Mafia "polska" przeszła więc drogę zbliżoną do "rosyjskiej" koleżanki, oczywiście - przy zachowaniu odpowiednich proporcji. Wraz z "transformacją ustrojową" rosła i tężała, nawiązywała stosunki polityczne i kontakty międzynarodowe, robiła coraz poważniejsze interesy. Przez kanały przerzutowe, które niegdyś służyły do szmuglowania samochodów, popłynęły teraz narkotyki i broń. Błyskotliwa kariera Fanchiniego może być ilustracją tego rozwoju. Jego ślub był prawdziwym wydarzeniem towarzyskim, a - obok takich gwiazd "mafii rosyjskiej" jak bracia Najfeldowie - gościli nań panowie Kuna z Żaglem (Jarosław Jakimczyk, Grzegorz Indulski, Polski Al Capone, Wprost - sieć). Skoro znów pojawiła się ta para, to już wiadomo co mogłoby być dalej - Ałganow, Kulczyk, Mazur, Papała, "układ wiedeński", "afera Orlenu" itd., itd. ... Nie będę o tym wszystkim pisał. Nie spisuję wszak historii "mafii polskiej" czy "rosyjskiej". Idzie mi o zarys splotu związków i interesów organizacji przestępczych, postPRL-owskiego i postsowieckiego establiszmentu oraz służb specjalnych. Co do tych ostatnich - pierwsze skrzypce grają czekiści rosyjscy. Ich bliskie stosunki z "mafią rosyjską" sięgają czasów sowieckich. W państwie policyjnym, bez życzliwości służb specjalnych, mafia nie mogłaby się wszak bujnie rozwinąć, choć socjalistyczna "gospodarka niedoborów" w sposób niejako naturalny produkowała "szarą strefę". O skali zjawiska mówią szacunki sowieckich ekonomistów (o ile można ich brać poważnie). Otóż, w połowie lat 70-tych obroty "rynku równoległego" szacowano na 70 miliardów rubli rocznie, podczas gdy roczny budżet sowieckiego szkolnictwa wynosił 37,9 miliarda, a służby zdrowia - 22 miliardy. Nie dziwmy się więc czekistom, że chcieli coś z tych fruktów uszczknąć dla siebie. Ale "złoty wiek" dla czekistów i mafii miał dopiero nadejść wraz z tamtejszą "transformacją ustrojową"...
W latach 80-tych KGB przeprowadziło operację wyprowadzania za granicę upadającego Związku Sowieckiego gigantycznych sum pieniędzy. W tym celu stworzono około 2 tysięcy firm i kont bankowych (jeśli kojarzy się to wam z zakładanymi w "rajach podatkowych" spółkami, które potem budowały w Polsce telewizje, to kto wie, czy nie słusznie...) W ciągu 11 lat ze Światowej Ojczyzny Proletariatu wypłynęło ponoć w ten sposób około 600 miliardów dolarów. Friedman nazywa to - pewnie nie bez racji - "największą grabieżą narodu w historii świata". Przy takich przekrętach pomoc mafii była wręcz bezcenna. KGB zmodernizowało więc organizacje mafijne dostarczając im sprzęt komputerowy i telekomunikacyjny. Oczywiście gangi działające na terenie Związku Sowieckiego zadzierzgnęły bliskie więzi z kolegami, mafiozami "rosyjskimi" siedzącymi od dawna na zachodzie. Gdy sypał się "mur berliński" ten piekielny czekistowsko-mafijny sojusz gotów był do skoku na kraje postkomunistyczne, gdzie zresztą instalował się wcześniej. Skoczył i zrobił sobie z "odzyskujących niepodległość" państw prawdziwe żerowisko. Z Rosji zresztą też - lata 90te to epoka szalonej "prywatyzacji" i wzrostu fortun oligarchów. I tak się to ciągnie po dziś dzień, choć za Putina system zmodyfikowano (na korzyść czekistów). Rzecz prosta najmocniej obstawiane są branże najbardziej złotodajne, czyli - energetyka. Najgłośniejszy ostatnio ślad działania "mafii rosyjskiej" w naszym ogródku to wszak sprawa firmy Eural Trans Gas, która powstała w 2002 roku na Węgrzech z kapitałem zakładowym wynoszącym 12 tysięcy dolarów, by wkrótce zarabiać miliony pośrednicząc w sprzedaży gazu. Za firmą stał Siemon Mogilewicz słynny mafijny boss, niedawno aresztowany w Rosji. Miał w tym interesie udział "Gazprom", a więc perła w koronie Imperium, bez wątpienia mocno trzymana w łapie przez służby specjalne. Możemy więc sobie pooglądać sojusz mafiozów i czekistów w działaniu...
