14 października w miasteczku Naqoura na izraelsko-libańskiej granicy doszło do spotkania libańskich i izraelskich przedstawicieli. Tematem rozmów było wytyczenie granic wód terytorialnych w akwenie 9-tym, albowiem ani Izrael a tym bardziej Liban nie może zacząć zarabiać na eksporcie tego dochodowego surowca ulokowanego wzdłuż napiętej granicy. Spotkanie, w którym pośredniczyli oficerowie z kontyngentu UNIFIL i przedstawiciel Waszyngtonu odbyło się na terenach kontrolowanych przez Hezbollah, na których zarówno rząd libański jak i jednostki ONZ są gośćmi.
Izrael, Liban i Hezbollah znaleźli się w dziwnej i dość niecodziennej dla siebie sytuacji. Izrael agresywnie wszedł w biznes gazowy niemniej zarówno od strony technicznej jak i przede wszystkim inwestycyjnej napotyka na duże problemy. Jednym z tych problemów jest szyicki Hezbollah, narzędzie Iranu w basenie Morza Śródziemnego, który bez wątpienia ma środki i możliwości precyzyjnych ataków na izraelską infrastrukturę gazową zarówno na morzu jak i w porcie w Hajfie. Odstrasza to potencjalnych amerykańskich inwestorów jak i zniechęca Arabię Saudyjską, która w kryzysie bacznie przygląda się swoim finansom do aktywnego wsparcia izraelskich projektów, które jednocześnie będą wymierzone w zapędy regionalnych rywali Ryjadu a więc Turcji, Iranu oraz Kataru.
Dla Libanu sprawa zysków gazowych jest sprawą egzystencjonalną. Kraj Cedru ongiś „Szwajcaria Bliskiego Wschodu” jest upadły pod każdym możliwym względem zaczynając od finansów, życia politycznego i na sektorze small-biznesu kończąc. Nominacja na stanowisko nowego/starego premiera powiązanego rodzinnie i kapitałowo z Domem Saudów Saada Harririego miast Mustafy Adiba z Trypolisu (drugie największe miasto i port w Libanie, powiązane z Turcją) pokazuje, że Ryjad wraca do gry a i sytuacja uległa w ciągu ostatnich 12-stu miesiącom znacznym zmianom. Zagrożenie irańskie zostało zastąpione turecką ofensywą w Morzu Śródziemnym i to bardzo niepokoi zarówno Saudów ale i też Izrael, Cypr, Grecje a także Liban - przypomnieć też należy, że Hezbollah ściera się z armią turecką jak i protureckimi bojownikami w syryjskiej prowincji Idlib. Iran, którego projekt regionalny rozciągał się od Kabulu właśnie do Naqoury również dostał siermiężne ciosy w ciągu ostatniego roku i nie ma środków finansowych na utrzymywanie swojej strefy wpływów. Hezbollah pomimo rozlicznych narkotykowych biznesów nie jest w stanie bez wsparcia Teheranu na prowadzenie działalności w dotychczasowym formacie.
Organizacja znana z licznych zwycięstw nad Izraelem i ISIS na gruncie konfesyjnego Libanu zapewnia płatną służbę zdrowia i edukację w sektorze szyickim. Dodatkowo organizacja zaczyna mieć duże problemy z wypłacaniem rent wdowom i sierotom po poległych żołnierzach tej organizacji. Skoro Hezbollah nie ma i nie będzie miał dotychczasowego budżetu na swoją działalność to musi również zmienić cele swojego istnienia. Albowiem dotychczasowy dualistyczny model funkcjonowania tej organizacji iż z jednej strony pięść Teheranu a z drugiej patriotyczna partia reprezentująca szyitów w libańskim systemie politycznym musi ulec zmianie z przyczyn finansowych. Co więcej, zarówno chrześcijanie, druzowie czy sunnici powiązani z Saudami obwiniają Hezbollah za współodpowiedzialność za obecny kryzys jak i za eksplozję w bejruckim porcie i realizuje się najgorszy z możliwych dla szyitów powiązanych z Iranem scenariusz sojuszu wszystkich konfesji libańskich z Izraelem. Albowiem to przez Tel-Awiw i Ryjad może w końcu do Libanu wpłynąć kapitał, który uratuje gospodarkę i finanse kraju cedru.
