Polscy piłkarze pewnie nie podokazują w czasie Euro, jest jednak w dyscyplina, w której III RP to prawdziwa potęga. Idzie rzecz jasna o wazeliniarstwo reżimowych dziennikarzy. Obsada jest tu tak mocna, że trudno wprost wskazać championa. Gwiazda ściga się z gwiazdą i można w nich przebierać jak w ulęgałkach. Dajmy na to – taki Tomasz Wołek podniósł wazeliniarstwo do niesłychanego poziomu. W pewnej stacji telewizyjnej puszczają filmy pornograficzne i program, w którym Wołek z grupką przyjaciół wchodzi Tuskowi w tyłek, przy czym Wołek jest tak dobry w swym rzemiośle, że czasem trudno orzec, czy trafiło się na jego program, czy na film. Śmiało więc można by nazwać Wołka „Messim propagandy”, niemniej Tusk, z jakiegoś powodu, na swoją niejako oficjalną maskotkę wybrał Tomasza Lisa - być może dlatego, że pluszowy lis (Vulpes vulpes) wygląda ładniej niż pluszowy wołek (Sitophilus granarius). Gdyby więc kierować się wskazaniem Tuska – wiemy już kto jest mistrzem, nad mistrze, my jednak pozwolimy sobie na własny typ i wskażemy na Janinę Paradowską (która zresztą sama deklaruje: „...jestem salonową dziennikarką (…)i bardzo sobie ten salon cenię”).
Pani Janina darzy Tuska uczuciem, nie wiem, czy szczerym, ale goracym i Tuskowa III RP jawi się jej jako kraina, której największym problemem jest „antysystemowa opozycja”, reszta zaś, to problemy albo przejściowe, albo wprost wymyślone. Z pism Paradowskiej czytelnik dowiaduje się zatem, że w czasie zamieszania z nową „listą leków” w aptekach wcale nie było kolejek, dworce kolejowe może nie są nowe, ale je przed Euro wypucowano, a pociągi jeżdżą nie wolniej niż za Gierka. Krótko mówiąc Paradowska wprost tryska optymizmem, i można wręcz zaryzykować twierdzenie, że gdyby to ona była dyrygentem na „Titanicu”, to orkiestra grałaby jeszcze tydzień po zatonięciu statku... Widząc podobny fenomen człowiekowi na usta ciśnie się pytanie: a skąd się takie cudo wzięło? Jakimi ścieżkami doszła Paradowska do punktu, w którym jest dzisiaj? Na szczęście naszą ciekawość, do pewnego stopnia może zaspokoić niedawno wydany wywiad-rzeka, którego właśnie Paradowska jest podmiotem. W tym miejscu musimy zwrócić uwagę na specyfikę gatunku. Otóż, wywiad-rzeka, jeśli akurat nie jest robiony przez prokuratora na potrzeby śledztwa, robiony jest z reguły przez osobę życzliwą, a bywa, że i zaprzyjaźnioną, więc wyłania się z niego możliwie życzliwy obraz przepytywanego bohatera. Wywiad z Paradowską chyba nie jest tu wyjątkiem, i wziąwszy poprawkę na tę okoliczność możemy zagłębić się w lekturze...
Darujmy sobie historię pierwszych lat pani Janiny - ostatecznie interesuje nas ona jako dziennikarka, a nie studentka czy barmanka. A więc – pracę dziennikarską zaczęła Paradowska około roku 1967 w „Kurierze Polskim” jako praktykantka. I chociaż PRL-owska prasa była narzędziem propagandy Paradowska, jak twierdzi w sumie nie brała w tym udziału pielęgnując swoistą apolityczność. Dziejowe burze brudziły innych. Gdy w marcu 1968 roku „Kurier” publikował zaangażowane artykuły Ryszarda Gontarza, Paradowska nie miała z tym nic wspólnego, bo wtedy w gazecie działały jakby dwie redakcje, a ona była w tej drugiej i zajmowała się głównie turystyką... W „marcu 68” Paradowska niby więc nie uczestniczyła, niemniej właśnie w okolicach roku 1968 na krótko przeniosła się do „Przyjaciółki”, a trafiła tam, bo akurat były wolne miejsca po marcowych czystkach, a ona chciała mieć mieszkanie w Warszawie. W „Przyjaciółce” mogli coś takiego załatwić, a w „Kurierze” - nie mogli. Mieszkanie dostała i „Przyjaciółkę” porzuciła wracając na łono „Kuriera”..... Tak to na fali „marca 68” Paradowska zyskała lokum w stolicy. A znów „praską wiosnę” wykorzystała krajoznawczo - po inwazji Układu Warszawskiego na Czechosłowacę załatwiła sobie wyjazd do okupowanych przez LWP Hradec Kralove i po tej wycieczce napisała jakiś artykuł z którego dziś nie pamięta ani słowa, ale którego się wstydzi, chociaż był to artykuł „nie polityczny, bardziej obyczajowy”.... No dobrze, więc kiedy właściwie w życiu przyszłej komentatorki politycznej zaistniała polityka?
