Im więcej dni upływa od burd z dnia 11 listopada, tym bardziej środowisko „Krytyki Politycznej” okazuje się niewinne i świętobliwe, w związku z czym należy się chyba liczyć z rychłą beatyfikacją. Wiem oczywiście, że do beatyfikacji potrzebne są cuda ale – jak raz – jeden cud już się zdarzył. Oto, w siedzibie KP nie wiadomo skąd i jak pojawiły się pały, kastety i gaz łzawiący. O tym, że mamy do czynienia z cudem świadczy fakt, że nikt się do tego znaleziska nie przyznaje, a przecież ktoś mógłby. Ot, dajmy na to, nie ukrywający swoich upodobań Tomasz Piątek mógł oświadczyć, że policja po prostu znalazła w „Nowym Wspaniałym Świecie” jego podręczny zestaw do zabaw BDSM... No owszem, byłoby to może tłumaczenie głupie, ale „antysystemowa” „KP” ma takie wsparcie wśród systemowego establiszmentu, że nawet głupie tłumaczenie przeszłoby jak po maśle. Ostatecznie inne głupie tłumaczenia tak właśnie „Krytyce” przechodzą.
„Krytyka” twierdzi np., że współorganizowana przez nią impreza „”Kolorowa Niepodległa”), miała charakter iście pacyfistyczny, a jeśli pojawiły się na niej jakieś „siły zbrojne” to w celach li tylko ochronnych. Otóż, jest to jawny idiotyzm. Ostatecznie celem „Marszu Niepodległości” nie była blokada imprezy „Porozumienia 11 Listopada”. To współtworzone przez KP „Porozumienie” chciało zablokować „Marsz”,więc to ono było stroną agresywną, a rola bojówek osłaniających imprezę „Porozumienia” nie ma tu nic do rzeczy. Przecież gdy jedno państwo zablokuje drugiemu szlaki morskie, to blokada taka słusznie uchodzi za akt agresji i nikt się nie rozwodzi nad „wyłącznie ochronną rolą” myśliwców osłaniających z powietrza uczestniczące w blokadzie pancerniki. Sytuacja z blokowaniem marszu przez „Porozumienie 11 Listopada” jest analogiczna: blokowanie czegoś, co w założeniu nie jest wymierzone w blokującego jest agresją ze strony tego ostatniego. I tyle. Swoją drogą jestem ciekaw co by się stało, gdybym w przebraniu Węża Morskiego (żeby było kolorowo...)i w towarzystwie ochroniarzy uwalił się w drzwiach prowadzących do „Nowego Wspaniałego Świata” blokując w ten sposób wejście do knajpy Sierakowskiego & Co. Leżałbym sobie i śpiewał kuplety, a ochroniarze „pełniąc wyłącznie rolę ochronną” waliliby po łbie każdego, kto chciałby moją blokadę przełamać. Uznaliby to w „KP” za radosny (ten Wąż Morski...)happening, czy jednak za atak?
Nawiasem mówiąc gadanina o ochronnym charakterze bojówek to stara śpiewka. Ostatecznie - które bojówki w historii miały inny charakter? No, może niektóre miały, ale większość była właśnie „obronna” - przynajmniej według ich organizatorów. Weźmy na przykład wspomnienia Zygmunta Przetakiewicza... A kto to jest Zygmunt Przetakiewicz? - zapyta w tym miejscu młodzież. Cóż, był to polityk z bujnym życiem. Po wojnie, dajmy na to działał (notabene razem z Tadeuszem Mazowieckim) w grupie „Dziś i Jutro” „prowadzonej” przez samą płk. Brystygierową, ale nas interesuje mocniej to, co Przetakiewicz robił przed wojną. Otóż, przed wojną Przetakiewicz organizował bojówki ONR. A później twierdził, że bojówki te stworzono w właśnie celach obronnych. Tak się bowiem składało, że gdy ONR dopiero powstawał, to inne partie miały już stare i ugruntowane tradycje bojówkarskie. Nie odrzucałbym tych wyjaśnień z marszu, bo bojówki zakładał wtedy kto mógł a ONR faktycznie działał tu z pewnym opóźnieniem jako ruch nowy i młodzieżowy. Co prawda dziś o bojówkarskiej tradycji innych formacji nie chce się pamiętać, ale przeczytawszy chociażby wspomnienia starych komunistów można się przekonać, że narzeka się w tych wspomnieniach nie tyle na bojówki ONR, co na bojówki PPS lejące komunistów w dniu Święta Pracy czy przy innych okazjach. Oczywiście bojówkom PPS-owskim pięknym za nadobne odpłacały bojówki KPP, jeśli zaś chodzi o Żydów to lali się oni między sobą, oraz z gojami nie zawsze zresztą będąc stroną atakowaną, bywało bowiem, że byli stroną atakującą. Ostatecznie jednak tym najgorszym okazał się ONR, z czego wynika, że historyczny sukces odnieśli jego oponenci. Tak czy owak współtwórca bojówek ONR twierdził, że miały one charakter obronny, a więc twierdził to samo, co o swoich bojówkach twierdzi dziś „Porozumienie 11 Listopada”, więc przynajmniej pod tym względym jest ONR-u spadkobiercą współtworząca „Porozumienie” „Krytyka Polityczna”... A my mamy z tego ten zysk, że przy okazji ujawniła się szczelina w lewicowym dyskursie.
