Trudno uniknąć dziś tematu ujawnienia przez „Dziennik” danych Kataryny i komentarza jakim ten czyn uczcił Cezary Michalski. Wiele tam było o tchórzostwie tych, którzy kryją się za nickami i o odwadze dziennikarzy występujących z odsłoniętą przyłbicą. Skupmy się więc na nickach i dziennikarskim męstwie...
1. Blogerskie nicki są niczym innym jak pseudonimami ery internetu, a używanie pseudonimów to rzecz mocno osadzona w tradycji. Ot, na przykład - w 90 numerze "Kuriera Warszawskiego" z 1875 roku niejaki Aleksander Głowacki, z zawodu kasjer, podpisując się "Bolesław Prus" szydził z kaliskiego przedsiębiorcy, pana Rephana robiąc przy tym aluzje do jego pochodzenia (nie, nie tego pochodzenia o którym myślicie... do niemieckiego). Czy wybuchł od tego skandal? Nie wiem, ale nie przypuszczam, bo – o ile mi wiadomo – w Warszawie nie przebywał w tym czasie Cezary Michalski. Że pisanie pod pseudonimem jest łatwiejsze? Bez wątpienia, tylko - któż Michalskiemu każe się męczyć pod nazwiskiem? Niech rzuci dziennikarstwo w diabły i zajmie się czymkolwiek innym, a w wolnym czasie niech pisuje bloga podpisując się nickiem. (w stosowaniu pseudonimów Michalski ma zresztą wprawę, bo sam ich używał, patrz, chociażby: Marek Tabor, "Podróż na wschód jako drang nach osten", Brulion 17/18). Tyle o pseudonimach...
2. A jeśli chodzi o dziennikarską odwagę... Cóż, większa część dziennikarzy nie odznacza się odwagą, która grozi im kłopotami w pracy czy szkodami finansowymi, jeno odwagą, która grozi utratą szacunku u czytelników (jasne, że byłoby miło "i rubla zarobić, i cnotę zachować", ale - nie zawsze tak się da...). Bo ostatecznie robienie sobie publicznie z gęby cholewy jest - w pewnym sensie - czynem odważnym. Podobnie - nie każdy odważyłby się brać udział w jawnych nagonkach, łgać w żywe oczy, albo zmieniać pod okiem kamer zdanie o 180 stopni dlatego tylko, że ze środy na czwartek rządzić zaczęli ci, których lubi/nielubi. Z dziennikarską odwagą jest zresztą coraz lepiej i od kilkunastu miesięcy jestem wręcz zaskoczony prawdziwym wysypem dzielnych żulnalistów. Nigdy bym, na przykład, nie przypuszczał, że znajdzie się tylu dziennikarzy mających odwagę być prorządowymi ("Trzeba mieć odwagę poprzeć kierownictwo partii w chwili gdy pełne zaangażowanie po jej stronie jest niezbędne dla zwycięstwa nowego kierunku polityki" - jak pisał Mieczysław Rakowski bodaj w 1957...). Praca w "Dzienniku" też nie jest dla tchórzy... Weźmy coś takiego: kilka tygodni temu w dziale "polityka" całą stronę poświęcono tam doniesieniu o tym, że Janusz Palikot założył lipną firmę po to, by pod jej szyldem wynająć prezydencką willę. Więcej niż pół innej strony działu zajęło z kolei doniesienie o tantiemach dla braci Kaczyńskich należnych im za udział w filmie "O dwóch takich, co ukradli księżyc". Otóż, bez wątpienia zapełnianie działu "polityka" takim chłamem i sprzedawanie go publiczności pod własnym nazwiskiem wymaga swoistego męstwa (ja, na przykład, bym się nie odważył...). Wreszcie - sam Cezary Michalski. I on porywa się na czyny mężne, choćby dziś, gdy pisze, że Kataryny w "Dzienniku" nie ujawniają, podczas, gdy jasne jest, że ujawniają... Znów przyznam: ja nie odważyłbym się wciskać publiczności takiego kitu nawet pod pseudonimem... O ile mi wiadomo Kataryna podpadła „Dziennikowi” między innymi tym, że sławiła ten rodzaj dziennikarskiej odwagi, o którym tu piszę. Wzywam zatem: dziennikarze, nie wstydźcie się swojego męstwa!
Inne tematy w dziale Polityka