Otóż, polityką zaczęła się Paradowska interesować dopiero po „czerwcu 76”, ale polegało to na słuchaniu „Wolnej Europy” i czytywaniu drugoobiegowych pism. Sama w działalność opozycyjną się nie angażowała, bo ani nie miała na to odwagi, ani nikt jej tam nie ciągnął.Po 1976 „dopiero dojrzewa” do polityki... Co prawda do PZPR się zapisała, ale to z przekory, bo gazeta w której pracowała była w gestii Stronnictwa Demokratycznego, więc przyjęcie czerwonej legitymacji było aktem nonkonformizmu.... No, może prawie było... Do „Solidarności” Paradowska też się, oczywiście zapisała zostając nawet szefową związkowej komórki w wydawnictwie. 14 grudnia 1981 roku z partii wystąpiła, ale tak naprawdę nie wie, czy wystąpiła, bo sekretarz organizacji partyjnej, któremu oddała legitymację być może schował ową legitymację do szuflady i nikomu o wystąpieniu Paradowskiej nie powiedział (nawiasem mówiąc, moment występowania z PZPR opisuje Paradowska z dokładnością co do dnia, za to cała ta skrupulatność znika gdy idzie o wstępowanie i czytelnik nie wie w którym właściwie roku ów wzniosły fakt miał miejsce. Czy aby nie było to w okolicach marca 68?). W stanie wojennym lojalkę podpisała, ale coś tam przy podpisywaniu skreśliła, weryfikowana była, ale jej nie wyrzucili, tylko zawiesili, a jak ją potem odwiesili, to wróciła do pracy w „Kurierze”, bo nie wiadomo, co innego mogłaby robić... Zacząć pisać – jak niektórzy koledzy – do „Niewidomego Spółdzielcy” czy prasy podziemnej? To było zbyt niepewne zajęcie... Tak więc po „karnawale Solidarności” robiła to samo, co przed (acz – jak podkreśla - bez entuzjazmu...). Koledzy – właśnie ci, którzy jednak zdecydowali się na pracę w „Niewidomym Spółdzielcy” - mieli pretensje, i jeden nawet obsmarował Paradowską w książce o weryfikacji, ale raczej dość łagodnie... Z czasem Paradowska przeszła z „Kuriera” do „Życia Warszawy” gdzie zajmowała się głównie sprawami oświaty. W ten sposób chociaż przez połowę życia była „dziennikarzem w gazetach, które dziś nazywa się reżimowymi”, to wyszła z tego z czysta, albowiem nie zajmowała się polityką. Dopiero w czasie obrad „okrągłego stołu” wydelegowano ją do obsługi jednego z podstolików, a potem przeszła do „Polityki” i tak zaczęła się jej błyskotliwa kariera politycznej komentatorki.
A przecież nic ją właściwie do takiej kariery nie predestynowało. Ostatecznie przez całe zawodowe życie była trzecioligową wyrobniczką pióra nieźle przystosowaną do realiów systemu. Sama zresztą nie wyrzeka specjalnie na ów system, nie twierdzi, że gasił on jej dziennikarski temperament, tłumił ambicje, podcinał skrzydła, tłamsił czy dusił. Nic podobnego. Była do niego tak mocno mentalnie przystosowana, że o np. cenzurze mówi: „...do głowy mi nie przychodziło, że cenzury może nie być” (nie przyszło jej to do głowy do tego stopnia, że: „Gdy już nastały wolne media miałam nawet problem z autocenzurą (…). Nauczona przez lata, że nie mogę wszystkiego napisać, bo cenzor i tak skreśli, samoograniczałam się”). Po „sierpniu 80” co prawda „poczuła, co to jest dziennikarstwo”, ale - gdy było trzeba – zapomniała ten smak na następnych parę lat... Więc skąd taka kariera? To prawda - w III RP szansę na karierę dostał trzeci szereg dziennikarstwa PRL, bo twarze z pierwszego szeregu były zbyt zużyte, ale czy to wszystko tłumaczy? A może umiejętności nabyte w prasie PRL były równie przydatne po „upadku systemu”? Początki pracy dziennikarskiej Paradowska opisuje tak: „...to były czasy dziwnego przemieszania dziennikarstwa z propagandą, z mocną przewagą tej drugiej. Tematy, które zlecało nam kierownictwo redakcji, miały opisywać sukces”. Czytamy te wyznania i widzimy, że Paradowska robi dziś to samo co zawsze: miesza dziennikarstwo z propagandą. III RP okazała się ekosystemem promującym właśnie Paradowskie (płci obojga....)
Wypowiedzi Paradowskiej cytowane za: „Janina Paradowska: A chciałam być aktorką.... . Rozmawia Marta Seremecka”
Inne tematy w dziale Polityka