IV.
Plan Juliusza Witryny był niezwykle prosty - równie prosty, jak umysłowość jego autora. Właściwie plan ten dawał się streścić w jednym słowie: kłamstwo.
Stare, dobre, poczciwe kłamstwo.
Jest białe, a my będziemy mówić czarne. I wszyscy nam mogą skoczyć na pukiel, bo mamy po swojej stronie "zaprzyjaźnione media", czyli, na oko, sześćdziesiąt procent środków masowego przekazu w "tym kraju". Od tej pory cała ta machina propagandowa jak mantrę powtarzać będzie jedno słowo: "klęska".
Bezprecedensowa, nigdy w historii nie widziana klęska! Nie tam "porażka", czy "niepowodzenie"... Klęska. Klęska! Dwadzieścia siedem do jednego!
Chodziło oczywiście o wybór Ronalda Tasaka na szefa Konsylium Europejskiego ("prezydenta Unii Europejskiej "), który to zresztą wybór został dokonany z pogwałceniem jakichkolwiek zasad obowiązujących w cywilizowanych państwach. Ot, po prostu premier Malty, który przewodniczył szczytowi państw Unii, zapytał kto jest przeciwny kandydaturze Ronalda Tasaka, kiedy zaś jedynie szefowa polskiego rządu podniosła rękę, nie spytał kto się wstrzymuje, a kto jest za, tylko z automatu, nie wiadomo na jakiej właściwie podstawie, uznał, że pozostałe dwadzieścia siedem państw popiera Tasaka. Najwyraźniej szef maltańskiego rządu obdarzony był (przynajmniej w owym momencie) rzadką umiejętnością czytania w myślach.
Ten przekręt oczywiście nie miał prawa ujrzeć światła dziennego, dlatego nie pozwolono, żeby powstały jakiekolwiek materiały dokumentujące wybór szefa Konsylium. W efekcie nie było ani nagrania, ani zdjęć, ani protokołu z głosowania nad kandydaturą Tasaka.
Zero, null.
Historyczne wydarzenie, wybór prezydenta Unii Europejskiej, a zupełnie, jakby się nie odbyło.
Nad tym, żeby informacje o skandalicznym sposobie głosowania nie przedostały się do opinii publicznej czuwała osobiście wszechpotężna Makrela Panzerfaust, kanclerzyca i führerzyca IV Rzeszy, można protektorka Ronalda Tasaka. To zresztą ona osobiście była autorką tego arcychytrego wybiegu proceduralnego, dzięki któremu udało się przepchnąć kandydaturę jej pupila.
Jednak Makrela nie tylko chciała mieć na stanowisku szefa Konsylium swoją pacynkę. Jeszcze bardziej zależało jej na tym, żeby nie dać polskiemu rządowi do ręki atutu w walce propagandowej. Niemieckiej kanclerzycy nie interesowały kwestie prawne, bo dobrze wiedziała, że nad legalnością głosowania prawnicy mogą się spierać przez długie miesiące, albo i lata, aż wszyscy zapomną o co właściwie chodziło. Jednak efekt wizerunkowy byłby natychmiastowy i dla niej samej druzgocący.
Fotografia pokazująca samotny sprzeciw polskiej premier wobec kandydatury nieudacznika Tasaka, niemieckiego popychadła, za którego prezydentury Unię Europejską zalał potop islamskich imigrantów, a wraz z nim fala morderstw, gwałtów i ataków terrorystycznych to byłaby propagandowa bomba atomowa. Zdjęcie to, które siłą rzeczy obiegłoby wszystkie media, potężnie wzmacniałoby znienawidzone przez Makrelę Sprawiedliwe Prawo, symbolicznie prezentując je jako jedyną siłę, która ma odwagę sprzeciwić się degrengoladzie Unii Europejskiej, która pod rządami Niemiec i ich popychadła - Tasaka, coraz głębiej pogrążała się w lewackim szaleństwie.
A do tego kancerzyca Panzerfaust za wszelką cenę postanowiła nie dopuścić. I nie dopuściła.
Taka sytuacja oczywiście bardzo odpowiadała Juliuszowi Witrynie, bo ułatwiała zadanie "zaprzyjaźnionym mediom". A ofensywa medialna miała być zaledwie pierwszym z etapów planu przewodniczącego Witryny.
Kiedy już bowiem spuści się ze smyczy liberalno-lewicowe medialne hieny, a one swoim potępieńczym wyciem o "klęsce" i "ośmieszeniu Polski" zrobią wodę z mózgów nieszczęsnych tubylców, zamieszkujących "ten kraj", wtedy zamówi się sondaże.
Sondaż, jak każdy towar, podlega zasadzie "płacę i wymagam", więc ośrodki badania opinii publicznej, już tam same będą potrafiły tak dobrać próbkę badawczą, żeby wyszło, iż wszyscy obywatele "tego kraju" o niczym innym nie marzą tylko o tym, żeby Płaszczyzna Postępowa wróciła do władzy i żeby znowu było tak jak było. Sondaże muszą być dwa, trzy, a najlepiej ze cztery, żeby można było utrzymywać, że to nie chodzi o jednorazowy spadek poparcia dla partii rządzącej, ale o stały "trend". Rzecz jasna, celem zachowania pozorów obiektywizmu i bezstronności, badania opinii publicznej powinny zlecić "zaprzyjaźnione" ośrodki medialne, ale z tym nie będzie problemu. Przecież już nie raz tak bywało w przeszłości.
