Bywa, że ważne rzeczy przechodzą bokiem. Niedawno, dajmy na to, można było znaleźć - i to w "Polityce"! - prawdopodobne rozwiązanie zagadki poparcia udzielanego "Platformie Obywatelskiej" przez młodszą część elektoratu. Otóż, uczeni odkryli (a "Polityka" doniosła), że mózg ludzki dojrzewa na dobre dopiero około 25 roku życia swojego nosiciela (nie piszę "użytkownika", bo z tym różnie bywa...). I co? I nic. Zagadka rozwiązana, a pies z kulawą nogą tego nie zauważył... Poszło bokiem. O innych ciekawostkach wyłowionych z bocznych dopływów medialnego szlamu będzie mowa niżej, teraz natomiast zanurkujemy w sam środek głównego nurtu... A dzieją się tam rzeczy nadzwyczaj intrygujące, a wśród nich hitem jest doktryna "błogosławionego kłamstwa". Oto, okazuje się, najlepsze co zrobić może rząd dla własnych obywateli jest - robienie ich w konia. Zwyczajnie - lepiej, by ludzie nie wiedzieli na czym stoją, bo może im to zaszkodzić. Niby nic odkrywczego. Bo kto przytomny wierzy, że rządzący obnoszą się publicznie z całą prawdą i tylko prawdą? Tyle, że największymi entuzjastami "błogosławionego kłamstwa" okazali się u nas... dziennikarze, a więc istoty deklarujące zwykle, że ich pierwszym pragnieniem jest ujawnianie i obnażanie za wszelką cenę i bez względu na konsekwencje tego wszystkiego, co rządzący starają się ukryć, przykryć czy przekręcić... I właśnie ci niezłomni tropiciele prawdy popadli publicznie w ekstazę, gdy okazało się, że premier z ministrem finansów (nie licząc pośledniejszych dygnitarzy) kręcili na potęgę...
Poszło o kryzys. Rząd wiedział, że jest źle... Nie piszmy jednak "jest źle", bo to fatalnie brzmi. Przecież takie komunikaty da się formułować oględniej. W "Gazecie Wyborczej" dali dziś np. tytuł: "Fundusze z UE. Nie jest dobrze", trzymajmy się zatem podobnej poetyki. A więc rząd co prawda wiedział, że nie jest dobrze, a niedługo będzie - powiedzmy - jeszcze mniej dobrze, ale twierdził coś przeciwnego, by oszczędzić ludności stresu. Cudownie! - zawołali komentatorzy, gdy łgarstwo wyszło na jaw - tak właśnie trzeba było bujać ile wlezie! Wszystkim wyszło to na zdrowie... Szkoda, że nikt owych komentatorów nie pyta czy sami też dali się Tuskowi nabrać, bo w takim przypadku trzeba by się przyznać albo do naiwności, albo do - znów bądźmy oględni - daleko idącego współdziałania z rządem w zakresie komunikacji społecznej (czyli - mówiąc dosadniej - do wciskania ludziom kitu na zamówienie reżimowych speców od propagandy). A ponieważ nikt o takie rzeczy komentatorów nie pyta, ci rozkręcają się coraz mocniej i kto wie, czy wkrótce nie zajdą dalej, niż animatorzy poprzedniej propagandy sukcesu z ich Polską jako "10 potęgą gospodarczą świata"...
Jest to zresztą godna uwagi odmiana, bo dotąd gwiazdy publicystyki III PR specjalizowały się raczej w "krytycznym patriotyzmie" czy "pedagogice wstydu". Ileś my się naczytali a to o "pokoleniu NIC", a to o tym, że w Polsce wszystko jest paskudne łącznie z pogodą. A teraz - proszę. Okazuje się, że młodzież jest wspaniała, a Polska to ekonomiczna opoka i polityczna potęga, a wszystko dzięki światłym rządom Platformy Obywatelskiej. W "Newsweek"u zrobili z Tuska już nie tylko cud lokalny, ale - dosłownie - "mocnego człowieka Europy" (co prawda, tylko potencjalnego...), który może wręcz myśleć "o przywództwie w Unii". Bo przecież PO wysoko wygrała wybory, a do tego Tusk urządza fety, na których pojawia się kwiat europejskich polityków (Angela Merkel to nawet "zjawia się w Polsce, kiedy tylko szef polskiego rządu jej potrzebuje"), idąc dalej - Tusk "lubi jeździć na unijne szczyty", a tam "jest kordialny, wie kogo i kiedy należy poklepać po plecach, a kogo trzymać na dystans" (to wyznania polskiego dyplomaty). Mamy też świetnego szefa MSZ, takiego który "...w Brukseli wyróżnia się nie tylko dobrym ubiorem, lecz także wiedzą, ciętym dowcipem i obyciem". W ten właśnie deseń prawiła w "Newsweek"u pani Joanna Kowalska-Iszkowska. No, nie sama, sama by tyle nie nawymyślała, pomagali jej jeszcze: Andrzej Stankiewicz, Monika Rębała i Piotr Śmiłowicz(1). Pogratulować. Dowcip ministra i miła powierzchowność premiera, tudzież elegancja ich obu - takimi właśnie argumentami operuje jeden z 3 największych tzw. "tygodników opinii" w blisko 40 milionowym kraju leżącym w środku Europy.