A jeśli sądzicie, że tamten kontrakt z Eural Trans Gazem był "wypadkiem przy pracy", to się mylicie. Oto, w lipcu, Orlen ogłosił, że podpisał kontrakt ze spółką KD Petrotrade FZE. Chodzi o dostawy ropy do płockiej rafinerii rurociągiem "Przyjaźń". Co ciekawe w Orlenie nie bardzo orientują się do kogo KD Petrotrade FZE należy. Spółka zarejestrowana jest w Emiratach Arabskich i jest ponoć "klonem" identycznie nazywającej się spółki szwajcarskiej, z siedzibą we Fryburgu. W szwajcarskich rejestrach znaleźć można dwie spółki KD Petrotrade. Obydwie obracają ropą, przy czym jedną wykreślono z rejestru w czerwcu 2008, a jej aktywa przejęła druga. Prezesem obydwu spółek jest mieszkający na Ukrainie Giennadija Lyakh, menadżer kijowskiego holdingu Kliringovy Dom. Holding handluje zbożem, a związany jest z nim bank, który kontroluje Promyszliennaja Gruppa Monier oraz Iwan Frusin, jeden z najbogatszych mieszkańców Ukrainy. Głównym partnerem biznesowym Frusina jest z kolei Dymitro Firtasz (to Firtasz miał być pomysłodawcą stworzenia Eural Trans Gazu, założonego później przez Zeeva Gordona - wynajętego przez Mogilewicza prawnika z Izraela)... Nie chce mi się dalej ciągnąć tego łańcuszka. Na końcu spotykamy rejestrowaną na Wyspach Dziewiczych spółkę Gunvor International kierowaną przez Gienadija Timczenko, niegdysiejszego funkcjonariusza I Zarządu Głównego KGB, zresztą - znajomego Władimira Putina (Jarosław Jakimczyk, Kto tak naprawdę zarabia na kontraktach z PKN Orlen?, Gazeta Finansowa - sieć). Być może Orlen nie ma pola manewru. Tak się bowiem składa, że Rosjanie, za pośrednictwem pośredników, których kontrolują dostarczają Polsce 90 procent potrzebnej jej ropy i 60 procent gazu. (Mariusz Muszyński, Krzysztof Rak, Polscy jurgieltnicy, Wprost 33/2008). Co da się chyba określić terminem "uzależnienie energetyczne". Od - prawie - dwudziestu lat jakiś diabeł podstawia nogę próbom dywersyfikacji... Czy aby nie idzie tu - także - o zyski czekistów i mafii?
