Sprawa nie jest pierwszej świeżości, więc przypomnijmy: kilka miesięcy temu w mediach zagościł (na krótko, ale za to intensywnie) temat finansowanego z kieszeni podatnika komiksu mającego promować wśród Niemców postać Fryderyka Szopena. W komiksie znalazły się jakieś przekleństwa i z tego właśnie powodu wzięli go na cel dziennikarze, widać nie mający akurat pod ręką czegoś lepszego do zapychania czasu antenowego. Kto dał pieniądze na ten skandal? - zapytali dziennikarze, a rząd pospieszył z odpowiedzią. I to „pospieszył” dosłownie, bo jednego dnia zrobił się w mediach w wokół komiksu brzydki szumek, a już następnego dnia Radek Sikorski oświadczył: „To był błąd pracownika ambasady w Berlinie i jedno, czego żałuję to to, że nie mogę tej osoby wyrzucić z pracy (…) bo już nie pracuje w MSZ”...
Muszę powiedzieć, że przeżyłem wtedy szok... Nie, nie dlatego, że z publicznych pieniędzy funduje się komiksy z bluzgami. Idea promowania kultury wysokiej przy pomocy kultury niskiej jest nawet interesująca i sam mam pomysł na film pt. „Szopen. Armata ukryta w spodniach” - do rozprowadzania w sex-shopach, których bywalcy w inny sposób pewnie nie zetkną się z twórczością wielkiego kompozytora. Doprawdy - nie o komiks i nie o przekleństwa tu idzie. Chodzi o to, że w ciągu niespełna doby udało się naszym urzędnikom ustalić kto za co odpowiada, oraz kto co zawalił. A wszystko to bez powoływania specjalnych komisji! Co więcej – jako się rzekło minister Sikorski zadeklarował wyciągnięcie w stosunku do winowajcy daleko idących konsekwencji. Co prawda na deklaracjach się skończyło, ale – nie wymagajmy zbyt wiele...
Tak się sprawy miały w przypadku „afery” na marne parę tysięcy euro. Tymczasem od tzw. „katastrofy smoleńskiej” minął ponad rok, a konsekwencji nie poniósł, dosłownie nikt. Donald Tusk dorobił do tego pewną ideologię i przedstawiał ją później przy różnych okazjach. Na przykład przy okazji jakiejś konferencji prasowej (?), którą w „Newsweek”u streszczono tak: „W sprawie ministra obrony Tusk powtórzył, że nie podejmie żadnych decyzji personalnych dopóki nie będzie gotowy raport polskiej komisji badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej. Ocenił też, że dymisja Klicha tuż po 10 kwietnia 2010 r. byłaby "prezentem" dla Rosji, bo byłaby wskazaniem winnego katastrofy.” (Newsweek).
Dobrze. Wygląda więc na to, że w sprawach drobnych (takich jak sprawa trefnego komiksu) szybkie wyciąganie konsekwencji jest i możliwe i wskazane, natomiast w sprawach „grubych” - nie jest. Mamy więc chyba taki ciąg konsekwencji: im większa wpadka, tym dokładniej trzeba ją zbadać, im dokładniejsze badanie, tym więcej zajmuje czasu, a ponieważ przed końcem badania nikogo nie należy usuwać ze stołka, więc winni największych błędów, zaniechań i nadużyć mają szansę utrzymać posady stosunkowo najdłużej. Na przykład – ewentualni współodpowiedzialni za „katastrofę smoleńską” przedłużyli sobie urzędnicze kariery już o rok i dwa miesiące od dnia X (to jest od 10 kwietnia 2010 roku), a jeśli fortuna im sprzyja to będą je przedłużać dalej... Jak widać Donald Tusk jest szalenie wyrozumiały dla autorów największych wpadek, a przy tym ma mocne nerwy, bo jego podejście może skończyć się eksterminacją całej klasy politycznej i nawet nie będzie miał kto powołać ostatniej komisji mającej ustalić kto to wszystko tak dokumentnie spieprzył...
Tak więc, jest to podejście, powiedzmy ekscentryczne, ale przynajmniej konsekwentne. A właściwie było konsekwentne do niedawna, albowiem polskiego raportu o „katastrofie smoleńskiej” jak nie było, tak nie ma, a tymczasem - nie dalej jak tydzień temu - awansowany został szef BOR-u Marian Janicki. Awans wręczał baćka Komorowski, ale wszystko odbyło się ponoć na wniosek ministra Millera, tego samego, który pisze, pisze i napisać nie może raport o „katastrofie smoleńskiej”. Nawet jeśli, z maksymalną życzliwością dla ministra, założymy, że zna on już końcowe wnioski raportu i wie, że w żaden sposób nie obciążą one Janickiego, to pozostanie pytanie o pośpiech: czy z awansem nie dało się trochę poczekać? Święto BOR-u przy okazji którego Janicki zaliczył awans jest raz do roku, ale czy to powód, by podważać narracje samego premiera, zapewniającego, że nie będzie wniosków personalnych przed opublikowaniem raportu? I czy wskazywanie na „niewinnych katastrofy” przed ogłoszeniem raportu nie jest takim samym „prezentem dla Rosji”, jak „wskazywanie winnych”? Ktoś powie, że to wszystko nie trzyma się kupy. Niestety, akurat kupy to się to trzyma. I to mocno...
Inne tematy w dziale Polityka