Jak wiadomo, na tym świecie nie ma nic gorszego od nienawiści i jeżeli ludzie "mądrzy i przyzwoici", ludzie "na pewnym poziomie", słowem - ludzie, którzy już wykupili roczną prenumeratę "Gazety Wyborczej" czegoś nienawidzą z całego serca, to właśnie nienawiści. Nawiasem mówiąc, w naszym kraju jest chyba coraz mniej ludzi "przyzwoitych" i "na poziomie" bo sprzedaż Wyborczej spada na łeb, na szyję. Jest to odczuwane tym dotkliwiej, że rząd Prawa i Sprawiedliwości bezlitośnie odciął periodyk z ulicy Czerskiej od państwowych pieniędzy, co - jak w niepojętym przypływie szczerości wyznał Adam Michnik - bardzo uderzyło gazetę po kieszeni. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego, jest bowiem rzeczą najzupełniej zrozumiałą, że piewcy wolnego rynku i chwalcy gospodarczego liberalizmu tuczą się na publicznym groszu odbieranym ludziom w formie podatków, a następnie transferowanym do liberałów pod pozorem wykupowania ogłoszeń, lub prenumeraty. A jeżeli ktoś nadal nie wierzy, że gospodarka wolnorynkowa polega na pasożytowaniu na publicznych pieniądzach, to ja już nic nie poradzę i chyba będę musiał taką osobę odesłać do niekwestionowanego autorytetu w osobie "ojca transformacji", pana profesora Leszka Balcerowicza, który delikwentowi wytłumaczy co i jak. Nie o to jednak chodzi, tylko o nienawiść. Jak wiadomo nienawiść można manifestować w różny sposób - można na przykład "nienawistnie milczeć", a prekursorem jest tutaj oczywiście Jarosław Kaczyński. Powszechnie bowiem wiadomo, że kiedy prezes PiS mówi, to "dzieli Polaków", niszcząc w ten "jedność ideowo-moralną narodu", która tak pięknie rozkwitała za czasów Platformy Obywatelskiej, że towarzysz Gierek, za którego rządów ta cała jedność również rozkwitała, pewnie uroniłby łzę wzruszenia, gdyby doczekał objęcia władzy przez Donalda Tuska. Jednak Jarosław Kaczyński dzieli Polaków nie tylko wtedy, gdy mówi, ale również wtedy gdy milczy. To drugie zachowanie zyskało w publicystyce określenie nienawistnego milczenia. Prócz tego, że można "nienawistnie milczeć", można również "nienawistnie patrzeć". Właśnie ofiarą tego typu aktów nienawiści padł dziennikarz "Gazety Wyborczej" Jacek Hugo-Bader, który wysmarowawszy swoją nie pierwszej już młodości fizys pastą do butów udał się na Marsz Niepodległości, udając murzyna. "Przede mną przeszło kilkadziesiąt tysięcy ludzi, którym towarzyszyło zdziwienie: „Matko, czarnuch przyszedł”. Nawet jak tego nie wypowiadali, czułem to. To był jeden z najmniej przyjemnych dni w moim życiu" – zwierzył się Hugo-Bader stacji Polsat News. I kiedy już się wydawało, że dalej w nienawiści posunąć się nie sposób wyszło na jaw, że można chyba również nienawistnie siedzieć. Oto w piątek prezydent Andrzej Duda wziął udział w inauguracji XII Krajowego Zjazdu Adwokatury w Krakowie. Przedstawiciele palestry wprawdzie powitali głowę państwa oklaskami, ale już prezesowi TK Andrzejowi Rzeplińskiemu, także obecnemu na uroczystości, zgotowali owacje na stojąco. Jak łatwo się domyślić prezydent i jego otoczenie nie wzięli udziału w tej manifestacji uwielbienia dla Rzeplińskiego, nawiasem mówiąc tonowanej przez obecnego na mównicy prezesa Naczelnej Rady Adwokackiej. Fakt, że Prezydent Rzeczpospolitej nie stanął na baczność przed Rzeplińskim oczywiście straszliwie oburzył wszystkich mądrych i roztropnych posiadaczy prenumeraty "Gazety Wyborczej", którzy nawiasem mówiąc dla dodania sobie przyzwoitości chyba powinni również wykupić prenumeratę "Newsweeka", jako że ten periodyk także sprzedaje się coraz gorzej. Z kolei opozycja podobno była zażenowana "ostentacyjnym siedzeniem" prezydenta. Z tego, co słyszałem Kamila Gasiuk-Pihowicz uznała zachowanie Andrzeja Dudy za inwokację, a Ryszard Petru stwierdził, że nie zaprosi prezydenta na uroczyste obchody Święta Sześciu Króli. Oczywiście od takich utyskiwań tylko krok do stwierdzenia, że prezydent siedział nienawistnie, a ponieważ mowa ciała to też mowa, więc jego siedzenie było de facto "mową nienawiści", a może nawet faszyzmem podnoszącym głowę i powinien się tym zająć Parlament Europejski albo przynajmniej Komisja Wenecka. Ja oczywiście sobie trochę szydzę ale tylko trochę, bo skoro można prezydentowi zrobić zarzut z tego, że nie urządził Rzeplińskiemu owacji na stojąco, to właśnie dlaczego nie można zakwalifikować tego, że siedział jako mowy nienawiści? Nie sądzę, że dla mediów głównego nurtu, przyzwyczajonych do robienia ludziom wody z mózgu, stanowiłoby to jakiś problem. Miejmy tylko nadzieję, że Wyborcza zdąży o tym napisać, zanim nakład spadnie jej do zera.
Inne tematy w dziale Polityka