Zaprawdę powiadam wam: wielka musi być w rządzie ufność w możliwości frontu medialnego, skoro minister Sikorski zdecydował się opublikować zapis rozmowy z ambasadorem Bahrem z 10 kwietnia 2010 roku... Albo też wielka musi być w rządzie desperacja... Bo przecież zapis rozmowy z ambasadorem jest potężnym strzałem w kolano ministra Sikorskiego. Bo cóż takiego powiedział ambasador? Ano powiedział tyle, że z odległości 150 metrów widzi „całkowicie rozbity samolot” i „nie ma śladu życia”. I z tego Sikorski miał wysnuć wniosek, że „niestety nikt nie przeżył”, o czym poinformował Jarosława Kaczyńskiego... Jeśli tak było, to Sikorski zachował się jak skończony dupek... A tych, którzy sądzą inaczej namawiam do przeprowadzenia eksperymentu: wyobraźcie sobie, że dostajecie telefon o wypadku. Dzwoniący mówi, że pojazd, który uległ wypadkowi jest „całkowicie zniszczony” tudzież, że nie widzicie „śladów życia” z odległości 150 metrów... Czy zadzwonicie do rodziny właścicieli pojazdu mówiąc, że pasażerowie nie żyją? Wątpię... Zadzwonilibyście, ale stawiając ostrożniejsze hipotezy...
Andrzej Morozowski z TVN24, który dzielnie stawał w obronie Sikorskiego mówił, że przecież wszyscy widzieliśmy jak wyglądały szczątki samolotu, a były to szczątki potężnie rozczłonkowane... Owszem, widzieliśmy, ale – o której godzinie? Pytając inaczej: o której godzinie stan szczątków samolotu zobaczył minister Sikorski? Nie mam pojęcia. Z opublikowanego przez MSZ zapisu wynika, że – około godz. 9.07 – szczątki z odległości, miej więcej 150 metrów widział ambasador Bahr. Ambasador opisał stan samolotu jako „całkowite rozbicie”, ale cóż to właściwie znaczy dla kogoś, kto nie widzi tego, co widzi ambasador? No więc właśnie – nie bardzo wiadomo, co to znaczy. Wszyscy mamy w pamięci obraz rozproszkowanego TU-154, ale trzeba sobie uświadomić, że 10 kwietnia 2010 roku o godzinie 9.07 minister Sikorski prawdopodobnie jeszcze tego obrazu nie znał... Wiedział tyle, ile powiedział mu ambasador, a ambasador powiedział mu tyle: z odległości 150 metrów widzę całkowicie rozbity samolot i żadnych śladów życia... Postawmy się teraz w roli Sikorskiego, który musi porozmawiać z bratem kogoś, kto był w samolocie. Co powiedzielibyśmy na miejscu ministra? Mogę mówić za siebie... Otóż, powtórzyłbym, słowo w słowo to, co usłyszałem od ambasadora. A więc powiedziałbym coś w stylu: mam relację ambasadora, samolot jest zupełnie zniszczony, ambasador nie widzi śladów życia. I tyle... Z całą pewnością nie mówiłbym że „wszyscy nie żyją”, zwłaszcza jeśli chodziłoby o prezydenta, a ja byłbym szefem MSZ... Jeśli Sikorski na podstawie słów Bahra wdawał się w jakieś spekulacje, to jest durniem, a nie ministrem. Odrębną kwestią jest kwestia gęstej mgły, mającej występować w miejscu „katastrofy”. W relacji Bahra mgły brak... A jeśli ambasador o godz. 9.07 miał z ziemi dobrą widoczność na 150 metrów, to jaka była widoczność z kokpitu około godz. 8.40? Tego oczywiście nie wiem, niemniej odnotujmy, że ambasador nie zauważył – o godzinie 9.07 – ograniczającej widoczność mgły. A jeśli taka mgła była, to co – na 150 metrów – widział Bahr? Inną zagadką jest godzina „katastrofy”. O ile pamiętam przez, mniej więcej tydzień czy dwa tygodnie oficjalna wersja brzmiała: katastrofa zdarzyła się około godziny 8.56. Dopiero później czas katastrofy przesunięto na 8.41. Ambasador około godziny 9.07 widział rosyjską straż pożarną, która miejsce katastrofy otoczyła i ugasiła pożary. Zatem – przyjmując, że katastrofa zdarzyła się o 8.56 – straż zrobiła to wszystko w jakieś 10 minut. Otóż, byłby to wynik fenomenalny, który powinien dać mocno do myślenia stronie polskiej. Chętnie dowiedziałbym się, czy polskie służby specjalne analizowały ten przypadek...
Inne tematy w dziale Polityka