Nie myślcie jednak, że mafia gardzi innymi niż energia możliwościami zarobku. Na przykład - rynki finansowe. Toż to kura znosząca złote jaja! Jako ciekawostkę powiem więc, że na początku lat 90-tych "pierwszy komercyjny bank w Polsce" zakładał Dawid Bogatin, braciszek niejakiego Jakowa Bogatina, druha Siemiona Mogilewicza. I trudno mi doprawdy uwierzyć, że powiązania Bogatina były tajemnicą dla tych, którzy pozwolili mu na uruchomienie biznesu w Polsce. Według Friedmana Dawid Bogatin był bowiem jednym z najbardziej znanych w USA przestępców. Do Polski czmychnął, gdy - przed procesem - zwolniono go za kaucją z amerykańskiego więzienia. Czy takie sprawy mogły zostać u nas przeoczone? Nie przesadzajmy z tym odcięciem Polski od świata na początku lat 90-tych XX wieku. Jak pisze Friedman, Bogatin w Polsce..."obracał grubymi pieniędzmi rosyjskich mafiozów, mieszkał jak udzielny książę w pięciogwiazdkowym hotelu, strzegło go 125 polskich komandosów" (w banku Bogatina terminował zdaje się pan Ryszard Siwiec, ale podaję tę informację z pamięci, więc może coś mieszam...). Dodajmy, że szefem ochrony banku Bogatina był Aleksander Mleczko, za PRL - zastępca naczelnika V wydziału krakowskiej SB i kursant KGB. Bogatinowi interes z bankiem wyszedł średnio, ale Mleczko radzi sobie w III RP świetnie. Był zastępcą dyrektora w katowickim Urzędzie Kontroli Skarbowej, za rządów SLD został nawet zastępcą dyrektora Biura Międzynarodowych Relacji Skarbowych przy ministerstwie finansów. Trudnił się też szkoleniem biznesmenów skupionych w BCC. Dziś - jak twierdzi - jest brokerem 23 banków świadczącym kompleksowe usługi "począwszy od oferty kredytowej, po wpis do ksiąg wieczystych". Niedawno zaś zasłynął, na krótko, jako autor bloga na którym udzielał porad jak zablokować lustrację (wpisy wydał w formie książki) (Agnieszka Rybak, Izabela Kacprzak, O mnie proszę nie wspominać, Rz. 9.08.2008).
Ale - zostawiliśmy Bogatina... Otóż, był on jednym z tych przedstawicieli "mafii rosyjskiej", którzy mościli sobie miejsce za "Żelazną Kurtyną" jeszcze przed "transformacją ustrojową" - pojawił się w Polsce gdy jeszcze okupowała ją PRL. Bogatin założył wtedy firmę "Sunpol" handlującą ze Wschodem. Na początku lat 90-tych tenże "Sunpol" zaczął owocną współpracę z Agencją Rynku Rolnego, domeną "ludowców".(Elżbieta Isakiewicz, Afery, UOP, mafia). Agencja była zaś wtedy wielką przepompownią pieniędzy. Jak pisze w swoim dziele poświęconym polskiej prywatyzacji Jacek Tittenbrun: "Tylko do 1994 r. przez Agencję Rynku Rolnego przepompowano niemal 7 bln starych złotych, a tak zwany wskaźnik nieprawidłowego wykorzystania tego kapitału wyniósł aż 67%. Znaczy to, że zaledwie ułamek owych siedmiu bilionów posłużył realizacji statutowego celu ARR: zakupom tzw. interwencyjnym gwarantować stabilizację rynku płodów rolnych. Dyrektorzy agencji odbierali na przykład niepełnowartościową pszenicę sprowadzaną z Niemiec, nie egzekwowali od niesolidnych pośredników kar i bezzasadnie, jak stwierdził NIK obdarowano przywilejami kilka wybranych firm (...)". (Jacek Tittenbrun, Z deszczu pod rynnę. Meandry polskiej prywatyzacji). Trudno się dziwić, że