Ludzie miewają różne fiksacje. Jacek Żakowski np. ma fiksację na punkcie podatku od spadków, Cezary Michalski fascynuje się ostatnio dość ogólnie "modernizacją", Adama Michnika od 1968 "straszy duch polskiego nacjonalizmu", a ja mam słabość do tematu "elity III RP". Ciągle wokół tego tematu krążę, i nawet było mi z tego powodu głupio (że tak bez przerwy o tym samym...), aż wreszcie przeczytałem w "GW" recenzję nowego tomiku Wisławy Szymborskiej w której stało, że tomik "jest książką wybitną, ponieważ stanowi ciąg dalszy wybitnej twórczości" (1). No więc ze mną jest tak samo - to, co piszę to nie odgrzewanie starych kotletów, tylko wybitna kontynuacja wybitnej twórczości. I tyle na ten temat; bierzmy się za tę elitę w kontekście rocznicy 4.061989...
Rok 1989 nie był początkiem rewolucji. Przeciwnie – był raczej początkiem jej ostatniego etapu. Nie mam tu na myśli „rewolucji Solidarności” (o jakiej niektórzy roją), lecz zupełnie inną rewolucję rozpoczętą kilkadziesiąt lat wcześniej, czyli tzw. rewolucję „komunistyczną”. A jakiż to komunizm zapanował po 1989? – zakrzykniecie. Nie o to chodzi... Rewolucja, jeśli odrzeć ją z ideologicznych fatałaszków, sprowadza się do gwałtownej wymiany elity władzy czemu towarzyszą transfery majątkowe (dosadniej można to opisać jako: założycielski mord i grabież). Rewolucja komunistyczna nie była wyjątkiem, choć trzeba tu brać pod uwagę dziwaczne poglądy komunistów na kwestię własności prywatnej. Te ideologiczne idiosynkrazje rozłożyły rewolucję w czasie. W pierwszej fazie komuniści co prawda wywłaszczyli poprzednią elitę, ale sami stali się nie tyle nowymi właścicielami, ile raczej dysponentami czy "użytkownikami" złupionego majątku. Uwłaszczyli się na dobre dopiero w procesie "transformacji ustrojowej", choć pierwsza fala uwłaszczeń to - zdaje się - jeszcze lata 70-te XX wieku; szło wtedy o mieszkania. Widziana z tej perspektywy "transformacja ustrojowa" jest więc - po prostu - "prawdziwym końcem rewolucji" rozpoczętej we wrześniu 1939 roku a to, co świadkom epoki wydawało się "wprowadzaniem komunizmu" okazało się tylko pierwszym etapem kształtowania się kasty nowych kapitalistów. Ostatecznie późniejsze uwłaszczenie nie byłoby możliwe bez wcześniejszego "upaństwowienia" podmiotów dotąd prywatnych i bez budowy "na surowym korzeniu" firm "socjalistycznych", na których mogły później żerować "spółki nomenklaturowe", czy beneficjenci "prywatyzacji". Przy okazji po raz kolejny okazało się, że historia to stara ironistka - wychodzi na to, że całkiem niezłym sposobem, by mieć potomka - burżuja było zaangażowanie się w odpowiednim czasie w ruch komunistyczny (Mieczysław Rakowski był ponoć dumny z tego, że ma syna bankowca...).
Łączność elity „Polski Ludowej” z elitą III PR bywa podkreślana dość często, choć nie zawsze w pełni trafnie. Elitą PRL nazywa się zwykle establishment partyjny. I tak, dajmy na to w 1994 roku na IX Ogólnopolskim Zjeździe Socjologicznym można było wysłuchać referatu Jacka Wasilewskiego pod tytułem: "Od nomenklatury do nowej elity - i z powrotem", według autora już za rządów Suchockiej "ponad 50 procent właścicieli Polski Ludowej znalazło się ponownie na wyżynach hierarchii społecznej w bankach, w przedsiębiorstwach i urzędach państwowych, w biznesie, w polityce" (2). Przypuszczam, że pisząc o "właścicielach Polski Ludowej" Wasilewski miał na myśli ludzi związanych z obozem władzy u progu "transformacji ustrojowej", a przecież elita „Polski Ludowej” to było coś więcej i świetnie mieściły się w niej pewne postacie i formacje zaliczane do „opozycji”. Za dalsze dywagacje niech nam starczy anegdota: w latach 80-tych krążył dowcip głoszący, że Andrzeja Wajdy nie internowano ponoć dlatego, że władze nie wiedziały, czy posadzić go z Gierkiem czy z Wałęsą... Wajda robi u mnie oczywiście za symbol ludzi (czy wręcz całych środowisk) establishmentowo – opozycyjnych.
