Na święta Bożego Narodzenia prasa uraczyła nas tradycyjnymi esejami Richarda Dawkinsa, wywiadami z rabinami i artykułami o tym, że z Jezusem to w sumie nie wiadomo jak było, ale wśród tych -spodziewanych – specjałów znalazły się i rzeczy niespodziewane, a między nimi także wyznanie Piotra Zaremby wydrukowane w „Tygodniku Powszechnym”. Otóż, Zaremba wyznaje, że pisząc swoje polityczne teksty wykorzystuje ledwie około trzydziestu procent posiadanej wiedzy... Miewają o to do niego pretensje „internauci”, ale niesłusznie, bo inaczej być nie może. Czasem wszak coś niby wiemy, ale nie potrafimy tego dowieść czy udokumentować, a znów przy innej okazji nie można wszystkiego wypaplać, bo zrazi się źródło informacji... Trzeba więc milczeć, i chomikować wiedzę, bo może się ona przydać w przyszłości, gdy „poskładana do kupy” z innymi okruchami „stanie się newsem”. Tego wszystkiego nie rozumieją „internauci” pielęgnujący obraz dziennikarzy jako „zblazowanych facetów, którzy w sejmowych barach i przysejmowych kawiarniach delektują się informacjami i plotkami niedostępnymi dla szarego człowieka”....
Tu oczywiście pojawia się pytanie: a skąd „internauci” wiedzą, że Zaremba dawkuje im swoją wiedzę po 30 procent, skoro nigdy wcześniej tak jasno tego nie wyłożył (bo chyba wyznanie w „TP” jest pierwsze)? Sprawa nie jest jasna, bo może się co prawda zdarzyć, że inni dziennikarze napiszą to, czego on nie pisze, ale nawet jeśli tak jest, to przecież nie dodają przy tym uwag w rodzaju „Zaremba też o tym wie, ale nie powie”. Trudno więc na podstawie cudzych tekstów orzekać o wiedzy Zaremby. Więc może pretensje internautów mają charakter inny, niż Zaremba przypuszcza? Ale dajmy spokój „internautom”. Internauci są przecież różni i znajdą się wśród nich pewnie tacy, którzy mają do Zaremby żal nie o to, że pisze za mało, ale – wręcz przeciwnie. Pozostańmy więc przy pretensjach jednego „internauty”, to jest – przy moich. Otóż, nie mam do Piotra Zaremby pretensji o to, że ukrywa przed publicznością jakieś skarby. Nie wiem, jakiej wiedzy Piotr Zaremba nie wykorzystuje (bo niby skąd mam wiedzieć?). Zresztą z tego co w TP napisał - na pierwszy rzut oka - zdaje się wynikać, że na owe 70 procent wiedzy, której dziennikarz użyć nie może składają się głównie różne anegdoty... Ot, na przykład takie, że Tusk się załamał w czasie kampanii 2005 roku pod wpływem afery z dziadkiem, albo, że jeden polityk mówi o drugim: „świnia” (a ten drugi ma podobne zdanie o pierwszym)... Jest to polityczny folklor, może i ciekawy, ale – faktycznie – można się bez niego obejść.
Mam jednak do Zaremby pretensje o coś zupełnie innego, a mianowicie o to, że bierze udział w grze zwanej „postkomunizmem” podszywając swoje teksty grubą warstewką fałszu... Chodzi więc nie o „oszczędne gospodarowanie wiedzą”, ale o coś dużo gorszego – o „skazę systemową”. Bo jeśli rzucimy na jego artykuł okiem po raz drugi, a sprawa zrobi się poważniejsza. Weźmy coś takiego- Zaremba pisze: „W latach 90. duża grupa dziennikarzy odmawiała wiary w istnienie drugiej, trzeciej i czwartej utajonej warstwy wydarzeń. Potępiano samo ich dostrzeganie, a dostrzegających wrzucano do worka z napisem „spiskowa teoria”. No proszę więc – zdaniem Zaremby - owi dziennikarze „odmawiali wiary”? Byłby Zaremba aż tak prostoduszny, by przypisywać podobną naiwność kutym na cztery kopyta dziennikarskim wygom? Naprawdę wierzy, że tamci szczerze „odmawiali wiary”? A może jednak Zaremba uważa, że tamci doskonale wiedzieli o tej „drugiej, trzeciej i czwartej” warstwie polityki i – co więcej – świadomie i na zimno trudnili się produkowaniem medialnej osłony owych warstw? I może stąd właśnie brały się ich ataki na „oszołomów”? A jeśli Zaremba tak właśnie uważa, to dlaczego odstawia komedię z tym „odmawianiem wiary”? Ale znów – w tekście z „TP” to „odmawianie wiary” ma charakter anegdotyczny: oto Jacek Żakowski „odmówił wiary” w to, że różne partie kolaborują z prezydentem Wałęsą mając na widoku własne interesy... Sięgnijmy jednak po inne teksty Zaremby, a „mała wiara” dziennikarzy nabierze innego wymiaru...