Dlaczego Iszkowska (Stankiewicz, Rębała, Śmiłowicz ...) piszą to, co piszą? Bo wiedzą dla kogo piszą, choć niekoniecznie czytali o wynikach badań, które relacjonowała "Polityka". Podobnie kwestię dojrzałości mózgów trzonu elektoratu PO przynajmniej intuicyjnie wyczuwać chyba muszą ci wszyscy, którzy Największym Problemem Narodowym robią kwestię przepchnięcie Buzka na stołek przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. A tym właśnie "duże media" ekscytują się już dobry miesiąc. Są to bardzo budujące widowiska - dopóki nie zejdzie na sprawę kompetencji przewodniczącego europarlamentu. A gdy już zejdzie - atmosfera kiśnie, bo wychodzi na to, że chodzi głównie o "prestiż". No już tego towaru, to na świecie nie brak. Rzekłbym nawet, że podaż znaczenie przewyższa tu popyt (poza III PR i paroma krajami tzw. III świata). Ostatecznie w ciągu wieków namnożyło się prestiżowych stanowisk, a współczesność ciągle dorzuca nowe. Prezydent Sarkozy, dajmy na to, jest - zdaje się - kanonikiem laterańskim (czy kimś w tym guście) i Francuzi mają z tego mniej więcej tyle, ile my będziemy mieć z Buzka - przewodniczącego. Przypuszczam zresztą, że Francuzi (w swej masie) nie mają pojęcia o tym, że ich prezydenci dostają zwyczajowo podobne tytuły. Ale to wina tamtejszych żurnalistów. Oddajcie francuskie media na rok w ręce Iszkowskiej, Stankiewicza, Rębały i Śmiłowicza, a wkrótce miejscowi "młodzi wykształceni z dużych miast" będą święcie przekonani, że ich prezydent jest pierwszy po papieżu (ostatecznie nadsekwańskie mózgi nie dojrzewają szybciej od nadwiślańskich)...
Tak więc w głównym nurcie medialnej papki jest z Polską świetnie (a w najgorszym razie tu i ówdzie "nie jest dobrze"), a co tymczasem płynie bokiem? Cóż, różne ciekawostki. O "mocnych podstawach polskiej gospodarki", które robią z Polski "wyspę stabilności na oceanie kryzysu" w "Gazecie Finansowej" pisali na przykład tak: "...650 miliardów długu Publicznego Skarbu Państwa, blisko 200 miliardów euro długów zagranicznych, 200 miliardów kredytów hipotecznych, 15 miliardów długów na kartach kredytowych (do końca roku będzie pewnie 17-20 miliardów), rosnące bezrobocie już około 12 procent (pod koniec roku ok. 18 procent), rosnące zadłużenie samorządów - na koniec 2008r. wyniosło już blisko 30 miliardów i będzie rosnąć dalej"(2). Z kolei w relacji z debaty "Państwo wobec kryzysu" (była 3 kwietnia 2009) zamieszczonej przez "Myśl Polską" stało: "Profesor Jerzy Żyżyński z UW wskazał na drenowanie polskiego PKB przez obcy kapitał. Aż 64,8 procent polskiego PKB wypływa na zewnątrz, przeważnie do właścicieli zagranicznych firm. Mniej niż połowa pozostaje w portfelach obywateli Polski i polskim budżecie. Zaznaczył, że zajmujemy pod tym względem niechlubne czwarte od końca miejsce na liście 35 najbardziej uprzemysłowionych krajów świata. Zostaliśmy wydrenowani z kapitału - podkreślił"(3). Można się też dowiedzieć, gdy się ktoś zainteresuje, że (zacytuję samego siebie) banki "z większościowym udziałem inwestora zagranicznego" mają 69 procent polskiego rynku, trzy na cztery gazety codzienne wydają polskie oddziały zagranicznych koncernów, a 80 procent polityki zagranicznej już dziś prowadzone jest "via Bruksela", tam też rozstrzygają się losy 60 procent polskiej legislacji. Tu pojawia się oczywiście pytanie: skoro w Brukseli rozgrywają się losy 60 procent polskiej legislacji, to jak się ma sprawa z pozostałymi 40 procentami? Na to pytanie odpowie nam wiceprzewodniczący Senatu, Zbigniew Romaszewski. Zapytany o to, kto w Polsce stanowi prawo pan Romaszewski odparł: "Gdy się temu bliżej przyjrzeć, to prawo powstaje w jakiejś grupie lobbystycznej. Potem dociera do parlamentu, a parlament podnosi rękę"(4). To mówi wicemarszałek Senatu i nie wybucha wielki skandal, choć medialne skandale robi się u nas z byle czego... Dla dopełnienia obrazu odnotujmy, że były marszałek Sejmu (Ludwik Dorn), powołując się przy tym na analityka bliskiego obecnie rządzącym stwierdził niedawno, cytuję: "Mamy armię zagrożoną faktyczną likwidacją i żadnych planów obrony w ramach NATO. Jakbyśmy zapomnieli, że niepodległość nigdy nie była nam dana raz na zawsze"(5).