Bogatin chciał się podpiąć do tego wymienia z pieniędzmi. Interes polegać miał na sprzedaży Agencji kilku tysięcy ton masła na rezerwy strategiczne. Bogatin wcisnął ARR masło, które zdobył podpisując z pewną firmą francuską kontrakt na dostawę masła do Rosji. Było to masło z zapasów EWG, sprzedawane po jednej czwartej ceny, bo operację traktowano jako rodzaj pomocy dla krajów rozsypującego się Związku Sowieckiego. Masło zamiast w Rydze wylądowało w Gdyni. Agencja zapłaciła za nie pełną cenę zyskując w ten sposób 7 tysięcy ton masła o szybko mijającym terminie ważności. W annałach dziejów "transformacji ustrojowej" odnotowano ten figiel Bogatina jako "aferę masłową". "Sunpol", czyli Bogatin, miał też swój udział w operacji, która przeszła do historii pod nazwą "afery rublowej", choć precyzyjniejszą byłaby nazwa "afera rubla transferowego" (była to jednostka rozliczeniowa RWPG). Ta operacja była już tak zaawansowana, że nie będę nudził publiczności zarysem jej mechanizmu. Powiem tylko, że podstawę dla afery stworzyło rozporządzenie "o rozciągnięciu przepisów o odsprzedaży walut obcych na jednostki rozrachunkowe stosowane w handlu zagranicznym" podpisane przez premiera Mazowieckiego w styczniu 1990 roku. Dodajmy, że zdobycie "rubli transferowych" było niemożliwe bez udziału obsługującego RWPG Banku Współpracy Gospodarczej w Moskwie, którego operacje, jak można zakładać, były czule obserwowane przez sowieckie służby specjalne. Co pozwala przypuszczać, że "zielone światło" dla "afery rublowej" dali "towarzysze radzieccy". Po stronie polskiej kluczową rolę grał Bank Handlowy, ten sam, przez który przechodziła spora część operacji FOZZ... Tyle o Bogatinie i jego przygodach w czasach transformacji...
Bogatin nie był oczywiście samotny. W tamtej pionierskiej epoce inny wybitny "rosyjski" mafiozo, znany jako "Kałakolczik" ("Dzwoneczek"), próbował robić u nas biznes na kasynach. Chyba coś mu nie poszło, skoro ostatecznie osiadł w Niemczech, gdzie został nie tylko rzutkim biznesmenem, ale też szanowanym przedstawicielem tamtejszej społeczności żydowskiej, dochodząc do funkcji członka dyrektoriatu Centralnej Rady Żydów (ponoć chciał urządzić kasyno w piwnicach gminy berlińskiej, więc widać słabość do hazardu go nie opuściła). Żona "Dzwoneczka" stanęła zaś na czele berlińskiej filii Parexu, największego łotewskiego banku o aktywach liczonych na 4,5 miliarda euro. Błyskotliwą karierę "Dzwoneczka" przerwała dopiero "Trojka" - międzynarodowa akcja policji. Policje wzięły się za koordynowanie działań "mafia rosyjska" bowiem staje problemem dla coraz większej liczby krajów. Pewien austriacki dziennikarz specjalizujący się w tym temacie twierdzi nawet, że "rosyjska" ośmiornica stanowi zagrożenie dla gospodarki i demokracji wręcz "całego świata Zachodniego". (Piotr Cywiński, Kryminalne supermocarstwo, Wprost 3.08.2008) No proszę - całego świata Zachodniego, więc cóż Polska? Jakie szanse ma prokurator z Katowic czy Lublina w starciu z ośmiornicą posiadającą polityczne umocowanie, osłonę medialną, międzynarodowe koneksje, do tego - w przeciwieństwie do państwa - nie rezygnującą ze stosowania kary śmierci?
