Na spotkaniu z irackim premierem Mustafą Khadimim prezydent Joe Biden zapowiedział, że wojska amerykańskie opuszczą Irak do końca roku. Jednak do nieokreślonego czasu mają pozostać w dawnej Mezopotamii amerykańscy instruktorzy szkolący irackie służby w kolejnej rundzie pojedynku z odradzającym się Państwem Islamskim.
Jednak pobyt wojsk amerykańskich w północnym Iraku nie jest jedynym problemem tego umęczonego w ostatnich kraju, który dzielnie stara się odbudować. Wraz z opuszczeniem wojsk amerykańskich w Iraku dojdzie do wzmocnienia pozycji Iranu, który już kontroluje sąsiada za pośrednictwem szyickich milicji (Haszd Al.-Szabi z iracką odnogą Hezbollahu), które też mają swoją reprezentację polityczną. Co więcej zapowiadane na październik wybory parlamentarne mogą uwydatnić wpływ proirańskich formacji w Iraku, a to może skutkować dalszym wzmocnieniem się rekrutem i środkami finansowymi Państwa Islamskiego. Dlatego też zdaniem bliskowschodnich obserwatorów, analogicznie do Afganistanu Amerykanie muszą opuścić Irak, ale te wycofanie nie będzie niczym konstruktywnym dla regionu. Iran już ogłasza swoje kolejne zwycięstwo w konfrontacji z Ameryką, chociaż analogicznie do sąsiada ma bardzo duże problemy wewnętrzne i infrastrukturalne. Przy upałach sięgających prawie 50 C Irakijczycy i Irańczycy mają stałe problemy z dostawą prądu i wody. W irackich mediach pojawiają się oskarżenia wobec Arabii Saudyjskiej, jakoby jej służby specjalne celowo niszczyły generatory i przekaźniki prądu. Wedle komentatorów z Zatoki Perskiej, opuszczenie przez wojska amerykańskie Iraku nie osłabi pozycji sunnickiego premiera Mustafy Khadimiego. Khadimi, były szef irackiego wywiadu ma rozległe kontakty zarówno w środowiskach kurdyjskich jak i u irackich szyitów. Przez to lwia część irackiej opinii publicznej uważa, że jakoby konfrontacyjny kurs Khadimiego wobec Haszd Al-Szabi jest tylko grą pozorów obliczoną na utrzymywanie korzystnych relacji z monarchiami z Zatoki Perskiej.
Dla Bagdadu najważniejszym jest aby nie stać się kolejnym polem bitwy, a przedłużająca się amerykańska obecność w kraju niejako „prowokowała” Haszd Al-Szabi i ich sponsorów w Teheranie. Dodatkowo dla irackich władz ważne jest to, żeby Izrael nie toczył z Iranem wojny na irackim gruncie, analogicznie jak to ma miejsce w Syrii. Izrael stara się przerwać łączność transportową pomiędzy Iranem a Libanem, a sieć drogowa wiedzie przez kontrolowane przez proirańskie formacje obszary Iraku i Syrii. Z tym, że przy ubiegłotygodniowym izraelskim nalocie na okolicę Latakyji i Homs część izraelskich pocisków zostało strącone przez syryjską obronę przeciwrakietową. Tym samym, wedle mediów izraelskich rosyjski prezydent Władimir Putin uznał, że czas rosyjsko-izraelskiej współpracy w Syrii się zakończył. Co ma być związane z tym, że było porozumienie pomiędzy Władimirem Putinem a Beniaminem Netanjahu, dzięki czemu Izrael niemalże bezkarnie atakował Irańczyków czy libański Hezbollah w Syrii. Jednak brak Netanjahu w rezydencji premierów izraelskich w Jerozolimie, układ ten miał zdezaktualizować co też jest złośliwym ukłonem Moskwy w kierunku Teheranu. Dla Rosji Iran jest konkurentem na rynkach ropy i gazu tym samym izolowany i blokowany gospodarczo Teheran (min. poprzez politykę reżimu ajatollahów opierającej się konfrontacji z Zachodem) jest korzystniejszy dla interesów Putina. Wejście irańskiej ropy na rynki światowe automatycznie obniży ceny tego surowca co zawsze było niekorzystne dla Kremla. Dlatego też, Irak nie posiadający żadnych systemów obrony przeciwlotniczej i antyrakietowych może podzielić los Syrii w dalszej konfrontacji Izraela z Iranem.