"Oszołom" Macierewicz miał rację - oświadczył niedawno Piotr Zaremba (jeszcze w "Dzienniku"). A szło Zarembie o "kulisy śmierci Ireneusza Sekuły", które "pokazały patologiczne powiązania między światem dużych pieniędzy, światem gangsterów i światem odziedziczonych po PRL służb specjalnych". I przy tej okazji też pojawił się motyw „odmawiania wiary”, bo Zaremba przypominał, że "gdy ktoś próbował rysować taki obraz w latach 90., był nazywany oszołomem. Na przykład Antoni Macierewicz, który przed takimi sieciami, wówczas plecionymi głównie po lewej stronie (choć nie tylko), przestrzegał. "Rozsądne" gazety i partie uznawały to za wyraz manii prześladowczej. Macierewicz jest politykiem trudnym, jego tezy historyczne - na przykład o totalnej reżyserii końca PRL przez dawnych komunistów - nie zawsze znajdują potwierdzenie w faktach. Ale to był akurat społeczny konkret. W tej sprawie rację miał on". Zaremba kończył: "Takie patologiczne zjawiska jak mafia paliwowa, jak zainteresowanie tym sektorem ze strony Rosjan, jak ośrodek wiedeński łączący dawne służby z gangsterami, jeszcze niedawno ekscytowały przy okazji afery Orlenu. Dziś zostały zapomniane, złożone do lamusa wraz z IV RP. Kto wie, czy za 10 lat nie będziemy o nich czytać jako o czymś naturalnym. Tylko wtedy będzie już trochę za późno".
OK., a więc "Macierewicz miał rację. Czy Piotr Zaremba zdaje sobie sprawę z konsekwencji tej konstatacji? Oczywiście, że sobie zdaje, jest w końcu człowiekiem inteligentnym i pewnie dlatego w swojej publicystyce owych konsekwencji nie przedstawia. Spróbujmy więc pociągnąć temat bez niego. A więc, skoro "Macierewicz miał rację", to racji nie mieli ci, którzy okrzyknęli go "oszołomem". Wobec tego - dlaczego nazywali Macierewicza tak brzydko? W grę wchodzą, co najmniej, dwie możliwości: błąd poznawczy i zła wola. W przypadku błędu poznawczego - nie wiedzieli co czynią. Ale jeśli była to zła wola? Jeśli wiedzieli, że "Macierewicz ma rację" i mimo to, albo i właśnie dlatego robili z niego "oszołoma"? Po cóż by to robili? Kto wie? Może po to, by propagandowo osłonić to, co Zaremba opisał jako „patologiczne powiązania między światem dużych pieniędzy, światem gangsterów i światem odziedziczonych po PRL służb specjalnych". Czy Piotra Zarembę naprawdę nie zastanawia dlaczego do wniosku, że „Macierewicz miał rację” nigdy nie dochodzi - powiedzmy – Jacek Żakowski, Tomasz Lis czy Katarzyna Kolęda – Zaleska? Czy są mniej spostrzegawczy i inteligentni niż Zaremba? A jeśli są co najmniej równie inteligentni i spostrzegawczy, to komu i czemu - zdaniem Zaremby – właściwie służą? A jeśli służą czemuś paskudnemu, to dlaczego Zaremba udaje, że są „normalnymi dziennikarzami”? Odpowiedź brzmi pewnie: bo gdyby przestał udawać, to w błyskawicznym tempie zjechałby z dziennikarskiego mainstreamu do dziennikarskiego undergroundu, o czym doskonale wie... I dlatego w podobne tematy się nie zagłębia, choć – od czasu do czasu – potrafi wtrącać uwagi w rodzaju cytowanych wyżej, czy też w rodzaju takiej: „dziennikarze aspirują do roli czwartej władzy, powołując się na swoją rolę kontrolera i recenzenta, ale w wielu przypadkach są po prostu reprezentantami konkretnego środowiska politycznego (lub dodajmy, niejawnej grupy interesów)” (Pozorna siła czwartej władzy, Europa 1.08.2009).
Oczywiście to robienie wzmianek, czy puszczanie oka wystarczy, by na Zarembę (i jemu podobnych) boczyli się nieco najgorliwsi propagandyści postkomunizmu. By nie szukać daleko - Wojciech Mazowiecki podzielił ostatnio media na te, które „należą do obozu IV RP, czego ich przedstawiciele nie kryją” i resztę. Co do tych pierwszych - Mazowiecki twierdzi, że „wiadomo o kogo chodzi” i „wiadomo, czego można się tu spodziewać”. A chodzi o „publiczne radio i telewizję, "Rzeczpospolitą", stary "Dziennik", którego polityczne jądro jest dziś w "Polsce", oraz tygodnik "Wprost". Są to media „o zabarwieniu ideologicznym” sympatyzujące („w sprawach kluczowych”) z „uproszczonym obrazem świata PiS i CBA”. Z drugiej strony mamy „pozostałe ogólnokrajowe media komercyjne” (wypadałoby więc, że – przede wszystkim - „GW”, Polsat, TVN i „Politykę”?). Te media, aczkolwiek i one „ nie są pozbawione sympatii politycznych”, nie mają – zdaniem Mazowieckiego - zabarwienia ideologicznego („Jeśli szukam obiektywnej informacji ukazanej także ze strony, z którą się nie sympatyzuje, to raczej tutaj.” - deklaruje Mazowiecki, ale litościwie spuśćmy na tę deklarację zasłonę milczenia...). W klasyfikacji Mazowieckiego Piotr Zaremba – niewątpliwie – należy do rzędu dziennikarzy”IV RP” (gatunek: stary "Dziennik", którego polityczne jądro jest dziś w "Polsce"). No ale właśnie – Mazowiecki (i inni) wie też „czego można się tu spodziewać” , to znaczy wie, że Zaremba może i nie śpiewa z nim w jednym chórze, ale w stolik nie kopnie... I zamiast podjąć się próby opisu tego jakich to interesów bronią „duże grupy dziennikarzy” i jakich „niejawnych grup interesu” są głosem będzie plótł o „odmawianiu wiary”, czy coś w tym guście. Słowem – krzywdy nie zrobi...
PS
Wszystkiego Najlepszego w 2010....
Inne tematy w dziale Polityka