Bo na tym poziomie pojawiają się już trupy. Mafia to mafia. Na myśl przychodzi od razu morderstwo Papały, ale trupów w tym kółku jest dużo więcej. Samobójstwo popełniono na przykład na słynnym "Baraninie" - Jeremiaszu Barańskim. "Baranina" uprzejmie powiesił się w celi austriackiego więzienia wiosną 2003 roku, jego majątek szacowano wtedy na dziesiątki milionów dolarów. Niestety - śmierć "Baraniny" przerwała dociekania mające wyjaśnić zagadkę źródeł owego majątku. Przestano też dociekać, jakimi kontaktami biznesowymi i politycznymi poszczycić się mógł "Baranina" (Anna Marszałek, Andrzej Niewiadowski, Samobójstwo ze znakami zapytania, Rz 9.05.2003). Ale i to, co już o tych znajomościach wiadomo, jest ciekawe. "Baranina" - nim samoczynnie, czy z cudzą pomocą zawisł - pisał w celi listy, a w nich - na przykład - coś takiego: "W sprawie zabójstwa Jacka Dębskiego i gen. Marka Papały kulisy tych spraw zna najlepiej pan Jan Bisztyga, z którym znam się dobrze od 1976r. Dziwi mnie, że osłania ludzi bardzo dobrze mu znanych" (za: Dorota Kania, Rafał Pasztelański, Matka chrzestna, Wprost 24/2007). I w elegancki ten sposób znów trafiamy do prominentów środowiska PRL-owskich służb specjalnych. Jan Bisztyga to wszak PRL-owski wywiadowca, czy - nie pamiętam już - kontrwywiadowca. A w III RP bliski współpracownik Leszka Milera. Generał Papała, tuż przed śmiercią, spotkał się właśnie z Bisztygą. Podobno generał skarżył się Bisztydze na ludzi, którym nie podoba się jego wyjazd do Brukseli. Miały to być osoby "z dawnego układu" (Leszek Misiak, Kontrwywiadowca Mazur, Gazeta Polska 693). Niedawno Bisztyga znów błysnął, tym razem jako jeden z uczestników rozmowy Gudzowatego z Oleksym. To on pytał Oleksego: "A Żydy jeszcze pomagają Kwaśniewskiemu?" (a Oleksy na to: "Pomagać zawsze będą, bo go uważają za swojego. Mnie się wydaje, że przez cały czas miał poparcie") (Józef Oleksy: moja sitwa miała w d... Polskę, Dziennik, 23.03.2007).
Tak, doprawdy - wielka szkoda, że "Baranina" nic więcej nam nie powie. Jego opowieść o znajomości z ludźmi rodzaju Bisztygi byłaby wielce interesująca. Mógłby, na przykład, powiedzieć więcej o wyjątkowo już bezczelnym projekcie jakim była fundacja "Bezpieczna Służba" zakładana przez gangsterów pod nosem policji (formalnie - miała pomagać właśnie policjantom czerpiąc środki z ... gier hazardowych). Współzałożycielką "Bezpiecznej Służby była żona "Baraniny", ale przy zakładaniu fundacji czynny był mocniej niejaki Zdzisław Herszman (sam pomysł stworzenia "BS" miał zresztą pochodzić od niego). Herszman, który wyemigrował niegdyś do Szwecji, był to osobnik nadzwyczaj dobrze ustosunkowany - wyrobił sobie wiele znajomości na szczytach PRL-owskiej władzy jeszcze w latach 70-tych. Chwalił się bowiem znajomością z synem samego Breżniewa, którego poznać miał, gdy ten pełnił funkcję sowieckiego attache kulturalnego w Sztokholmie. Coś takiego musiało robić wrażenie na kacykach z PZPR, nic więc dziwnego, że Herszmanowi udało się poznać ludzi z samego szczytu partii - Gierka, Jaroszewicza, a także Jaruzelskiego i Kiszczaka. Te kontakty miały w przyszłości zaprocentować stukrotnie. Gdy ruszyła "transformacja ustrojowa" - Herszman rzucił się w wir niekoniecznie jasnych interesów.
