mazowieckiego... Gdyby weterani Unii Demokratycznej mieli kręcić horror, byłoby to właśnie coś takiego. Ale Kuroń to dopiero początek, bo teraz sięgamy po – uwaga! - Czesława Miłosza. Ten znów miał takie projekty: „Osobiście nie miałbym nic przeciwko zrobieniu początku przez wyrżnięcie wszystkich Polaków z pochodzenia w Ameryce, bo to najbardziej reakcyjna i rasistowska swołocz...”. No proszę – wyrżnięcie wszystkich Polonusów w Stanach Zjednoczonych i to dopiero na początek... Braun niech się schowa. Co prawda takich rzeczy Miłosz nie głosił publicznie, tylko w prywatnej korespondencji, nie wiadomo, czy licząc się z jej wydaniem, niemniej.... W każdym bądź razie, uwaga: gdyby ktoś się Miłosza czepiał, to proszę pamiętać - w jego przypadku to się nazywa „krytyczny patriotyzm”, a nie jakieś tam „skłonności terrorystyczne”...

    Jak widać każdej stronie da się niejedno wyciągnąć, niemniej – w straszeniu prym wiedzie raczej strona komunistyczno-postkomunistyczna. Ale skąd się to straszenie „nienawiścią” („nacjonalizmem”, „faszyzmem”, itd...) wzięło? Piotr Skwieciński na łamach „Rzeczypospolitej” stwierdził, że straszyć w ten sposób zaczął Jerzy Urban w okolicach stanu wojennego. Przykro to pisać, ale ze Skwiecińskiego jest marny historyk. Urban bynajmniej nie był pierwszy, to już prędzej da się powiedzieć, że był ostatni – oczywiście ostatni w PRL, bo – jak wiemy - w III RP też się grywa takie pieśni. A skoro to nie Urban zaczął to kto właściwie? Otóż, rzecz się miała tak: komuniści straszyli wydumanym faszyzmem czy nacjonalizmem, od zawsze, a już szczególnie wtedy gdy sami mieli stracha. Zaczęli to uskuteczniać zaraz po wojnie (wcześniej też straszyli faszyzmem ale wtedy przynajmniej mieli ku temu jakieś podstawy...), a skończyli... No więc właśnie nigdy nie skończyli, albowiem robią to po dziś dzień – teraz już jako postkomuniści. Mój Boże - kto w ich oczach nie był „prawicowym zagrożeniem”! Mniejsza już o niepodległościowe podziemie, czy PSL, bo to oczywiste, ale nawet PPS była dla nich zbyt nacjonalistyczna, szowinistyczna i konserwatywna – póki jej nie wykastrowali i nie zasymilowali. To lata 40-te, teraz weźmy „październik 56”, ów – jak powiadają – najbardziej liberalny moment „Polski Ludowej”. A więc jest rok 1957... Przypomnijmy: komuna trzyma wszystko za mordę od kilkunastu już lat, tymczasem w Polsce tradycyjnie szaleją faszyści, antysemici i kler... Szczególnie dokazuje ten ostatni -kościelne bojówki wprost terroryzują wolnomyslicieli, zaś dzieci ateistów są hurtem prześladowane w szkołach... No i oczywiście antysemityzm - wkrótce na Zachód ruszą tysiące Żydów przerażonych wizją pogromów. Nieszczęśni komuniści ledwie wyzwolili się z okowów stalinizmu (będącego zaprzeczeniem światłych myśli Lenina), a znowu są w odwrocie. Na horyzoncie majaczy widmo szubienic. I nawet w Paryżu są tym wszystkim przerażeni... Taki mało budujący obrazek wyłania się z pożółkłych kart pisma „Nowa Kultura” w którym to piśmie produkowali się wówczas wczorajsi stalinowcy (i zarazem jutrzejsi idole „liberalnych” salonów III RP). Nie brzmi to wszystko współcześnie? Rzecz jasna - brzmi. Bo też zaprawdę powiadam wam - teksty takie jak wyżej streszczone „Nie przejdą” Jerzego Piórkowskiego z 354 numeru „Nowej Kultury” mogłaby dziś drukować „Gazeta Wyborcza” - oczywiście po drobnych retuszach (tam, gdzie Piórkowski pisał o komunistach wstawiłoby się „liberałów” i gotowe....)

