W związku z doniesieniami o odkryciu śladów materiałów wybuchowych na szczątkach tupolewa niektórzy położyli już na III RP krzyżyk... Jeśli doniesienia się potwierdzą, to będzie koniec – mówią nam ci optymiści... Otóż, nie byłbym tego taki pewny. Przypuśćmy, że związani z prokuraturą eksperci to ludzie na tyle odważni, że są w stanie podpisać taką ekspertyzę (nie jest to wcale pewne, ekspertyza może wszak mieć postać „na dwoje babka wróżyła”, a wtedy i wilk jest syty i owca cała...). Przypuśćmy jednak, że taka ekspertyza się pojawia, co wtedy robią członkowie sekty „pancernej brzozy”? Czy możliwe jest uparte trzymanie w obiegu fałszywej narracji nawet wówczas, gdy istnieją mocne dowody jej fałszywości? Historia uczy, że jest to możliwe, a za obiegowy przykład robi tu „kłamstwo katyńskie” - jak wiadomo komuniści wmawiali publiczności, że polskich oficerów zamordowali Niemcy. Ściślej rzecz biorąc „kłamstwo katyńskie” miało dwie fazy: aktywną i pasywną. W fazie aktywnej czynnie zwalczano teorię winy sowieckiej, w fazie pasywnej zaś o Katyniu – po prostu – milczano. Faza druga dziś nas nie interesuje, za to faza pierwsza – jak najbardziej. Otóż, osobliwą pamiątką po aktywnej fazie promowania „kłamstwa katyńskiego” jest książka Bolesława Wójcickiego pt. „Prawda o Katyniu” (dwa wydania, w latach 1952 i 1953 lub 1954). Mam w swoich zbiorach wydanie drugie, poszerzone a pojawiło się ono w związku z pracami amerykańskiej komisji badającej sprawę mordu na polskich oficerach. O pracach komisji Polacy mogli pewnie posłuchać w różnych dywersyjnych rozgłośniach, trzeba więc było dać temu odpór, zatem oś narracji Wójcickiego wygląda z grubsza tak: kiedyś Katyń do antyradzieckiej prowokacji wykorzystali Niemcy, a teraz robią to ich spadkobiercy – amerykańscy imperialiści ( dla lepszej ilustracji tego powinowactwa w książce zestawiono zdjęcia z czasów II wojny światowej ze zdjęciami z czasów wojny w Korei). Z niemiecko-amerykańskimi „kłamstwami” na temat Katynia Wójcicki rozprawia się kompleksowo – jest u niego wszystko: motyw, dowody, zeznania świadków, opinie ekspertów... Wina Niemców wygląda więc na bezsporną, a teoria obarczająca winą sowietów okazuje się teorią w sumie prymitywną i szytą grubymi nićmi... Czy kogoś mogło to przekonać? Cóż, po dziś dzień istnieją w Polsce środowiska, dla których książka Wójcickiego jest punktem odniesienia – jej fragment można znaleźć np. na stronie „komsomol.pl” prowadzonej ponoć przez „młodzież komunistyczną”, no ale faktem jest, że są to już jakieś nędzne resztówki komuny. W czasach Wójcickiego było rzecz jasna inaczej - „kłamstwo katyńskie” szerzyli najwięksi ówcześni...no, może nie „celebryci”, ale lansowani przez komunistów „liderzy opinii”. Wójcicki daje nam w swym dziele przegląd ich twórczości, a wśród tych próbek jest też przedruk artykułu Jerzego Borejszy, z roku 1944... Wspominam akurat tym artykule, bo Borejsza był jednym z ważniejszych kreatorów „nowej polskiej inteligencji”, a „kłamstwo katyńskie” robiło chyba za jeden z testów na „inteligenckość”. Tak czy owak – jak pisał Jacek Trznadel: „Fałsz o zbrodni katyńskiej wprost potwierdzali: Fruchling. Zechenter, Wyka, Andrzejewski, Breza, Otwinowski, Krzyżanowski, Balicki, Wiktor, Adolf Rudnicki, Krzywicka, Czachowski, Iwaszkiewicz, Miłosz, Jastrun, Ważyk, Hołuj, Dąbrowska, Kornacki, Przyboś, Boguszewska. Na tym tle ominęli właściwie sprawę rosyjskiej wersji Katynia Nałkowska, Zagórski, Kott. Winę niemiecką podkreślali także przesłuchiwani w tym czasie przedstawiciele krakowskiego kleru, wraz ze świadkiem katyńskim, ks. Stanisławem Jasińskim” (1). Zdaje się, że część z wymienionych przez Trznadla „kłamców katyńskich” to pozytywni bohaterowie książek Grossa, u którego występują jako jedynie sprawiedliwi przedstawiciele „polskiej inteligencji” piętnujący przyrodzony Polakom antysemityzm – ale takie rozważania zostawmy sobie na inną okazję i wracajmy do „katastrofy smoleńskiej”....
