Nie wiem, czy para prezydencka spocznie na Wawelu. Chciałbym, żeby tak się stało. Wielu uważa, że takie posunięcie zostanie odebrane jako przesada, w związku z czym kapitał współczucia zgromadzony przez formację Kaczyńskiego może zostać poważnie uszczuplony. Jest to diagnoza najzupełniej trafna – ale tylko, jeśli będziemy kalkulowali w skali tygodni czy miesięcy. W skali lat i dekad (nie wspominając już o wiekach) rzecz wygląda inaczej. Nie oszukujmy się: po emocjach wywołanych katastrofą prezydenckiego samolotu wkrótce nie zostanie wiele. Takie egzaltacje czy związane z nimi – ewentualne – „kontrowersje” szybko mijają. A Wawel (i parę innych miejsc w Polsce) „promieniuje” cały czas. Wejście w obszar tego promieniowania to rodzaj długotrwałej inwestycji kulturowej mogącej dawać niezłe procenty. Dlaczego piłsudczycy de facto wymusili pogrzeb Piłsudzkiego na Wawelu, choć „rząd dusz” trzymali raczej endecy, więc pogrzeb był – doraźnie - „kontrowersyjny”? Bo chcieli budować polityczny mit. Dlaczego „lewica laicka” szydząca na co dzień z „tromtadracji” uparła się, by pochować Miłosza na Skałce, choć wywołało to „kontrowersje”? Bo „lewica laicka” w nosie miała tych, którym pomysł się nie podobał, za to bardzo chciała mieć kogoś „swojego” pogrzebanego w miejscu symbolicznym. Z pogrzebem prezydenta Kaczyńskiego będzie tak samo. Jego pochówek na Wawelu – w dłuższej perspektywie oznacza - zakotwiczenie symbolu w pokładach emocjonalnych dużo głębszych, niż – nie oszukujmy się – doraźne emocje nakręcane dziś przez media. Rzadko używam takiej retoryki, ale mam na myśli coś w rodzaju „narodowej podświadomości” ( o tych sprawach bardziej kompetentnie i z polotem mógłby napisać – na przykład – Krzysztof Kłopotowski...). Czy w rekonstruującej się ochoczo III PR przydałby się taki symbol? Owszem...
Inne tematy w dziale Polityka