W Salonie znów zakościł temat wieszania lewaków (animowany – jak zwykle- przez Nicponia). Salonowa lewica do pomysłu wieszania lewaków odniosła się z dystansem, a nawet z oburzeniem... Gdy przyjrzeć się tym dyskusjom wychodzi na to, że bodaj najważniejszy argument lewaków przeciw wieszaniu brzmi: osobnicy mieniący się prawicą nie powinni nikogo wieszać, bo to się gryzie z ich ideologią, czy raczej z religią, którą – jak deklarują – wyznają. No bo jak to? Niby prawacy głoszą "kochaj bliźniego" i "nie zabijaj", a tu – wieszanie? Wstyd i brak konsekwencji... Prawica nie powinna zatem lewaków wieszać, o ile chce zachować spójność światopoglądu z czynami, a lewak wieszany przez prawaka może wołać do wieszającego: "nie bądź że hipokrytą!", albo: "spłoniesz w piekle!" i to powinno prawaka rozbroić..... Tak – mniej więcej – odpowiadają lewacy na propozycję stryczka... Jak widać jest to rodzaj ideologicznego desantu: lewacy wyprawiają się na cudze terytorium i tam dokazują, chcąc przyprawić prawaków o konfuzję.... Co jednak, gdy lewak chce powiesić innego lewaka? W przyrodzie zdarzały się wszak podobne konfiguracje, więc wypada rzecz rozważyć. Streszczona wyżej strategia perswazji jest w takim razie na nic, bo gdy lewak powie lewakowi "Bój się Boga!", albo "Kochaj bliźniego" – tamten roześmieje mu się w nos odpowiadając: przykro mi, ale jestem materialistą, a co do miłości to owszem, kocham ludzkość i właśnie dlatego cię wieszam...
To znaczy – coś takiego jeden lewak mógłby powiedzieć drugiemu lewakowi za modernizmu. W czasach postdmodernizmu rzecz wygląda inaczej. Ale wieszanemu wychodzi na jedno, bo i tak zadynda, tyle, że wcześniej wysłucha dłuższego wywodu... Bo lewak podtmodernistyczny odpowiedziałby mniej więcej tak: mylisz się mój przyjacielu, jeśli myślisz, że nasza relacja jest nacechowaną moralnie relacją dwóch podmiotów, o określonej tożsamości, obiektywnej wartości i niezbywalnych prawach. Tworzymy tylko dwie (???) rozmyte i migotliwe formacje, pojawiające się na moment, gdzieś na przecięciu dyskursów, klas, stosunków społecznych i przypadku. Nasze spotkanie nie ma znaczenia, czy raczej ma takie znaczenie jakie się mu nada, a ilość interpretacji jest nieograniczona. Kto jest krzywdzony, a kto krzywdzi? Czy sprawca jakiś czas po dokonaniu czynu jest tym samym zjawiskiem które dokonywało czynu? Czy ofiara jeszcze w ogóle istnieje? Czy istniała kiedykolwiek, jako podmiot? Czy istniał sprawca? I co to w ogóle jest "krzywda", "zło", albo "dobro"? Trudno, doprawdy, powiedzieć, więc nie przywiązujmy do tego wszystkiego specjalnej wagi. Co do mnie – wieszam cię, po czym idę w swoją stronę tęczując i wibrując, by opowiadac siebie i innych oraz tworzyć nowe, odmienne, ale równie nietrwałe i przygodne układy, konfiguracje, relacje (czy co tam jeszcze się trafi). Nadstaw no szyję...
