Pan Ryszard Schnepf, ambasador RP w USA żali się na Facebooku, że padł ofiarą „kilkuset hejtów wywołanych kampanią pomówień, oszczerstw i kłamstw, uruchomioną przez skrajnie prawicowe media”, a wymierzoną w niego, w jego żonę, dzieci i rodziców. Ktoś miał m.in. napisać (jak zrozumiałem, w Internecie): „Schnepf, ty żydowska mordo, wynocha z Polski”. Nie do końca wiem o jaką „kampanię” chodzi Schnepfowi, ale faktem jest, że kilka dni temu w „Gazecie Polskiej Codziennie” ukazał się artykuł Doroty Kani, w którym autorka przedstawiła sylwetkę pana ambasadora. Red. Kania ujawnia m .in., że ojciec Ryszarda Schnepfa na ochotnika zgłosił się do Armii Czerwonej oraz brał udział w morderstwach na żołnierzach polskiego podziemia niepodległościowego, dokonywanych w ramach tak zwanej "obławy augustowskiej", zwanej też niekiedy „Małym Katyniem”. Tyle tylko, że to wszystko, o czym pisze dziennikarka GPC to nie są „oszczerstwa”, „pomówienia”, czy „kłamstwa”, ale fakty. Fakty, których przypominanie niewątpliwie nie jest dla pana ambasadora przyjemne, ale to nie upoważnia go do zarzucania innym, że „sięgają do nazistowskiej tradycji oczerniania rodziny”. Nikt nigdzie nie „sięga”, tylko mówi jak było. Przyznam, że ja również poczułem się wywołany do tablicy słowami pana Ryszarda Schnepfa, ponieważ popełniłem na S24 felieton, w którym odniosłem się do jego osoby i wyraziłem zdumienie, że taki ktoś, jak pan Ryszard nadal jest ambasadorem RP w Stanach Zjednoczonych. Wychodzi więc na to, że w ramach swoich bardzo skromnych możliwości, ja również dołożyłem kolec do korony cierniowej, w którą stroi się teraz pan ambasador.
Jest mi bardzo przykro, że jacyś hejterzy zwracają się do pana Ryszarda Schnepfa per "żydowska mordo" (wprawdzie pokątnie, anonimowo, w Internecie – ale zawsze), zwłaszcza, że ja sam tak bym do niego nie powiedział. W związku z tym apeluję, aby do pana Ryszarda zwracać się wyłącznie słowami „panie ambasadorze”, pomiędzy którymi jak najszybciej powinien się znaleźć przymiotnik „były”. Z drugiej strony nie sposób nie zauważyć, że być może do pana ambasadora Schnepfa nie zwracano by się tak nieelegancko, gdyby nie był on członkiem loży B'nai B'rith, która za jeden z celów swojej działalności uznaje realizację żydowskich roszczeń majątkowych, opiewających na 65 mld USD. Roszczeń, dodajmy, całkowicie nieuzasadnionych, albowiem nie opartych na jakiekolwiek podstawie prawnej. Jestem pewien, że gdyby pan Ryszard Schnepf uzyskał od władz Stanów Zjednoczonych wyraźną deklarację, że nigdy i pod żadnym pozorem nie poprą one wspomnianych roszczeń, to nie nazywano by go "żydowską mordą", ale "polskim patriotą".
Tymczasem, zamiast działać w tym kierunku, pan Ryszard Schnepf promował w Stanach Zjednoczonych film "Pokłosie", w którym Polacy przedstawieni są jako mordercy Żydów. Obecnie nie przeszkadza mu to jednak użalać się nad sobą i pisać, że "antysemicki hejt" dociera za ocean, "burząc z mozołem budowany wizerunek Polski tolerancyjnej. (...) Moim prześladowcom (sic!) powiem tylko tyle: aby odwołać ambasadora, nie trzeba rujnować opinii o własnym kraju". Chciałbym jakoś pocieszyć pana ambasadora, dlatego napiszę, że nie można zrujnować czegoś, co już zostało zrujnowane, a pan Ryszard Schnepf ma w tym niemały udział. A jeżeli panu Schepfowi tak bardzo zależało na „budowaniu wizerunku” Polski jako kraju tolerancyjnego, to, zamiast promować za oceanem jakieś gnioty, powinien był nagłaśniać postaci takie jak np. mjr Stanisław Ostwind, Polak żydowskiego pochodzenia, komendant Narodowych Sił Zbrojnych w powiecie Węgrów. Czyż to nie piękny przykład (jeden spośród bardzo wielu) polskiej tolerancji: Żyd wybiera polskość i katolicyzm, i zostaje wysokim oficerem – na dodatek w ugrupowaniu zbrojnym o profilu narodowym (które zresztą do dziś kłamliwie oskarża się o „antysemityzm”)? Dlaczego pan Schnepf nie organizował w Stanach Zjednoczonych wystaw upamiętniających Polaków, ratujących Żydów podczas drugiej wojny światowej? Co, nie przyszło mu to do głowy?