Wobec bankructwa irańskiego projektu los Hezbollahu jest przesądzony. Albo ta organizacja zniknie albo się transformuje. Szyici w Libanie stanowią około 40% populacji i ich głosy rozdzielają się pomiędzy Hezbollah oraz zwasalizowaną przez nich „starszą siostrę” Amal. Przez dekady nie było i raczej nie będzie miejsca w szyickim sektorze na inne prozachodnie ugrupowanie, poza tym Iran z przyczyn historycznych stanowi punkt odniesienia dla szyitów jak Watykan dla libańskich katolików. Niemniej zarówno proirańskie sympatie wśród libańskich szyitów jak i poprzednie triumfy zbrojne Hezbollahu są nieistotne wobec całkowitego upadku gospodarki, systemu bankowego oraz blokady uniemożliwiającej codzienne życie, a wielce wstydliwym dla zwolenników Hezbollahu jest fakt, że to właśnie szyici byli największymi sojusznikami izraelskimi na południu kraju w latach 80-tych i 90-tych.
Wojna w Karabachu jest też bardzo dobrze czytelna na Bliskim Wschodzie. Izraelskie drony sterowane przez Azerów niszczyły ormiańskie pozycję w górach mających po 3000 m. Bez wątpienia podobny los może spotkać Hezbollah ulokowany na granicy izraelskiej. Izrael raczej nie zdecyduje się na ofensywę lądową przeciwko libańskim szyitom, albowiem ci są doskonale wyposażeni i wyszkoleni oraz nie do pokonania na swoim górskim terenie, a liczne straty ludzkie w armii izraelskiej pogrążyłyby wśród wyborców decydentów odpowiedzialnych za kolejną wojnę. Niemniej „wojna dronów” na libańskim gruncie mogłaby przetrzebić kadrowo i sprzętowo Hezbollah nie narażając izraelskich żołnierzy oraz cywilów. Tak więc Hezbollah związku z taką taktyką utraciłby swoje główne polityczne korzyści z wojny z Izraelem.
Do ścisłego antytureckiego sojuszu złożonego z Egiptu, Izraela, Cypru i Grecji dołączyć Liban nie może. Paradoksalnie serdeczna nienawiść pomiędzy prezydentami Erdoganem i Assadem również poszerza antyturecki front i jedyna wyrwa w tym strategicznym partnerstwie jest właśnie na wybrzeżu libańskim. Aktywnie wszedł do libańskiej gry Katar, który finansuje rekonstrukcję autostrady Bejrut-Damaszek, chociaż to w dużej mierze od Waszyngtonu zależy czy ta strategiczna autostrada w ogóle będzie potrzebna, albowiem Bejrut odcięty jest od wszelkich transakcji kapitałowych a handel z Syrią opiera się głównie na przemycie oraz styku rozmaitych grup przestępczych oraz służb specjalnych. Innym projektem infrastrukturalnym jest szlak Via Mediterenium, a więc autostrada docelowo łącząca pas śródziemnomorski na którym rozcierały się imperia perskie, greckie, rzymskie, arabskie itd. Projekt zatrzymał się na współcześnie zdominowanym przez szyitów mieście Sour – znanym w historii jako wielki, bogaty, zamożny Tyr. Ledwie 22 km dzieli tą nitkę autostrady z izraelskim systemem autostrad i kolei.
Dla Libanu dokończenie tej drogi oraz zyski z gazu śródmorskiego oznaczają istnienie, natomiast dla Izraela hurtowo uznawanego przez świat arabski otwarcie granicy z Libanem oznacza nie tylko wzmocnienie swojej pozycji hegemonicznej w regionie jak i spokojne konsumowanie zysków ze złóż. Tel-Awiw wyciągając Bejrut spod irańskiej czy tureckiej protekcji likwiduje bezpośrednie zagrożenie dla siebie a także tworzy „pas spokoju” od egipskiej Aleksandrii do libańskiego Trypolisu.
Inne tematy w dziale Polityka