Igor Janke ogłosił koniec dziennikarstwa w Polsce, a to w związku z programem w którym Tomasz Lis, mierząc się z Jarosławem Kaczyńskim, złamał „wszystkie standardy” dziennikarskiego rzemiosła... Igor Janke się myli. Otóż, dziennikarstwo w III RP nie mogło się „skończyć”, bo nie może się skończyć coś, czego nie ma. Jeśli założymy, że dziennikarz ma informować, to medialni funkcjonariusze III RP są przeciwieństwem dziennikarzy. W mediach postkomunistycznych bowiem „funkcja organizatorska” pochłania niemal bez reszty funkcję organizacyjną. Mówiąc inaczej – media nie służą do przekazywania informacji, jeno do organizowania nastrojów społecznych w myśl interesów dysponentów najsilniejszych mediów (to jest – w myśl interesów postkomunistycznej oligarchii). Nastroje zaś organizuje się działając na prostych emocjach. I tak, cała kampania Platformy (i wspierających ją postkomunistycznych oligarchów) zbudowana jest na strachu (i trochę na chciwości). Straszy się PiS, straszy kibicami, a ostatnio korzysta się z dość powszechnego w Polsce strachu przed Niemcami („Rany boskie! Kaczyński powiedział coś brzydkiego o Angeli Merkel! Co teraz z nami będzie??!!”).
U Lisa też nie szło o dzienikarską robotę, ale o zarządzanie emocjami. Jeśli przyjmiemy ten fakt do wiadomości, to zrozumiemy, że Lis – po prostu – wykonywał swoją robotę. Igor Janke „dziwi się” (niżej wytłumaczę ten cudzysłów), że Lis zadawał infantylne pytania o mecze piłkarskie, pistolet czy miejsca na listach kandydatek PiS-u. Lis pytał o to, bo wie, że u przeciętnego widza jego programu takie właśnie pytania wzbudzą większe emocje, niż – powiedzmy – długa i fachowa rozmowa o koncesjach na wydobycie gazu łupkowego. To przykre, ale dla większości (a w wyborach o większość chodzi...) kwestie w rodzaju „krzywo zawiązany krawat” czy coś równie głupiego decydują o tym, kogo uważa się za „męża stanu”, a kogo za „obciach”. Lis o tym wie, ja o tym wiem i – przypuszczam – wie o tym także Igor Janke. Idzie o emocje, bodźce i reakcje. Tak się bowiem składa, że wyborcę warunkuje się tak samo jak psy w eksperymentach przeprowadznych niegdyś przez pana Pawłowa (oczywiście wyborcę ten warunkuje lepiej, kogo przekaz medialny jest silniejszy). W latach 2005-2007 drogą uporczywego wbijania publiczności do głów pewnych haseł wytworzono odruchy warunkowe – hasło aktywizuje związane z nim emocje. Teraz wystarczy rzucić np. „Kaczyński powiedział, że oni stoją tam, gdzie stało ZOMO”, i część publiczności już się ślini... Sądząc po relacjach (nie oglądałem programu) Lis próbował po prostu „odpalić” wszystkie wszystkie hasła detonujące antypisowską histerię. Rozpatrywanie tej operacji przez pryzmat jakichś „standardów dziennikarskich” jest pomyłką (to tak, jakby twierdzić, że gwałt nie spełnia standardów „miłości romantycznej”). Czy Lisowi się udało – tego nie wiem, ale przypuszczam, że Igor Janke „dziwi się” nieszczerze (stąd cudzysłów), bo zdaje sobie sprawę z tego, jak to wszystko działa. Pytanie brzmi: czy Igor Janke „dziwiąc się” w ten sposób działa na rzecz zaistnienia w Polsce dziennikarstwa, czy wręcz przeciwnie...
Inne tematy w dziale Polityka