Wobec powyższego pytanie o realność istnienia "państwa polskiego" staje się chyba zasadne. Wiem oczywiście co usłyszę. Tylko czy aby na pewno to wszystko da się zwalić na - powiedzmy - "globalizację"? Transfer suwerenności na poziom "Brukseli" dotyczy oczywiście całej UE, tyle, że inne państwa (poza postkomunistycznymi, rzecz jasna...) mają przynajmniej nacjonalistyczne elity, sprawniejsze aparaty państwowe, tudzież tubylcze banki, poważne media i armie niekoniecznie zagrożone "faktyczną likwidacją". A jeśli ktoś uważa, że tamtejsze elity nie są "nacjonalistyczne", to niech sprawdzi jak bardzo przejmują się one zapisanymi w unijnych traktatach limitami długu publicznego czy deficytu budżetowego(6). Polityka polska tymczasem, to - jak wiele na to wskazuje - głównie wypadkowa interesów mocarstw i różnych grup nacisku - czy to zewnętrznych (globalnych spekulantów, korporacji, mafii...) czy miejscowych. Wygląda więc na to, że III PR to coś w rodzaju atrapy udającej państwo. Bądźmy więc szczerzy: jeśli sprawy mają się choć w części tak, jak zdaje się wynikać z danych powyławianych w bocznych odnogach mediów, to tubylczy rząd faktycznie nie ma wiele do roboty. Z poważniejszych zajęć, poza rozstrzyganiem sporów o to, któremu lobbyście przychylić nieba, pozostaje chyba tylko załatwianie po szerokim świecie przeróżnych prestiżowych stanowisk dla miłych polskich polityków. I - last but not least - działania na rzecz utrzymywania mas w możliwie dobrym humorze. W tej sytuacji doktryna "błogosławionego kłamstwa" wydaje się wręcz koniecznością i nie dziwmy się, że ostatnio zaczyna święcić tak błyskotliwe sukcesy. Pytanie tylko: na jak długo starczy? Nie wiadomo. Co prawda propagandyści w typie Iszkowskiej, Stankiewicz, Rębały czy Śmilowicza robią, co mogą, ale kto wie, czy nie trzeba będzie sięgnąć po silniejsze środki. Inspiracje, szczęśliwie, leżą na ulicy. Ot, coś takiego: w złotych latach kontrkultury prowadzono tu i ówdzie eksperymenty polegające na podawaniu umierającym LSD. Eksperymentatorzy wychodzili z założenia, że skoro ktoś tak czy owak umiera, to niech przynajmniej ma przy tym kolorowe wizje. Później czasy zrobiły się bardziej konserwatywne, eksperymenty zarzucono, a LSD zdelegalizowano, ale może czeka nas renesans terapeutycznej psychodelii, bo idea którą kierowali się jej pionierzy wydaje się dziwnie bliska filozofii naszego reżimu. Zresztą pewien nowo zaprzysiężony poseł (z niezrozumiałych powodów wykluczony z PO) zapowiada, że będzie działał na rzecz zmiany podejścia do kwestii narkotykowych, więc może naprawdę idziemy w tym kierunku...
