PN dopiero przymierza się do wydania tomu zawierającego zeznania "komandosów" z 1968 roku, a już pojawiają się znaki zwiastujące to wydawnictwo. Do takich znaków niechybnie należy artykuł prof.dr.hab. Wiktorii Śliwowskiej wydrukowany w sobotniej „GW” („Dr Jekyll i Mr IPN”). Z artykułu wniosek wyciągnąć należy taki: zeznania składane w śledztwie nie są tym, czym się wydają, a czym są, rozstrzygnąć może tylko wybitny specjalista. Dosłownie o zeznaniach „komandosów” u Śliwińskiej nie ma ani słowa, ale coś mi mówi, że są w Polsce jedynie trzej specjaliści godni dokonania ich egzegezy, to jest panowie Friszke, Garlicki i Czech. W każdym bądź razie – nie powinni zajmować się tymi archiwaliami pracownicy IPN występujący u prof.dr.hab. Śliwowskiej jako „pseudohistorycy”. Na tom IPN musimy jeszcze poczekać (i obyśmy się doczekali), ale – w międzyczasie – możemy się pogłowić jakiż to ideał historii przyświeca pani Śliwowskiej.
Dałoby się ten ideał nazwać „historią współczującą”, tyle, że współczującą „jednokierunkowo”. Sam dobór słów jest tu charakterystyczny. "Ileż atramentu wylano na temat słabości "pryszczatych" w pierwszych powojennych latach" – pisze, na przykład, prof.dr.hab. Śliwowska i pisze zgoła po orwellowsku, skoro "słabością" nazywa się tu stanie po tej stronie, po której "w pierwszych powojennych latach" stały partia, bezpieka tudzież Związek Sowiecki, słowem - wszystkie ówczesne potęgi. Doprawdy - "słabością" można nazwać podjadanie czekolady siostrze, ale przecież nie bitą dekadę zaangażowania w twardy totalitaryzm. Bez żartów! Każą mi podziwiać ludzi, którzy wstępowali do partii, gdy ta łamała kości, a występowali, gdy im nie pozwolili wydawać jakiegoś pisma, czy poszczypali trochę znajomych... Swoją drogą, to ciekawa rzecz z tym występowaniem: słyszy się wiele o oddawaniu legitymacji partyjnych, a czy słyszał kto kiedy o oddaniu mieszkania uzyskanego za "usługi ideologiczne"? Ja w każdym razie - nie słyszałem...
Za zasługę mają "pryszczatym" zerwanie ze stalinizmem około 1956 roku, jakby po XX zjeździe sowieckiej partii trwanie przy stalinizmie było możliwe, dla kogokolwiek mającego więcej, niż dwie klepki we łbie. Zresztą z czym tu było czekać do XX zjazdu, skoro - zaraz po śmierci "Chorążego Pokoju" - za liberalizację zabrał się Beria? (to, nawiasem mówiąc, chyba rosyjska tradycja - Jan Kucharzewski pisze w pierwszym tomie "Od białego caratu, do czerwonego" o nawracaniu się na liberalizm najgorszych stupajów po śmierci Mikołaja I...) I kto wie, czy nie miałby dziś Beria niezłej prasy, gdyby go kumple nie ukatrupili (czy pamięta się łajdactwa Chruszczowowi?). "Żadnego przebaczenia! Nie ma prawa do błędu. Opowieść o synu marnotrawnym nas nie dotyczy!" – skarży się Śliwowska, też pijąc do eks stalinowców. Prawo do błędu? Błąd popełniła szesnastoletnia Natalia Piekarska, z chorzowskiego liceum, która w marcu 1953 wpadała na pomysł, by rozpowszechniać ulotki z protestem przeciw przemianowaniu Katowic na Stalinogród, w związku z czym przesłuchiwano ją przez siedem dni, pobito i trzymano w nago karcerze po kostki w wodzie, choć miała otwartą gruźlicę, ale przecież błędu nie popełniła Szymborska, która śmierć Stalina opłakała wierszem, bo kimże by dziś była bez tamtego zaangażowania? Doprawdy proszę państwa – trzeba przy każdej okazji przypominać „pryszczatym” ich kurestwo, choćby przez wzgląd na pamięć wszystkich Piekarskich tego świata... To też jest „historia współczująca”.
Inne tematy w dziale Polityka