Już siedząc w szwedzkim kryminale Herszman, w czerwcu 2003, opowiedział śledczym to i owo o narodzinach "polskiej mafii". Według niego, w latach 90-tych setki byłych SB-ków i milicjantów, od lat utrzymujących kontakty z przestępcami, stanęło na czele półświatka i, dzięki powiązaniom z dygnitarzami PRL, zaczęło budować swoją potęgę. Mieli przyjaciół wszędzie - w bankach, urzędach, biznesie, wśród polityków, w policji... Doszło do tego, że współpracujący z "Pruszkowem" Herszman i jego przyjaciele bywali na policyjnych uroczystościach w Szczytnie. Zbigniew Wasserman pokazywał zresztą swego czasu zdjęcia z otwarcia roku akademickiego szkoły policyjnej na których podziwiać można Herszmana w towarzystwie Romana Kurnika - w III RP szychy w policji, za PRL ostatniego kadrowego SB. Herszmana na akademię dostarczono rządowym helikopterem. On sam, i jego towarzysze korzystali też z ochrony BOR, tudzież ze służbowych samochodów Biura. A także z opłacanych przez podatnika samolotów. Jak zeznał współpracownik Herszmana Marek Minchberg: "Oni (BOR) wysyłali po mnie samolot i zabierali mnie z Malmo lub ze Sztokholmu. Tak więc zawsze miałem ochronę, abym mógł bez problemu wchodzić do budynku rządowego" (Sylwester Latkowski, Wojciech Sumliński, Przyjaciele mafii, Wprost 29/2006). Skoro już pojawiły się "budynki rządowe" - wspomnijmy i o tym, że za rządów Bieleckiego mafia wytypowała nawet swojego kandydata na wiceministra budownictwa. Chodziło o kojarzonego z "Pruszkowem" Wojciecha Paradowskiego (w 1993 roku jakiś Wojciech Paradowski miał 87 pozycję na liście 100 najbogatszych Polaków, przypuszczam, że był to ten sam Wojciech P.) Na takim właśnie podłożu narodziła się idea "Bezpiecznej Służby", która - według Minchberga - miała być "przykrywką dla prowadzenia ciemnych interesów"... Fundacja została zarejestrowana w czerwcu 1991 roku, w jej władzach zasiadły, między innymi, żona i siostra "Baraniny", ministrem właściwym fundacji ustanowiono zaś szefa MSW. Pomysł ze strony MSW "przyklepał" znany skądinąd Jan Widacki, wtedy - wiceminister spraw wewnętrznych(nawiasem mówiąc odpowiadający za proces weryfikacji SB). Widacki twierdzi dziś, że była to urzędnicza formalność, którą popełnił nie mając pojęcia o gangsterskim zapleczu "Bezpiecznej Służby". I byłbym nawet skłonny w to wierzyć, gdyby był to jedyny tego typu epizod z Widackim w roli drugoplanowej. Tymczasem tak nie jest, a to, że mecenas przyznaje się do kontaktów z postaciami w typie pana Żagla tym bardziej daje mi do myślenia. Hirszman zresztą też zna Żagla - razem wpadali do MSW (Paweł Siergiejczyk, Obrońca nietykalnych, Nasza Polska 537) Nawiasem mówiąc, Widacki przyznał przy jakiejś okazji, że postać Herszmana pachniała mu wojskowymi służbami specjalnymi.