Po spacyfikowaniu antysystemowej opozycji "legalnej" i "nielegalnej" (legalnej i nielegalnej z punktu widzenia komunistów), istotne gry polityczne toczyły się wyłącznie w ramach establishmentu "Polski Ludowej". Przede wszystkim grały ze sobą frakcje partyjne. Efekty tych gier bywały różne, czy to w 1948, czy to w 1968, wreszcie spora część członków jednej z frakcji znalazła się poza partią. Ale przecież nie oznaczało to wypadnięcia poza establishment! Nazwijmy tych ludzi „książętami na wygnaniu”... Ale – prócz partyjnych frakcji – byli jeszcze inni, nieporównanie słabsi gracze. Mam tu na myśli – chociażby - niejako „zalegalizowane” przez PRL środowiska katolickie. Tu dygresja okołookrągłostołowa: u schyłku PRL komuniści mieli już kilkudziesięcioletnią tradycję władzy i umieli korzystać z tych zasobów. I tak, Czesław Kiszczak wyznał niedawno, że pacyfikując "Solidarność" posiłkowano się doświadczeniami z czasów pacyfikacji PSL. A czy nie istniały aby jakieś precedensy "okrągłego stołu"? Otóż - istniały. Wiosną 1945 roku (w kwietniu - czerwcu) w krakowskim "Hotelu Francuskim", później także w mieszkaniu hrabiego Rostworowskiego toczyły się rozmowy, w efekcie których zaistniały w "Polsce Ludowej" wspomniane wyżej formacje "systemowych katolików". Rozmawiali ze sobą Jerzy Borejsza, jedna z kluczowych figur obejmującego właśnie władzę reżimu, i grupka (w sporej części) arystokratycznych i konserwatywnych "realistów". Oraz - bynajmniej nie konserwatywni - przedstawiciele środowiska "Tygodnika Powszechnego". Rozmawiające strony miały swoje cele, gdy idzie o stronę komunistyczną to jej cel - celnie - opisał Ryszard Mozgol w artykule poświęconym Aleksandrowi Bocheńskiemu (uczestnikowi rozmów). Zdaniem Mozgola komunistom chodziło o "...uzyskanie szerszego spektrum politycznego potrzebnego w procesie postępującej legitymizacji (w oparciu o konstytucję marcową)" ich władzy (3). A poza tym komunistom szło o to, by mieć pod ręką jakieś w miarę oswojone środowiska katolickie, co mogło być przydatne w rozgrywkach z kościołem. I tak się właśnie stało. "Zalegalizowane" środowiska katolickie (PAX, środowisko TP) partia wykorzystywała w swoich grach z kościołem, płacąc za to pewną cenę, bo mając margines swobody potrafiły czasem bryknąć (miały ambicje prowadzenia własnych gier), środowiskami tymi grywał i kościół... Ale głównym graczem była partia komunistyczna, bo też miała w rękach najsilniejsze karty. O owych grach trzeba będzie kiedyś napisać więcej dziś położymy nacisk na to, że, wbrew temu, co się dziś niektórym wydaje, ludzie tacy jak Mazowiecki, Turowicz, a nawet Kisielewski byli częścią establishmentu "Polski Ludowej". Zenon Kliszko mógł krzyczeć w Sejmie do posłów "Znaku", że są "resztówką reakcji", ale właśnie - było to w Sejmie...
I składa się tak, że u schyłku „Polski Ludowej” komuniści uderzają do tych samych, doskonale rozpoznanych, środowisk. Rzec można, że "okrągły stół" to "łagodna rewolucja" (termin wylansowany przez Borejszę) a rebours. W latach 40 XX wieku komunistom szło o możliwie sprawne objęcie władzy, u schyłku lat 80-tych o możliwie łagodną transformację jej formuły (bo przecież nie o oddanie). Już w 1986 zaczęły się rozmowy Stanisława Cioska ze Stanisławem Stommą i Andrzejem Wielowieyskim (później Wielowieyski będzie głównym organizatorem akcji, która skończy się współdziałaniem posłów OKP przy wyborze Jaruzelskiego na prezydenta), innych „partnerów” dobierano sobie z grona „książąt na wygnaniu”. Jeśli więc przyjrzeć się temu bliżej, okaże się, że głównymi beneficjentami „okrągłego stołu” okazały się środowiska skupiające PRL-owski establishment. Bronisław Wildstein ma – prawie – rację pisząc: "...głównie za czasów rządów Mazowieckiego tworzył się układ personalny, który okazał się stosunkowo trwały w III RP. W dużej mierze była to kontynuacja PRL-owskiego status quo, choć wzbogaconego o postacie nowe, a czasami nawet całe ich grupy" (4). Uważam, że Wildstein ma „prawie” rację, bo przypuszczam, że pisząc o „nowych postaciach” a nawet „całych grupach” może mieć na myśli – między innymi – środowisko Mazowieckiego, co byłoby podejściem błędnym zważywszy na rodzaj związków tego środowiska z PRL. Dzięki wsparciu „starych znajomych” „transformacja ustrojowa” okazała się dla władców „Polski Ludowej” fantastycznym sukcesem. Nie tylko zdołali się uwłaszczyć, ale i uniknąć większych przykrości. Rafał Matyja: "Do osądzenia przestępstw z okresu PRL praktycznie nie doszło. Proces dekomunizacji został niemal w całości zaniechany. Lustrację przeprowadzono nieudolnie, a jedyny widoczny kłopot sprawił postkomunistom IPN" (5). Co ciekawe, w tych krajach „realnego socjalizmu”, w których komuniści nie zdobyli się na tolerowanie czegoś na kształt „systemowej opozycji” „transformacja ustrojowa” okazała się dla nich bardziej bolesna. Jaki z tego płynie morał? Pewnie jakiś płynie, ale nie chce mi się go teraz wymyślać...
1. Piotr Śliwiński, Szymborska krzepi, GW 2009-01-27).
2. za: Krzysztof Raszyński, Socjologia dworska, strona internetowa Polskiego Radia
3. Ryszard Mozgol, Ryzykowna gra - czyli o roli jaką odegrał Aleksander Bocheński w powstaniu grupy "Dziś i Jutro", Pro Fide, Rege et Lege, 63
4. Bronisław Wildstein, Wyznania nominanta, Rz. 8.04.2009
5. Rafał Matyja, Nieznany architekt przemian, Europa 237
PS
Powyższy tekst jest skompilowany z kawałków większej całości, którą klecę, ale nie mogę sklecić, a nie dać jakiegoś wpisu 4 czerwca nie wypadało...
Inne tematy w dziale Polityka