A więc poseł PiS - Piotrowicz Stanisław - pojawił się na łamach i ekranach oraz przede wszystkim w „okrąglaku” na ulicy Wiejskiej w Warszawie i energicznie przystąpił do działania. Co prawda to działanie rzeczonego deputata pożytku Polsce nie przynosi, ale wprowadza wiele elementów ludycznych w szare bytowanie wybrańców narodu mitrężących czas z dala od swych chat, w parlamencie RP; i wedle słów naszego wieszcza Adama Mickiewicza wybraniec Piotrowicz „śmieszy, tumani, przestrasza”.
Czemu takie emploi przyjął, wielce szanowny poseł Piotrowicz Stanisław, trudno powiedzieć. Według mnie - jako reżysera filmowego - wynika to z faktu, iż pan poseł Piotrowicz dobrze wie, że z twarzy to on jest wielce podobny do Freda Warda drugoplanowego aktora w filmach z Hollywood, który zwykle kreuje postacie: psychopatów, zboczeńców, łotrów. Z drugiej strony poseł Piotrowicz tak od góry twarzy wielce podobny jest do Seana Penna pierwszoplanowego aktora z owego Hollywood, który towarzysko wsławił się tym, że upiekł w mikrofalówce kota swojej żony, szerzej znanej, jako Madonna, gdy go baba czymś rozzłościła.
Mając więc takie od natury dane atuty, nasz wielce szanowny poseł Piotrowicz nie mógł nie objąć w obecnej chwili - bo jak powiada talmud „Jak nie my to kto? Jak nie teraz to kiedy?” - roli typowego antybohatera naznaczonego stylistyką egzystencjalną wieku XX, która jak wiemy preferuje bohaterów ułomnych etycznie, dwuznacznych moralnie, ale dzięki temu jakże intrygujących dla pań i panów.
Zresztą wybraniec Piotrowicz Stanisław bardzo dobrze sprawdził się w zeszłym wieku, gdy jako młodzieniec do aparatu terroru urzędowego zaciągnął się był. Należy pamiętać, że w latach 70- i 80-tych XX wieku nasza ojczyzna znajdowała się pod okupacją Związku Sowieckiego.
Na straży owej okupacji stały cywilne organa - jak pzpr, który to akronim my Polacy tłumaczyliśmy, jako Płatni Zdrajcy Pachołki Rosji, wraz z sojuszniczymi stronnictwami: ZSL i SD oraz siłowe organa, jak lubią do dziś mawiać na Kremlu - Ludowe Wojsko Polskie (naprawdę tak ich nazwali. Stalin miał fenomenalne poczucie humoru), różne tajne i półtajne policje polityczne, milicja obywatelska i jej przybudówki złożone z „entuzjastów” jak ORMO, LOK i oczywiście nadbudowa prawna, czyli prokuratura wraz z sądami.
Nasz szlachetny poseł Piotrowicz uznał, że najpełniej zrealizuje się w prężnym organie dbającym, by nic nie utrudniało dnia codziennego sowietom w okupowaniu Polski, czyli w prokuraturze. Należy podkreślić, iż dzisiejsza gwiazda pisowskiego parlamentaryzmu, w czasie sowieckiej okupacji naszej ojczyzny nie była minimalistą. Szlachetny poseł z Podkarpacia wstąpił również do owej organizacji wymyślonej przez mordercę Polaków Stalina Józefa – czyli do pzpr.
Zapewne niezorientowany czytelnik sądzi, że do Płatnych Zdrajców Pachołków Rosji to tak z ulicy zapisywali? Nic błędniejszego.
Po pierwsze do pzpr się wstępowało, a nie zapisywało się. Zgodnie z wykładnią – „wstąpił do piekieł, po drodze mu było”. Po drugie, aby zasłużyć na miano zdrajcy i pachołka od rodaków, trzeba było mieć dwóch starych, pardon, członków wprowadzających do pzpr i przejść staż kandydacki, co najmniej półroczny. Sowieci chcieli mieć pewność, że delikwent wytrwa w zdradzie i pachołkowaniu.
Oczywiście bycie w pzpr miało różne szczeble. Nasz wybraniec narodu pisowskiego, jak wiemy nie był leniem i obibokiem, więc prócz umacniania władzy ludowej (tak eufemistycznie kazał Stalin nazywać okupację sowiecką w Europie), jako towarzysz prokurator starał się wykazać w kochanej pzpr.
Pozwolę sobie niezorientowanym czytelnikom przybliżyć strukturę pzpr, aby tym jaśniej zabłysła gwiazda naszego wielce szanownego posła.
Otóż kohorta owa, czyli pzpr, miała rozbudowaną hierarchię. Najmniejszym skupiskiem pachołków było koło, następnie podstawowa organizacja partyjna (pop) z tak zwaną egzekutywą, czyli zarządem, na czele którego stał pierwszy „sykrytosz” – tak oni to wymawiali, należy pamiętać, że sowieci dbali, aby do pzpr przyjmować najgłębsze niziny społeczne, a dla osobników tych język polski był językiem przyswojonym, gdyż na ogół porozumiewali się czymś, co językoznawcy nazywają argot lub z polska - narzecze.