I wtedy nastąpi etap trzeci: Płaszczyzna Postępowa składa wniosek o konstruktywne wotum nieufności dla rządu.
- Oczywiście - tłumaczył Juliusz Witryna, który przewodniczył posiedzeniu zarządu Płaszczyzny Postępowej, odbywającemu się w wielkiej sali konferencyjnej mieszczącej się w siedzibie partii - wniosek taki, z uwagi na fakt, że Sprawiedliwe Prawo ma bezwzględną większość w Sejmie nie ma szans na powodzenie. Nie o to jednak chodzi, ale o to, by Płaszczyzna zaprezentowała się ludziom, jako jedyna "racjonalna" siła polityczna, zdolna powstrzymać "szaleństwo" partii rządzącej, która spycha kraj ku przepaści.
Działacze Płaszczyzny siedzieli w skupieniu i uważnie słuchali słów przewodniczącego. Tym razem wszyscy byli - używając ich własnego określenia - "trzeźwi jak świnie", bo Witryna surowo zapowiedział, że ktokolwiek pojawi się w stanie wskazującym, lub choćby tylko na kacu, ten będzie miał z nim osobiście do czynienia. Zresztą przewodniczący bardzo szybko od słów przeszedł do czynów i przed wejściem do sali posiedzeń kazał każdego wchodzącego dokładnie przeszukać i bezlitośnie rekwirować wszystkie małpki i piersiówki.
Płaszczyznowcy woleli nie igrać z gniewem Juliusza Witryny, bo czym się to kończy pokazał im naocznie smutny los Mańki Kłapacz. Dwa dni wcześniej, podczas niesławnego posiedzenia partii w "Puchaczu", Mańka wraz z Ziemniakiem i Kupką związała i zakneblowała Michałka Próchnicę. Za karę cała trójka przez pół dnia musiała klęczeć na grochu w siedzibie partii, tuż przy wejściu do gabinetu przewodniczącego.
- Inaczej mówiąc, - wyjaśniał dalej Witryna - chodzi o to, żeby zapoczątkować pewien proces - proces przesuwania sympatii społecznych ku Płaszczyźnie. Dzięki temu moja..., to jest chciałem powiedzieć - "nasza" partia będzie mogła wygrać następne wybory.
Witryna lubował się w kwiecistych porównaniach i tym razem również sobie takowego nie odmówił:
- Władzy bowiem nie zdobywa się z czwartku na piątek, zdobywanie władzy przypomina raczej odwracanie biegu rzeki; kiedy się jednak już ten bieg odwróci, to nic go nie powstrzyma - spuentował filozoficznie umiłowany przewodniczący, po czym nalał sobie wody ze stojącej na przed nim na stole karafki. Witryna przemawiał już prawie godzinę i zaschło mu w gardle.
Juliusz Witryna leniwie pociągnął dwa łyki ze szklanki, wpatrując się nieruchomo w jakiś punkt majaczący gdzieś ponad głowami jego kolegów, którzy szczelnie wypełniali pierwsze rzędy krzeseł, znajdujących się vis-à-vis stołu prezydialnego. Potem przewodniczący kontynuował swoją przemowę, jednak w owej krótkiej chwili zaszła w nim jakaś zmiana, wyczuwalna zarówno w wyrazie twarzy, jak i w tonie głosu.
- A jak już dojdziemy do władzy... A jak już dojdziemy do władzy, to zrobimy tutaj taki Sajgon, że wszyscy popamiętają nas do końca życia! - nienawistnie wysyczał Juliusz Witryna tocząc wzrokiem wokoło. - Ta hołota zapłaci nam za wybranie Kaczorowskiego i odsunięcie Płaszczyzny od władzy. Drogo nam za to zapłaci! Suweren, psia jego mać! - srożył się przewodniczący. "Pincet" plus im się zachciewa? Takiego wała! Nie chcieli imigrantów? No, to będą ich mieli w każdym mieście! Plus do tego jeszcze meczet! - z coraz większą wściekłością w głosie mówił Witryna, aż w końcu zupełnie stracił nad sobą panowanie i waląc pięścią w stół prezydialny, za którym siedział zaczął krzyczeć:
- Zemsta, zemsta!
Wściekłość Witryny udzieliła się wszystkim zgromadzonym.
Nimi również bez reszty zawładnęło poczucie krzywdy, wymieszane z żądzą odwetu za upokorzenie - uczucia, które towarzyszyły im nieprzerwanie od czasu utraty władzy.
- Zemsta! Zemsta! - krzyczeli podnieceni płaszczyznowcy.
Zemsta!
CIĄG DALSZY NASTĄPI...
Inne tematy w dziale Kultura