I tym barwnym obrazkiem grandziarzy odstawianych przez BOR do budynku rządowego, oraz mafiozów typujących wiceministrów i zakładających fundacje mające pomagać policjantom zamykamy tę część naszych rozważań. Pora na małe podsumowanie. Ujmę to tak: jak na rok 2008 za dużo jest PRL-u w czułych miejscach systemu III RP. I to bezpieczniacko-mafinjego PRL-u. Wyżej, gdy idzie o mafię, skupiłem się co prawda na początku lat 90-tych, ale przecież i z ostatnich lat dałoby się podać garść przykładów świadczących, że mafia nie rozpłynęła się w powietrzu. Jak dla mnie - wygląda to wszystko wręcz na celowo skonstruowany i chroniony system pełen zainstalowanych w czułych miejscach "bezpieczników". Środowisko służb specjalnych "Polski Ludowej" najwyraźniej ma się nieźle i pozostaje formacją nadzwyczaj wpływową. W sumie, trudno się temu dziwić. Zniesienie struktury formalnej nie likwiduje przecież związków nieformalnych, a bezpieka (tą nazwa oznacza tu wszystkie służby specjalne PRL) miała swój esprit de corps, który przetrwał wszelkie "transformacje ustrojowe". Było to wszak środowisko bardzo zwarte i zżyte, nawet jeśli wziąć poprawkę na przeróżne anse między odłamem "cywilnym" a "mundurowym". Jeśli wierzyć nielicznym wspomnieniom tych, którzy chcą się nimi dzielić, esbecy stanowili wręcz świat sami dla siebie - wyizolowani ze społeczeństwa kisili się we własnym gronie także po służbie i z rodzinami. Mają więc mnóstwo powodów, by dochować wierności sobie, a niewiele, by popisywać się lojalnością wobec odrodzonej Rzeczypospolitej, a przynajmniej wobec jej struktur formalnych. A już najlepiej świadczy o tym brak chętnych do łamania bezpieczniackiej omerty. Oczywiście, gra tu rolę obawa, że koledzy zrobią nazbyt gadatliwemu towarzyszowi jakiś brzydki figiel, ale nie lekceważyłbym i wpływu swoiście pojętego "honoru" (tak mniej więcej pojmują go w mafii).
Wyobraźmy sobie esbecką elitę u zarania "transformacji ustrojowej". W imię czego mieliby nie korzystać z całej swojej władzy i wiedzy, by utrzymać wpływy i zdobyć pieniądze? W imię patriotyzmu? Uczciwości? Proszę mnie nie rozśmieszać... Zrobili wszystko, by miękko lądować w III RP. Mogli wiele, a okazje wręcz same pchały im się w łapy. Dziś co wybitniejsi czekiści mają się jak pączki w maśle. Albo sami są usadowieni w newralgicznych miejscach, albo mają w nich "przedstawicieli", w postaci "byłych" Kontaktów Operacyjnych, czy Tajnych Współpracowników (być może część tych "przedstawicieli" to dosłownie "słupy" figuranci, których kariery pilotowały służby). Ślady ich kopyt, można spotkać wszędzie. Począwszy od mediów, biznesu, policji i nowych ("nowych"?) służb specjalnych, poprzez partie polityczne i organizacje przestępcze. Swoją drogą, bardzo bym chciał, by znaleźli się dziennikarze, którzy zrobiliby przegląd instytucji państwowych w latach 1989 - 2008 pod kątem uchwycenia w nich stanowisk zajmowanych przez PRL-owskich czekistów. Był by to, zgaduję spis nadzwyczaj zajmujący. Zarys drogi życiowej jednego członka tego plemienia, Aleksandra Mleczki, podaliśmy wyżej. Ile było (jest) takich przypadków? Zapewne mnóstwo. Na przykład Marek Garbacz, autor tekstu o KRUS-sie wydrukowanego w "Naszej Polsce" twierdzi, że w opisywanej przezeń instytucji krąży następujący żarcik: "Wejdź do KRUS i zawołaj głośno "panie majorze!", a zobaczysz ile łbów odwróci się w twoja stronę". To zjawisko ma być w dużym stopniu efektem długoletniego "ustawiania" KRUSU przez Marcina Deletę, który czas jakiś temu potknął się był na "kłamstwie lustracyjnym" (jego ulubiony toast miał brzmieć: "Za zimne nóżki księdza Popiełuszki!") (Marek Garbacz, Folwark rodzinny, Nasza Polska, 666). Nie wiem, czy Garbacz przesadza, i przypuszczam, że nie znajdzie się dziennikarz śledczy, który zainteresowałby się przeszłością prominentnych KRUS-owców...