Wiem, co chcesz nam powiedzieć autorze, ale, Bogu dzięki czasy mamy teraz inne – powie w tym miejscu czytelnik -optymista... Muszę – niestety – ten optymizm zgasić. Bo czasy niby faktycznie są inne, zwracam jednak uwagę, że tu i ówdzie mamy do czynienia z pewnymi analogiami (lub wręcz pozostałościami...)? Nie chodzi mi o same mechanizmy propagandowe, bo te są podobne jak świat długi i szeroki i nie one stanowią o specyfice stalinizmu. O specyfice tej stanowi raczej koncentracja narzędzi propagandowych w jednym ręku i, rzekłbym bezczelność propagandystów... Otóż, gdy idzie o te cechy, to - przy wszystkich różnicach – podobieństwo III RP do PRL jest znaczące... Włodarze III RP jak oka w głowie pilnują wszak dominacji swoich ludzi w „dużych mediach” i zdaje się, że największe ustępstwo na jakie ich stać to nadawany o dziwnej porze krótki program Pospieszalskiego w niszowej „TVP Info”... Jeśli zaś chodzi o bezczelność, to i w tej dziedzinie propagandyści III RP mogliby iść w zawody ze swoimi praszczurami z czasów stalinizmu... Toć produkowanie i utrzymywanie przy życiu propagandowych mamideł to w III RP raczej standard, niż wyjątek, przy tym mamy na tym polu do czynienia z godnymi uwagi sukcesami. Dajmy na to, taka „transformacja ustrojowa”, ów megaprzekręt robi za największy sukces w dziejach Polski i rzesza durniów, których ordynarnie wydojono jeszcze się z tego dojenia cieszy... Albo weźmy sprawę „Bolka”. Nawet gdyby sam Wałęsa się przyznał (zresztą mniej lub bardziej pokrętnie robił to już parę razy...), nie miałoby to wielkiego znaczenia, bo nie o Wałęsę tu chodzi. Był „Bolkiem”, nie był - jakie to ma znaczenie? Zbyt wiele interesów wiąże się z tą sprawą, by przejmować się takim drobiazgiem jak fakty... „Katastrofa smoleńska” to wydarzenie o tej samej naturze i jej także dotyczy słynna fraza Michnika „nawet jeśli to prawda, to i tak nieprawda” (to było o „Bolku”, ale fraza ma wymiar – w III RP – uniwersalny).
Medialnym celebrytom nie trzeba tego nawet tłumaczyć – mają to już we krwi. Popatrzmy zresztą jak system zareagował na publikację w „Rzeczypospolitej”. Wiem oczywiście, że z miejsca zaistniały teorie głoszące, iż wszystko – łącznie z tekstem Cezarego Gmyza – to była prowokacja, choć akurat tym razem prowokacji chyba nie było. Bo, po, pierwsze – prokuratura wcale przecież doniesień „Rzeczypospolitej” nie zdementowała, a po drugie mainstream wydawał się przez pół dnia autentycznie zaskoczony i o ile 10 kwietnia 2010 roku ,obserwując przekaz medialny można było odnieść wrażenie, że istnieje gdzieś jakieś sterujące przekazem „centrum”, o tyle kilka dni temu mieliśmy do czynienia raczej z reakcją spontaniczną i sztukowaniem na bieżąco. Niestety płynące z tych obserwacji konkluzje i tak są niewesołe.. Oto, kierujące się instynktem medialne sekcje postkomunistycznej oligarchii w ciągu godziny czy dwóch wyprodukowały ze sześć wyjaśnień tłumaczących ewentualną obecność śladów trotylu na szczątkach tupolewa...W tej sytuacji brak śladów staje się wręcz podejrzany, jeśli więc ekspertyza potwierdzi ich istnienie, to mainstream nawet okiem nie mrugnie, a determinacji mu nie zabraknie... Ostatecznie skalę samozaparcia mainstreamu w sprawie Smoleńska już znamy – niedawno dzielnie zaprezentowała nam ją Janina Paradowska, zdaniem której to normalne, że w czasie sekcji wypycha się zwłoki kawałkami ubrań znalezionych na miejscu katastrofy(?), oraz odpadami medycznymi, a wszystko to po to, by ułatwić rodzinom identyfikację... No cóż, jeśli można powiedzieć coś takiego, to można powiedzieć wszystko o wszystkim i to właśnie zostanie powiedziane – jeśli zajdzie potrzeba... W tej sytuacji bodaj jedyną szansą jest odsiecz zewnętrzna: gdyby jakieś potężne ośrodki na Zachodzie zaczęły podważać obowiązującą w III RP „narrację Smoleńską” mogłoby być różnie. Tyle, że chętnych nie widać, bo kto miałby w tym interes? To miło, że Amerykanie stworzyli kiedyś badającą Katyń komisję, ale przecież stworzyli ją nie z czystego umiłowania prawdy i sprawiedliwości, jeno po to, by dowalić sowietom w jednym z najgorętszych momentów „zimnej wojny”. Parę lat wcześniej, czy parę lat później już by taka komisja nie powstała... Czy podobnie sprzyjający moment zdarzy się w przypadku „katastrofy smoleńskiej”? Póki co nic tego nie zapowiada...
1. Jacek Trznadel, Spór o całość. Polska 1939-2004, s. 108
Inne tematy w dziale Polityka