Stefan ocalał prowadzony na rzeź... Podstępna agresorka brutalnie uderzyła go twarzą w pięść (czy może kamerą w rękę...), ale Bogu dzięki nic się nie stało... Można jednak z tego zdarzenia wyciągnąć jakąś naukę. Niesiołowski jest to może człek szalony, ale w tym szaleństwie jest metoda, której elementy można sobie przyswoić. Idzie mi o konsekwentne postępowanie Niesiołowskiego w stosunku do krytycznych wobec PO dziennikarzy... Otóż, Niesiołowski nigdy nie nazywa ich dziennikarzami. Aż się prosi, by druga strona robiła to samo w odniesieniu do dziennikarzy reżimowych. No, może nie do końca „to samo”, bo można sobie darować właściwą Niesiołowskiemu koprolalię. Tymczasem większość polityków PiS mając przed sobą któregoś z prominentnych funkcjonariuszy medialnej sekcji postkomunistycznej oligarchii odgrywa komedię pt. „Zabawa w wywiad”, czyli przyjmuje konwencję wygodną dla drugiej strony stawiając się z góry na przegranej pozycji... A przecież się prosi, by czasem, albo i najczęściej „kopnąć w stolik”, to jest osadzić rozmowę w kontekście realnego układu ról i sił... Oczywiście zdarzają się wyjątki. Te wyjątki to Jarosław Kaczyński (chyba, że ma akurat okres dążenia do tzw. „centrum”), oraz Antoni Macierewicz. Dawniej zdarzało się coś takiego także Jackowi Kurskiemu, ale Kurski nie jest już w PiS-sie, a od kiedy go tam nie ma zdarza mu się to coraz rzadziej... Dorzućmy jeszcze profesora Zybertowicz i Bronisława Wildsteina (ten ostatni „kopać w stolik” wyraźnie lubi). I to by chyba było tyle – oczywiście jeśli liczymy tylko tych, którzy pojawiają się ciągle w „mediach głównego nurtu”. Pewnie dałoby się wymienić jeszcze parę innych postaci, którym zdarza się „kopać w stolik”, ale wiele by tego nie było. A szkoda, bo akceptując warunki drugiej strony, nabija się punkty tej właśnie stronie. Po co np. politycy PiS łażą do Lisa? Przecież Lis by ich nie zapraszał, gdyby nie widział w tym zysku, czy gdyby nie widział swojej przewagi. To tak, jak w bonmocie o wyborach – gdyby wybory mogły coś zmienić dawno by ich zakazano... Gdyby wrogowie Lisa mogli coś ugrać w jego programie, to by ich tam nie było... Proste. Oczywiście wiem, co by mi powiedzieli ci bywalcy lisiej nory. Chodzą tam, by dotrzeć do tych, do których by inaczej nie dotarli. Jest to, oczywiście blaga, bo wszyscy wiemy, że te programy mają służyć akurat czemuś przeciwnemu, to jest budowaniu wokół PiS „kordonu sanitarnego”. Jeśli politycy PiS tam chodzą, to pewnie po to, by zyskać i utrzymać tzw. „rozpoznawalność”, co się mocno przydaje przy okazji wyborów. Ostatecznie politycy też są ludźmi. Niemniej, przydałoby się, gdyby politycy PiS przyswoili sobie parę lekcji Kopniętego Stefana...
Inne tematy w dziale Polityka