Rzecz jasna dałoby się tę szczelinę nazwać „niekonsekwencją”, ale tylu myślicieli zrobiło kariery nadając dziwaczne nazwy banalnym fenomenom, że sam nabrałem ochoty na coś podobnego. A więc – mamy „dziurę w dyskursie”. A co to konkretnie jest? Objaśnię rzecz na przykładzie, bez którego mógłbym się obejść, ale wtedy tekst byłby dwa razy krótszy, a tylu myślicieli wylansowało się rozdymając swoje teksty bez potrzeby, że... itd. No więc mój przykład wygląda tak: baćka Komorowski przeprasza w imiewniu narodu „za Jedwabne”, po czym z pochwałą tego czynu zgłasza się prof. Wojciech Sadurski. Na czym polega haczyk? Ano na tym, że prof. Sadurski deklaruje się liberałem. Rzecz jasna w Polsce nad wszystkim przeważają kwestie towarzyskie, więc deklaracji ideowych nie wypada brać zbyt poważnie, ale dobrze – powiedzmy, że Wojciech Sadurski traktuje swój liberalizm poważnie. Zastanówmy się więc, czy szczeremu liberałowi przeprosiny Komorowskiego mogłyby przypaść do gustu. Po stokroć NIE! Na gruncie liberalnej antropologii nie istnieją przecież zbiorowości funkcjonujące na kształt „osób” mających zdolności etyczne, i – co za tym idzie – dla liberała nie istnieje odpowiedzialność zbiorowa. Istnieją za to dla niego indywidua, których relacje winny być organizowane i regulowane przez instytucje i procedury. Oczywiście nie można zamykać oczu na to, że owe indywidua mają skłonność do ulegania różnym aberracjom i – na przykład – wyobrażają sobie, że są częścią jakiegoś „ciała zbiorowego”, ale liberał jest ponadto i co najwyżej głowi się nad tym jak zaprojektować instytucje i procedury, by te możliwie skutecznie niwelowały ludzką skłonność do irracjonalizmu.
Przeprosiny Komorowskiego to dla szczerego liberała skandal, czy może raczej regres do mentalności plemiennej. Nawiasem mówiąc zdarzyło się tak, że gdzieś w okolicy przeprosin Komorowskiego, południowoamerykańscy Indianie ukatrupili nad Amazonką parę polskich kajakarzy. Zaraz potem plemię z którego wywodzili się zabójcy złożyło - ustami swoich przedstawicieli – przeprosiny za ów przykry incydent. Był to miły gest, ale coś mi mówi, że gdyby jakiś Polak zabił członka tego plemienia, to później, inny członek mógłby zabić dowolnego Polaka uznając, że ów Polak jest członkiem „plemienia morderców”. I to jest właśnie ta druga, mniej sympatyczna strona „mentalności plemiennej”. Nie udawajmy, żeśmy od tej mentalności daleko odeszli, ale jednak trochę odeszśliśmy, a wśród tych, którzy twierdzą, że odeszli najdalej są liberałowie, w szeregach których lśni niczym diament postać prof. Sadurskiego. A jednak sympatyczny profesor zdecydował się przy tej okazji zawiesić swój liberalizm na kołku, można więc powiedzieć, że przeprosiny Komorowskiego ujawniają dziurę w jego liberalizmie. Skąd się ta dziura wzięła – nie wiadomo. Być może prof. Sadurski chciał dopieprzyć tym, których nie lubi i perspektywa tej drobnej przyjemności znaczyła dla niego więcej, niż cały liberalizm. A może w grę wchodziły wspomniane już względy towarzyskie i profesor nie tyle chciał zrobić przykrość jednym, co raczej przyjemność drugim. A może chodziło – zarazem – o pognębienie wrogów i zadowolenie przyjaciół. Tak czy owak szło o coś, co jest dla prof. Sadurskiego ważniejsze od deklarowanego liberalizmu i to właśnie nazywam szczeliną w jego dyskursie. Teraz możemy wrócić do „Kolorowej Niepodległej” i zablokowania przez nią „Marszu Niepodległości”.
Otóż, przy tej okazji ujawniła się „szczelina w dyskursie” młodej lewicy. Młoda lewica przedstawia się zwykle jako kółko przyjaciół wolności. Nikogo do niczego nie zmuszamy – mówi nam młoda lewica - chcemy tylko poszerzenia pola wyboru. Chcemy, żeby aborcja była ogólnie dostępna, ale nikomu nie każemy jej robić. Chcemy formalizacji związków monopłciowych, ale to przecież w niczym nie ogranicza swobody katolików. Niechże sobie biorą swoje śluby kościelne... Itd. itp. Wszyscy znamy tę śpiewkę. Aż tu nagle 11 listopada „wolnościowa lewica” pokazuje nam swoją zamordystyczną twarz: niech się wali i pali, ale „Marsz Niepodległości” przez centrum Warszawy nie przejdzie i cześć. A przecież szło o sprawę czysto symboliczną. Czy chcę powiedzieć, że „młoda lewica” to zbiorowisko hipokrytów? Owszem. Zgoda – nie jest to wstrząsające odkrycie, ale ostatecznie tylu myślicieli zdobyło sławę odkrywając z hukiem różne oczywistości, że ja też chcę...
Inne tematy w dziale Polityka