Po pop był zwykle „kumitet zakładowy” następnie „tyrenowa” organizacja partyjna, czyli top, zwykle kontrolowana przez ludowe wojsko. Po reformie administracyjnej w połowie lat siedemdziesiątych administracja składała się z gminy i województwa. Partia utraciła więc powiatowe struktury i ostały się takie szczeble jak: ”kumitet” dzielnicowy i „kumitet” miejski oraz „kumitet” wojewódzki.
Wszystkie te „kumitety” miały swoje egzekutywy i właśnie w takowej egzekutywie umościł się dzisiejszy orzeł pisowskiej demokracji. Należy podkreślić, że po wojewódzkim „kumitecie” był już tylko „kumitet cyntralny”, czyli jak to się mówi - sam kwiat zdrajców i pachołków.
Jak ważne było członkostwo w egzekutywie wojewódzkiej, do której zaliczał się wczoraj towarzysz, dziś bojownik o pisowską demokrację – Piotrowicz Stanisław niech świadczy fakt, że aby zatrzymać lub aresztować członka wojewódzkiej egzekutywy trzeba było posiadać zgodę odpowiedniego wydziału Komitetu Centralnego, uwaga, Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego. Nawet gensek (sekretarz generalny partii: Gomułka, Gierek, etc.) nie mógł tu działać bez zgody jak to „oni” nazywali sowieckich okupantów – „radzieckich”. Tak więc dzisiejszy pogromca tego antydemokratycznego tworu – Trybunału Konstytucyjnego, nie był byle kim!
Podkarpacie to teren bardzo zasłużony dla towarzyszy radzieckich. Tam przecież uciech zażywał genialny ekshibicjonista i biseksualista - Lenin. W miejscu, gdzie zwykł pracowicie, acz leniwie uprawiać samogwałt i jednocześnie obnażać się dziewkom góralskim postawiono nawet pomnik.
W tamtych latach, w których podły Niesiołowski podnosił wrażą łapę na wspomniany pomnik, nasz nieulękły lew pisowskiej demokracji zapewne nie raz, nie dwa powoływał się na owego międzynarodowego onanistę. Lecz nie tylko te lubieżne wątki wiążą ten uroczy teren z sowietami.
Na Podkarpaciu - nie wiem jak dziś, ale w tych pięknych latach, których ówczesny towarzysz Piotrowicz wcale się nie wstydzi, bo jak to pisali radzieccy satyrycy z lat trzydziestych XX wieku: Ilf i Pietrow „gęba nie szklanka, się nie stłucze” a bać się należy tylko momentów „gdy dochodzimy do wniosku, że nie tylko zostaniemy pobici, ale i skopani” - żyła sobie rodzina Bafiów. Z tej rodziny wywodził się słynny na cały gułag socjalistyczny prokurator Bafia, który podnosząc do góry prawą dłoń zwykł mawiać: „Ta ręka podpisała dziewięćdziesiąt wyroków śmierci”. Tę niezapomnianą postać z przemiłego Podkarpacia opisał, oczywiście tendencyjnie, zgniły liberał i kosmopolita, niejaki Leopold Tyrmand, niemniej jednak taki prokurator Bafia do czegoś brać prokuratorską z Podkarpacia zobowiązuje. Ostatecznie jeden Ziobro sam tej dobrej sławy nie uniesie. Zwłaszcza, że prokuratorów Bafiów było dwóch i o dziwo obaj bracia!
Co prawda nie ma - mam nadzieję, że długo ten błąd nie potrwa - jeszcze kary śmierci, ale dla chcącego nic trudnego i nasz pogromca Trybunału Konstytucyjnego, jestem pewien, że jeszcze nie raz da popalić zgniłym liberalnym pedałom i innej kosmopolitycznej hołocie, bo przecież przy batożeniu „prostytuanty konstytucyjnej” nie wyrzekł ostatniego słowa. Zwłaszcza, że wielce szanowny poseł jest również przewodniczącym komisji praw człowieka i takich tam, co dowodzi - a ja to osobiście wiem - że Jarosław Kaczyński ma nie mniejsze poczucie humoru niż Józef S. i w związku z tym jeszcze nie raz zaskoczy nas przy pomocy swoich współpracowników, którzy czy to w pzpr, czy to w ludowej prokuraturze, czy to w pisowskiej frakcji sejmowej, czy to w pałacu namiestnikowskim tak pięknie dokazują, jednocześnie zawsze charakteryzując się tym ludowym instynktem nieomylnie wskazującym im, z której strony chleb masłem smarują i szynkę kładą.
Inne tematy w dziale Polityka