Gdy jest upał nie chce mi się ruszać mózgiem. I trzeba przyznać, że długo wytrzymałem. W Salonie od dwóch tygodni debatuje się o „żydokomunie”, a ja – nic... Umarł Kołakowski (wykrusza się stalinowska gwardia...), ja – nic... Ale – dość tego. Wymiany zdań Agnieszki Holland z Bronisławem Wildsteinem nie przepuszczę. Przypomnijmy - Agnieszka Holland tak mówiła o "problemie Farfała": "Zwracałam się do Wildsteina, bo akurat przy jego pochodzeniu tolerowanie kogoś takiego było czymś monstrualnym". Wildstein na to: "Mówi Agnieszka Holland, że przy "moim" (czytaj: żydowskim) pochodzeniu "tolerowanie kogoś takiego (Farfała) było czymś monstrualnym". Sugeruje więc wprost, że żydowskie pochodzenie powinno zasadniczo skrzywiać podejście do spraw publicznych. Dla kogoś o pochodzeniu żydowskim antysemityzm (nawet potencjalny) musi być grzechem głównym, podczas gdy inne zbrodnicze ideologie, a nawet czyny, winny go zajmować znacznie mniej. Jako Żyd (człowiek takiego pochodzenia) - rzecze Holland - mam obowiązek zajmować się przede wszystkim, jeśli nie wyłącznie, swoimi." Na to znów Holland o ludziach pochodzenia żydowskiego: "Wydaje mi się naturalne, że (jeżeli się od swojego żydostwa całkiem nie odcinają) wykazują wrażliwość na odradzanie się faszyzmu (...)"
No proszę: a więc dla Holland coś takiego jak "żydowskość" nie tylko istnieje, ale jest też cechą niezbywalną - można się od niej co najwyżej "odcinać". A do tego "żydowskość" stanowi coś w rodzaju regulatora percepcji - osoba pochodzenia żydowskiego postrzega świat w sposób specyficzny. Holland jest przy tym konsekwentna i uważa, że stosunek Wildsteina do Farfała tak czy owak musi wiązać się z pochodzeniem tego pierwszego. I tak: gdyby Wildstein był "naturalny" to by Farfała nie tolerował. Wildstein - co prawda - okazał się "nienaturalny", ale i to efekt jego żydowskich korzeni. Holland przypuszcza bowiem, że Wildstein Farfała znosił "...żeby udowodnić, że jest "dobrym Polakiem" i, że żadna "żydowska" perspektywa nie skrzywi jego sądów". I tu dochodzimy do ciekawego momentu. Bo dlaczego niby tolerowanie Farfała miałoby być dowodem o jakim pisze Holland? Dlaczego za "dobrego Polaka" miałby uchodzić ktoś, kto toleruje - jak to piszą w "GW" - "byłego neonazistę"? Nie wiadomo. Wiadomo jedynie, że byłby to dowód dla pani Holland, skoro przedstawiła taką teorię. Tylko czy aby nie mówi nam to czegoś o tym, w jaki sposób Agnieszka Holland widzi Polaków? Ostatecznie gdybym napisał np. "dobry czytelnik "GW" nienawidzi Polski" byłaby to - także - moja ocena gazety... Zdaje się, że powiedziała nam więcej, niż chciała.
Co do mnie – uważam, że na tym właśnie polega problem z "Polakami pochodzenia żydowskiego" w typie Agnieszki Holland: postrzegają oni Polaków jako bestie, które - spuszczone z uwięzi - z rozkoszą pogrążą się w "faszyzmie" i zabiorą za organizowanie pogromów. Mamy przy tym do czynienia z ludźmi, dla których Sienkiewicz to już niebezpieczny nacjonalista, a "Führerem" bywał Wiesław Chrzanowski (gdy coś politycznie znaczył...). Krótko mówiąc - mamy do czynienia z histerykami starającymi się dostroić ton ogółu do skali własnej obsesji. A że są to histerycy wpływowi, to i nieźle im idzie i - kto wie - może (prawie) wszyscy skończymy jako wariaci doszukujący się wszędzie "faszyzmu" czy "antysemitów". Ktoś powie: czemu się dziwić? Nastraszyli ich w 68, to są przewrażliwieni... No dobrze, ale dlaczego miałbym ponosić konsekwencje cudzych strachów? Gdyby ktoś w młodości przestraszył się pożaru, skutkiem tego popadł w obsesję i noc w noc o godzinie trzeciej budził sąsiadów grając na trąbie, żeby wstali i sprawdzili, czy się co nie pali, to nie przypuszczam, by sąsiedzi dostosowali się do tej obsesji. Prędzej odebrali by histerykowi trąbę i posłali go do psychoterapeuty...