      I tak było zawsze, gdy komunistyczny/postkomunistyczny establishment postrzegał swoją pozycję jako nie dość ugruntowaną, czy też zbyt rozluźnioną.... Jest w tym pewna prawidłowość, która da się opisać formułą: natężenie „antyfaszystowskiego” wzmożenia jest wprost proporcjonalne do poczucia słabości żywionego przez
komunistyczny/postkomunistyczny establiszmęt. Taka propaganda potrzebuje paliwa i stąd żądza krwi, o której wspomnieliśmy na początku, ale że – jako się rzekło - natężenie owej propagandy jest wprost proporcjonalne do poczucia słabości żywionego przez komunistyczne/postkomunistyczne „elity”, więc w sumie z aktualnej histerii wyciągnąć wypada taki wniosek: jakkolwiek wydaje się, że siły postkomunistyczne mają wszystko, to jednak one same czują się jak na ruchomych piaskach. Jest tak, tym bardziej, że widać też inne znaki. Bo gdy jest już naprawdę źle, to wśród co inteligentniejszych przedstawicieli komunistyczno/postkomunistycznego salonu rodzi się tendencja, by się z „tubylcami” jednak trochę zaprzyjaźnić. Ot, tak – na wszelki wypadek. Celuje w tym zwłaszcza Adam Michnik, więc młody obywatelu pamiętaj: gdy widzisz Michnika leżącego krzyżem w kościele, lub też Michnika wyrażającego wyważone sądy o endecji – wiedz, że coś się dzieje, bo takie rzeczy ów pan robi tylko wtedy, gdy ma poczucie słabości swojej kliki. Starsza młodzież mogła to sobie pooglądać w latach 70-tych i 80-tych ubiegłego wieku, młodzież młodsza, ta, której wspomnienia ograniczają się do III RP chyba jeszcze nie zna tego widowiska. No to teraz będzie miała okazję poznać, bo oto 17 listopada 2012 roku, na pierwszej stronie „GW” Michnik ogłasza: „Są też uczciwi endecy”. Zapamiętajcie tę datę! Ostatni raz takie rzeczy Michnik pisywał gdzieś tak na początku lat 80-tych ubiegłego wieku - to wtedy można było u niego poczytać kawałki w rodzaju: „Stereotyp antyendecki – zwłaszcza lewicowy – jest (...) jednowymiarowy i prymitywny. Akcentuje się w nim ksenofobię i antysemityzm endecji, prorosyjskość, związek z klasami posiadającymi i caratem, ciągoty pałkarsko-dyktatorskie, sympatie do faszyzmu. (...). Tak się składa, że wiem o czym piszę, bowiem we własnych artykułach odnajduję skażenie antyendeckim stereotypem, odnajduję krytyczną emocję, którą potrafię wprawdzie dzisiaj zracjonalizować, ale która nie ułatwia bynajmniej, rozplątywania gordyjskich węzłów tradycji”(Adam Michnik, Rozmowa w cytadeli, w: Szanse polskiej demokracji, s.214). Tak było w roku 1982, ale później, a konkretnie około roku 1986 odtrąbiono „powrót nacjonalizmu” (tego złego nacjonalizmu), i przez następne dwie dekady tłuczono w kółku Michnika teksty o endecji jakby żywcem brane z owego „jednowymiarowego i prymitywnego stereotypu”.Dodajmy, że powrót do stereotypu, jak raz zbiegł się z rozpoczęciem zakulisowych karesów, które zaowocowały wreszcie „okrągłym stołem”, co, rzecz jasna skłania do brzydkich podejrzeń, ale zostawmy podejrzenia historyczne i zajmijmy się podejrzeniami bieżącymi.. No więc jeśli Michnik naraz szuka „dobrych endeków”, to widać czuje w kościach jakieś kłopoty.... Krótko mówiąc – postkomunie mięknie rura, z czego można by się cieszyć, tyle, że oni boją się głównie kryzysu, który uderzy w nich politycznie (ludność znowu wypnie się na III RP), ale uderzenie po kieszeni, odczują raczej tacy jak my... No, ale może przynajmniej będzie goło, ale wesoło.

tad9
O mnie tad9

href="http://radiopl.pl">

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (56)

Inne tematy w dziale Polityka