Jest taka scena w filmie "Miś": bohater idzie do baru mlecznego "Apis" i zamawia kaszę gryczaną. Podchodzi "kelnerka" w krzykliwym makijażu, metalową chochlą nakłada mu jakiejś brei do cynowej miski i z przekąsem na twarzy mówi: "proszę". Nie wiem dlaczego, ale ilekroć patrzę na wybitną przedstawicielkę "najwyższej kasty", panią Gersdorf, to nieodmiennie kojarzy mi się ona właśnie ze wspomnianą matroną z baru mlecznego, albo z opryskliwą ekspedientką z perelowskiego sklepu. Może dlatego, że człowiek wyjdzie z PRL-u, ale PRL z człowieka nie wyjdzie nigdy. I można ubrać się w najdroższą garsonkę, udać się do najdroższego fryzjera, wysmarować się francuskimi kremami, ale i tak moralnie, mentalnie i kulturowo zostanie się tylko ekspedientką z baru mlecznego, która co najwyżej może awansować na sprzedawczynię "piwa i wód" w wypacykowanej na wszystkie kolory drewnianej budzie na Patriarszych Prudach w Moskwie.
I oto przedstawiciele "najwyższej kasty" z Sądu Najwyższego po raz kolejny dali dowód, że mentalnie tkwią w późnym Gierku i z upodobaniem stosują metody, jakich nie powstydziłby się szatniarz ze wspomnianego wyżej filmu mistrza Barei, który rzucił Ryszardowi Ochódzkiemu w twarz: "nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi?" Członkowie "najwyższej kasty", działając z finezją kastetu, mówią: "nie mamy waszej ustawy i co nam zrobicie?". Zastosujemy sobie przepisy kodeksu postępowania cywilnego i "w trybie zabezpieczenia" zawiesimy te artykuły ustawy o Sądzie Najwyższym, które nam nie pasują. A, że przepisy kodeksu postępowania cywilnego służą akurat do rozstrzygania sporów między podmiotami prawa cywilnego (osobami fizycznymi, prawnymi i tak zwanymi "ułomnymi osobami prawnymi"), a nie do wyznaczania mocy obowiązującej ustaw? No i co z tego? Możecie nam skoczyć tam, gdzie klient może pana majstra pocałować - mówią kastety z najwyższej kasty. Kastety będą sobie stosować takie przepisy, jakie im pasują. I już. W ogóle, jak tak dalej pójdzie, to niedługo kastety będą stosować przepisy z książki kucharskiej i na tej podstawie orzekać o prawach i obowiązkach obywateli. Bo właściwie dlaczego nie?
Najśmieszniejsze - ale i zarazem najbardziej żenujące - w tym wszystkim jest to, iż tym ludziom naprawdę wydaje się, że oni są tacy sprytni i przebiegli. Że stosując wybiegi z repertuaru peerelowskiego szatniarza coś osiągną. Otóż jedyne, co "osiągną" to dalsze poderwanie i tak już żenująco niskiego autorytetu sędziów (co akurat nie jest dobrą wiadomością). A ostateczny skutek tych siucht będzie taki, że PiS zrobi z Sądem Najwyższym to, co Rzym z Kartaginą, a towarzyszyć będą temu nie żadne protesty, tylko burzliwe oklaski i okrzyki: "no, wreszcie!". A kastetom z najwyższej kasty będzie można jedynie powiedzieć: "sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało!".
Inne tematy w dziale Społeczeństwo