Bardzo jestem ciekaw, jak nasze czasy będą opisywane za lat dwieście. Stanisław Michalkiewicz od dawna lansuje termin "recydywa saska" i, kto wie, czy się to określenie nie przyjmie. Choć, z drugiej strony, termin jest dla Sasów jednak obraźliwy. Zestawieni z elitą III PR nie wypadają tak źle, zwłaszcza, gdy się weźmie poprawkę na mentalność epoki. Niewykluczone, że pod niejednym względem I RP u swego schyłku, wypadłaby lepiej od III RP - gdyby ktoś takie zestawienie sensownie przeprowadził. Epoka saska to wszak czasy, gdy ideę "taniego państwa" traktowano poważnie, co miało - w krótkiej perspektywie - pewne plusy. Są historycy, którzy twierdzą, że rozkład Rzeczypospolitej dał efekt uboczny w postaci wzrostu poziomu życia w wymiarze indywidualnym - państwo stało się tanie, więc obywatelom więcej pieniędzy zostawało w kieszeniach (na przykład, Janusz Tazbir twierdzi, że w XVIII wieku "...zanik aparatu państwowego spowodował wzrost dobrobytu"). Był to pewnie jeden z głównych powodów dla których gros szlachty szczerze Sasów kochało, o czym można poczytać choćby u Stanisława Mackiewicza. Rozkład mamy co prawda i dziś, ale o III PR da się powiedzieć wszystko, tylko nie to, że ma leniwego fiskusa. W rankingu PrincewaterhouseCoopers i Banku Światowego Polska zajmuje 142 miejsce w zestawieniu opisującym przyjazność systemu podatkowego. W Unii Europejskiej jesteśmy na przedostatniej pozycji - gorzej jest tylko w Rumunii(7). I trudno, by było inaczej, skoro według raportu przygotowanego - między innymi - przez Zbigniewa Chlebowskiego mamy w Polsce "...prawie pięćset różnego rodzaju obciążeń podatkowych czy parapodatkowych oraz składek i opłat"(8). Oczywiście to łupiestwo dotyka chudopachołków, bo magnateria korzysta pełnymi garściami z uroków "prywatnej bankowości", czy "rajów podatkowych", czego lekcję poglądową chyba daje nam właśnie, za pośrednictwem "Dziennika" Janusz Palikot. A skoro już pojawiła się gwiazda komisji "przyjazne państwo", to odnotujmy, że w rankingu wolności gospodarczej przygotowanym przez Heritage Foundation i "Wall Street Journal" Polska sytuuje się na 82 pozycji (za - np. - Madagaskarem), a więc wśród państw "w zasadzie bez wolności"(9). Ale jak możemy być wyżej, skoro mamy w kraju ponoć "... około 250 zamkniętych lub częściowo zamkniętych zawodów"(10) czy - ewentualnie, według innych rachunków - 140 profesji wymagających "dopuszczenia do wykonywania zawodu"(11). Dorzućmy listę 215 zajęć wymagających zezwoleń na działalność gospodarczą (11). Jeśli wierzyć klasykom liberalizmu (i Januszowi Korwinowi Mikke)taki stan rzeczy musi owocować ogólną korupcją i, faktycznie gdy idzie o korupcję to w międzynarodowych rankingach wypadamy ponoć najgorzej w UE i "gdzieś około 70 miejsca na świecie"(9).
Cóż, nie jestem pewien, czy aby XVIII wieczna Polska nie stała pod pewnymi względami lepiej... Jest jednak przynajmniej jedna rzecz, która nas do tamtych czasów zbliża. Otóż, w głośnej swego czasu książce "Niemcewicz od przodu i tyłu" jej autor, Karol Zbyszewski, potrącił temat XVIII wiecznej prasy polskiej. Jak pisze Zbyszewski, przez długi czas wychodziła w Polsce tylko jedna gazeta, przy tym "...była ona rozsadnikiem ciemnoty i najdurniejszy człowiek jeszcze mógł zdurnieć od jej czytania". Nazywał się ten periodyk "Gazeta Warszawska" a wydawał ją niejaki Stefan Łuskina. Zbyszewski lubił koloryzować, ale nawet jeśli "Gazetę Warszawską" opisał trafnie, to coś mi mówi, że ów Łuskina mógłby z pożytkiem terminować u gwiazd publicystyki głównego nurtu mediów III PR...
Przypisy
1. Joanna Kowalska-Iszkowska, Więcej dla Polski, więcej dla Tuska, Newsweek 25/2009.
2. Krzysztof Ligęza, Troska o dobro wspólne, Opcja na prawo 90.
3. Jacek Majchrowski, Kryzys jest faktem, Myśl Polska 1732.
4. Państwo jest traktowane jako wróg, rozmowa Małgorzaty Subotić ze Zbigniewem Romaszewskim, Rz. 7.05.2009.
5. Ludwik Dorn, Siły zbrojne - stan zapaści, Rz. 16.02.2009.
6. Na ten temat np: Hubert Szczypko, Od Euro do eurorządu, NCz!, 989/990.
7. Tomasz Cukiernik, Tusk zwiększa rozmiary państwa, Opcja na prawo, styczeń 2009.
8. Sprawiedliwy podatek czy kradzież w majestacie prawa?, Polonia Christiana 8.
9. Olgierd Domino, Ucieczka od wolności, NCz! 975, 24.01.2009.
10. Jan Filip Staniłko, Cud w kryzysie, Arcana 85.
11. Koniec wolności po 20 latach niepodległości, Wprost 23/2009.
Inne tematy w dziale Polityka