Ale zostawmy psychologię i wracajmy do ideologii. Otóż, zdaniem Holland jest czymś niegodnym tolerowanie w swoim otoczeniu kogoś, kto był w młodości "neonazistą" i nie odpokutował swoich błędów. Pozytywnym przykładem są dla Holland niegdysiejsi komuniści - tacy jak Kuroń czy Kołakowski - którzy uwikławszy się za młodu w totalitarny ruch później, przez resztę życia dawali dowody, że zrozumieli błąd i starali się go naprawić. Cóż - nie przesadzajmy z tymi "błędami młodości". Mniejsza już o Kuronia, ale Kołakowski około dwudziestu lat (!!!) spędził w szeregach ruchu, o którym Agnieszka Holland pisze tak: "ideologia komunizmu doprowadziła do zbrodni i (...) oba systemy nazizm i komunizm są w podobnym stopniu odpowiedzialne za największe zbrodnie XX wieku". Szczera prawda, chciałoby się powiedzieć, tylko jak to możliwe, że Kołakowski - wybitny intelektualista - przez dwie dekady nie dostrzegał tego, rzekłbym mocno narzucającego się faktu? Przy tym Leszek Kołakowski nigdy nie wystąpił z partii komunistycznej. Został z niej wyrzucony, co "lewica laicka" zresztą po dziś dzień ma za represję. Dość to w sumie zabawne, zupełnie jak w sowieckim dowcipie. Szło to mniej więcej tak: starego Rubinsztajna wyrzucili z partii. Rubninsztajn wraca załamany do domu, kładzie się do łóżka, zasypia i śni taki sen: wybucha wojna światowa, do Moskwy wkraczają wojska USA, na Plac Czerwony zajeżdżają amerykańskie czołgi, z jednego wychyla się generał i krzyczy: natychmiast oddać Rubinsztajnowi legitymację partyjną!
Usłyszę, że Kołakowski nie wystąpił, bo chciał naprawiać od wewnątrz. A więc ten tytan myśli przez dwadzieścia lat chciał reformować niereformowalne? Chmm... A wracając do kwestii tolerowania osób, które zbłądziły i nie odpokutowały. Tak się składa, że Kołakowski należał do wąskiego grona osób uczestniczących w "konspiracyjnym" pogrzebie Heleny Wolińskiej (pogrzeb, nawiasem mówiąc, był w obrządku żydowskim). Z tego faktu można wnosić, że profesor zaliczał sam siebie i był przez rodzinę Wolińskiej zaliczany do osób bliskich nieboszczce. Tu pojawia się pytanie o kryteria jakimi kierował się Kołakowski przy dobieraniu i - ewentualnym - eliminowaniu członków swojego kręgu towarzyskiego. Wygląda na to, że w kręgu tym bez zgrzytu mieściła się Helena Wolińska - postać oskarżana o udział w mordzie sądowym, nie wykazująca przy tym chęci, by stanąć przed sądem i poddać się jego wyrokom. Filozof już nam na ten temat wykładu nie wygłosi, ale może dowiemy się czy Agnieszka Holland ma do Kołakowskiego pretensję o takie przyjaźnie. A może i tutaj działa "naturalna wrażliwość" która uruchamia się przy Farfale a milczy przy kimś takim jak Wolińska?
Inne tematy w dziale Polityka