Albo taka anegdota, którą podam za książeczką "Afery, UOP, mafia" Elżbiety Isakiewicz. Otóż, za rządów Olszewskiego powołano Generalny Inspektorat Celny, który szybko dał się we znaki "mafii tytoniowej" zarabiającej krocie na "handlu" papierosami. Inspektoratem kierował Witold Marczuk. Rząd Olszewskiego upadł, i Marczuk ... "Natychmiast po obaleniu rządu Olszewskiego, został usunięty przez ministra Arendarskiego z Kongresu Liberalno Demokratycznego, członka ekipy Hanny Suchockiej. Arendarski był tym, co prawda, który Marczuka usunął z Inspektoratu Celnego oficjalnie, nieoficjalnie wiadomo (podawała to również prasa), że odwołanie nastąpiło na rozkaz Mieczysława Wachowskiego, ministra stanu w kancelarii Prezydenta RP. Na miejsce Marczuka powołano Macieja Lubika, człowieka, który przez 32 lata pracował w Służbie Bezpieczeństwa".(Elżbieta Isakiewicz, Afery, UOP, mafia). Po miesiącu Lubik stracił stanowisko w skutek nagłośnienia sprawy przez posłów RdR i PC. Ale nie przepadł. Został szefem wywiadu celnego przy Głównym Urzędzie Ceł, a później także szefem centrum informacji o przemycie między Wschodem i Zachodem (RILO). O prominentnych esbekach robiących za Millera błyskotliwą karierę w policji chyba jeszcze pamiętamy. Pan Skorża, znajomy wicepremiera Pawlaka to już zupełnie świeża historia...
Oczywiście - najbardziej znane twarze dawnych służb nie mogą być tak czynne. Ale z tego nie wynika, że "nic nie mogą". Michnik, pisząc, że Jaruzelski to człowiek, który "dziś nikomu w niczym nie zawadza" robi sobie żarty z publiczności. Każda poważna lista najbardziej wpływowych osób w Polsce wciąż powinna zawierać nazwiska Jaruzelskiego i Kiszczaka (oraz nazwiska sporej gromadki innych prominentów PRL). Nie, nie twierdzę, że Jaruzelski z Kiszczakiem stoją na czele jakiegoś zorganizowanego SB-ckiego podziemia. Nie muszą. Są jak atomowe arsenały w czasie zimnej wojny - nie używane, ale samą możliwością użycia wytwarzające "równowagę strachu". Ich potencjałem jest wiedza i - przypuszczam - przeróżne ciekawostki, które zabrali sobie na odchodnym z tajnych archiwów PRL, które stały przed nimi otworem. "Poznałem bardzo wielu ludzi, znam ich wzloty i upadki, czytałem o nich przeróżne dokumenty, przyjemne i nieprzyjemne" - zwierzał się Kiszczak Beresiowi i Skoczylasowi w wywiadzie-rzece i trafił w sedno. Nie łudźmy się więc - ludzie tacy jak Jaruzelski i Kiszczak nigdy nie przechodzą na emeryturę. Tracą władzę razem z życiem (no, ewentualnie - wraz z wolnością) i nie mogą inaczej nawet gdyby chcieli, bo za dużo wiedzą i zbyt wielu boi się tej wiedzy (o sprawach tego rodzaju miałby pewnie sporo do powiedzenia Piotr Jaroszewicz). Ta parka generałów i wielu innych z ich gangu są wszystkim, tylko nie staruszkami na politycznym aucie. Nadal tkwią w węzłowych punktach sieci wpływów jak pająki w pajęczynach będąc w stanie wywołać kryzys w wybranym przez siebie momencie - jeśli uznają to za stosowne (Jaruzelski zresztą przynajmniej raz sugerował coś podobnego publicznie). I można się tylko głowić dlaczego Michnik chce nas przekonać, że jest inaczej. Do tej sprawy jeszcze dojdziemy...
Inne tematy w dziale Polityka