E, no aż tak, to nie jest... - usłyszę. Może i nie, ale tylko dlatego, że lewacy nie wyciagają konsekwencji z własnych doktryn, z których wynika, że "człowiek" to w sumie – nic szczególnego. Dość rzucić okiem chociażby do "Czytając Polskę" Kingi Dunin, w którym to dziele autorka przedstawia najmodniejsze obecnie (??) poglądy lewicowych myślicieli gdy idzie o takie kwestie jak podmiotowość, tożsamość czy społeczeństwo. Streszczając, chodzi o to, że wszystko to są tylko przygodne konstrukty, złudzenia i narracje. Co wyłożywszy Dunin dodaje że z tego nie wynika jeszcze iż nie należy angażować się społecznie (czytaj – lewicowo). Niby racja. Bo skoro – może pomijając prawa fizyczne i matematykę - nic z niczego nie wynika w sposób inny, niż arbitralny, to faktycznie można bez zgrzytu działać na rzecz "wyzwolenia" nieokreślonych podmiotów, tak samo jak można, powiedzmy, budować katedry dla mrówek, choć mrówki są niepraktykujące. Są to zajęcia cokolwiek bez (obiektywnego) sensu, ale nie bardziej, niż jakiekolwiek inne, więc – dlaczego nie oddawać się właśnie im? Tylko – dlaczego właśnie im? Zostawmy na boku mrówki, trzymajmy się zaangażowań lewicy. Dlaczego atem z oceanu bezsensownych zajęć lewica wybiera akurat te, które wybiera? Przy innej okazji Kinga Dunin wykoncypowała, że lewicą (w przeciwieństwiedo prawicy) powoduje współczucie. Otóż lewica współczuje... Być może, tylko – po pierwsze – nie bardzo wiadomo komu (czemu?), skoro istnienie czegoś takiego jak "podmiot" jest mocno wątpliwe, a – po drugie – cóż to takiego jest to "współczucie", by przypisywać mu jakieś szczególne znaczenie? W mózgu aktywizują się jakieś struktury neuronów, jakieś neuroprzekaźniki przepływają między synapsami, stężenie jednych hormonów spada, innych rośnie... słowem chemia i elektryczność – ot i całe "współczucie". Czym tu się entuzjazmować? Węc jeśli Dunin przykłada do "współczucia" takie znaczenie, to tylko dlatego, że jego jednego nie przepuściła przez pryzmat własnej doktryny. Gdzie indziej jest nihilistką, a w tym punkcie – idealistką. Te idealistyczne prześwity sprawiają, że Dunin nie jest nihilistką konsekwentną, lecz – nihilistką sentymentalną. Jej podobni – takoż...
Ktoś powie – i dobrze, że są sentymentalni i niekonsekwentni. Mielibyśmy się z pyszna, gdyby nie byli... No nie wiem... Można to widzieć inaczej. Bo o ile nihilista konsekwentny może zająć się "wyzwalaniem ludzkości" równie dobrze, co – powiedzmy – kolekcjonowaniem porcelany, czy rozpustą (najpewniej zajmie się tym ostatnim), o tyle nihilista sentymentalny ma jednak – właśnie z powodu swojego sentymentalizmu – pewną predylekcję do robienia eksperymentów na ludziach - dla dobra ewentualnej ludzkości jutra. Wszystko w myśl zasady: drażni nas to, co jest, wiemy jak być powinno, ludzie to nic specjalnego, więc dlaczego by nie usunąć tych, którzy stoją na drodze postępu? Jeśli coś nam to przypomina, to słusznie. Bolszewicy to byli właśnie sentymentalni nihiliści (myli się ten, kto odmawia im współczucia dla ploretariatu...). Owa słabość do "przymusu modernizacyjnego" błąka się zresztą po dziś dzień w lewicowych umysłach... Nie, no Dunin pewnie by nie wieszała (chociaż....?). Ale chętnie przerobiła by państwo w coś na kształt obozu reedukacyjnego, by wreszcie zlikwidować całe to okropne zacofanie i przesądy... Ale – wracajmy do wieszania. Otóż, śmiem twierdzić, że gdy lewak chce wieszać lewaka, cała nadzieja wieszanego w tym, że wieszający ma jednak jakieś "prawicowe odchylenie" do którego można by się odwołać.... Oczywiście – mogę się mylić. I dlatego proszę obrońców lewaków, by – trzymając się lewicowej antropologii – przeprowadzili wywód dowodzący niestosowności wieszania... Byłoby miło, gdyby ów wywód przyjął postać dialogu toczonego przez dwóch lewaków pod szubienicą...
Inne tematy w dziale Rozmaitości