Chociaż reżim ajatollahów uznaje wycofanie się Amerykanów z Iraku i Afganistanu za swoje zwycięstwo to jednak sytuacja wewnętrzna w Iranie jest tragiczna. Od 15 lipca trwają zamieszki i demonstracje w jednej z najbardziej roponośnych prowincji kraju – Chozestanie. Temperatury latem dochodzą tam do 50C i ludność tego obszaru w wyniku niewydolności infrastruktury została pozbawiona prądu oraz wody. Irańskich internautów rozgoryczyły zdjęcia publikowane w sieci ludzi pijących wodę z kałuż. To my dumni i wielcy Persowie upadliśmy przez ajatollahów – grzmiały komentarze. A gdzieindziej przypominano, że Chozestan został zajęty przez armię Saddama Husseina w czasie wojny iracko-irańskiej (1980-88) i pomimo tego, że 40% mieszkańców prowincji to etniczni Arabowie to jednak nie występowało zjawisko masowej kolaboracji z okupantem. Chozestan jest bardzo czułym miejscem dla reżimu (pomijając złoża ropy), albowiem wszelki konflikt arabsko-irański zakłóciłby regionalny projekt imperialny Teheranu skierowany do świata arabskiego i muzułmańskiego. Arabowie nienawidzą się z Persami ze wzajemnością, ale w imię wyższych celów reżim stara się o tym nie przypominać.
Do protestujących Arabów z Chozestanu dołączyli po kilku dniach Azerowie z północy, na których od wojny w Karabachu z jesieni 2020 roku reżim również nieufnie patrzy. Azerowie mają polityczne i mentalne wsparcie w Turcji oraz w Azerbejdżanie, który jest proamerykański i proizraelski. I jeszcze nie przewiały echa tureckojęzycznych komentatorów a nawet samego prezydenta tureckiego Recepa Erdogana, który sugerował potrzebę dołączenia wschodniego (a więc irańskiego) Azerbejdżanu z ze swoją historyczną stolicą w Tabrizie do świata turańskiego. Arabowie jak i Azerowie wnoszący antyrządowe i antyreżimowe okrzyki, to może przerodzić się w bunt a nawet w dalszym stadium do wojny domowej czy powstania narodowowyzwoleńczego dlatego też Teheran poza tradycyjnym zarzutem wobec Ameryki i Izraela o podsycanie konfliktów narodowościowych w Iranie nie masakruje jeszcze protestujących tak jak to miało miejsce od listopada do stycznia 2020 roku, kiedy to mogło zginąć od 2 do 5 tys. Irańczyków. Jednak irańskie media emigracyjne antyreżimowe informują o tym, że zauważane są przegrupowania formacji Basij (odpowiednik i symbioza ZOMO, ORMO i KBW z czasów PRL), która tradycyjnie pałkami i karabinami rozbijała demonstracje.
Zdaniem mediów bliskowschodnich protesty w Iranie na chwilę obecną nie mają podłoża separatyzmu, którejś z licznych mniejszości (szacuje się, że w Iranie 60 % obywateli to Persowie a reszta to mniejszości etniczne, narodowe lub religijne) lecz są wynikiem upadku irańskiej gospodarki, która żyję jedynie dzięki grabież libańskich i irackich aktywów dewizowych. Co więcej w Teheranie tłum przypomniał stale towarzyszące hasło opozycji antyreżimowej „nie Gaza, nie Liban, nasze życie to Iran”. Albowiem to reżim irański utrzymuje takie organizacje jak Hamas w Gazie i Palestynie, Hezbollah w Libanie, Houthi w Jemenie czy Haszd Al.-Szabi w Iraku przez co irańskie pieniądze zamiast trafić do irańskiej gospodarki czy do sfery usług lub socjalnej utrzymują arabskich radykałów realizujących kosztem własnych krajów interes imperialny ajatollahów. A to w ostateczności powoduje zagrożenia, konfliktu, wojny w regionie i stałe embargo gospodarcze nałożone na Iran, którego ofiarami są Irańczycy. Dlatego też pomimo buńczucznych zapowiedzi nowego irańskiego prezydenta Ebrahima Risiego Iran jest zdeterminowany aby osiągnąć porozumienie z Amerykanami, inaczej wypełni się zamiar prezydenta Donalda Trumpa, aby zagłodzić ajatollahów i ich ambicję regionalne a to mogłoby doprowadzić do zmiany władzy w Teheranie, co było by niewątpliwym sukcesem Trumpa, do czego Demokraci nie mogą dopuścić.
Inne tematy w dziale Polityka