Jakby tego było mało, musimy na dodatek znosić żenujący festiwal użalania się nad sobą w wykonaniu pana ambasadora i jego opowieści o „fali antysemickich hejtów”, którą Schnepf porównuje do wydarzeń z 1968 r., okraszając swoje porównania kombatanckimi opowieściami o tym, jak został wtedy „spałowany przez milicjantów”. Skoro już pan Ryszard Schnepf wywołał temat marca '68 roku, to dobrze by było przypomnieć, że ta cała rzekoma "antysemicka nagonka", to była rozgrywka w łonie czerwonych, a konkretnie zemsta jednej grupy komunistów – tzw. "natolińczyków", inaczej nazywanych "Chamami" – na drugiej, czyli na "puławianach" (zw. "Żydami"). Poszło zaś o to, że po 1956 r. ci drudzy próbowali tych pierwszych obarczyć wyłączną winą za zbrodnie stalinowskie, mimo że przecież dopóki żył towarzysz Stalin, to "Chamy" i "Żydy" ręka w rękę torturowali i mordowali polskich patriotów. Okazuje się więc, że w 1968 roku mieliśmy w istocie do czynienia z porachunkami dwóch gangów, a Naród Polski - gnębiony w takim samym stopniu przez obydwie grupy - nie miał z tym nic wspólnego, choć to właśnie Polakom próbuje się z tego powodu dorabiać gębę „antysemitów”. Poza tym, należy przypomnieć, że 20 lat później obydwie grupy dogadały się ze sobą przy okrągłym stole i znowu, po gangstersku... Tzn. pardon - bo bratersku podzieliły się władzą nad Polakami.
Na koniec chciałbym prosić pana ambasadora o to, żeby się już więcej nie mazał, bo jest dużym chłopcem, a takie publiczne użalanie się nad sobą jest po prostu niemęskie. Próba zaś sprowadzenia krytycznej oceny swojej działalności do „antysemickiej nagonki”, celem wzbudzenia w swoich przeciwnikach poczucia winy (tak to odczytuję), wystawia panu Schnepfowi jak najgorsze świadectwo. Skoro się narozrabiało, to trzeba umieć zmierzyć się efektami swoich działań, a nie próbować dezawuować swoich krytyków i przypisywać im jakieś brzydkie intencje, w nadziei, że się przestraszą i położą uszy po sobie. Cóż, nie da się ukryć, ze pan Ryszard Schnepf wzbudza niechęć wielu osób, ale to uczucie nie wynika z tego, że pan Ryszard jest Żydem, tylko z tego, że działał na szkodę państwa polskiego. Jak starałem się wskazać wyżej, było wiele możliwości, które pan ambasador mógł wykorzystać, by przysłużyć się Polsce, bo za to w końcu brał pieniądze. Gdyby pan Ryszard tak uczynił, to dzisiaj nie byłoby mowy o żadnym odwoływaniu ze stanowiska. Przeciwnie – proszono by go, żeby jak najdłużej pełnił swoją funkcję, a prócz tego wynagrodzono by premią i wysokim odznaczeniem państwowym. Jestem spokojny o to, że obecna ekipa potrafiłaby docenić autentyczne (a nie deklaratywne) działania na rzecz dobrego imienia Polski. Stało się jednak inaczej i powoli trzeba pakować walizki. Tu l’as voulu, Richard Dandin…
Inne tematy w dziale Polityka