W czwartek w Wielkiej Brytanii odbyły się wybory parlamentarne. Jednym z wiodących tematów w przedwyborczej kampanii był temat imigracji. Jak ten "gorący kartofel" wpłynął na wyniki wyborów?
W sobotę misję utworzenia gabinetu na 10 Downing Street otrzymał Keir Stammer, lider "lejburzystów" (Partia Pracy). Oznacza to, że to jego ugrupowanie zdobyło parlamentarną większość.
Spektakularną porażkę ponieśli Torysi, czyli Partia Konserwatywna. Uzbierali tylko 121 miejsc w Izbie Gmin, ponad 3 razy mniej od zwycięzców tych wyborów i stracili władzę po 14 latach rządów. W sumie ich porażka wydawała się nieunikniona, ale nikt nie przewidział jej skali. Program tej partii wiele nie obiecywał wyborcom, deską ratunku dla Torysów miała być polityka migracyjna i doprowadzenie tzw. "projektu Ruanda" do udanego końca. Według ustepującego premiera Rishi Sunaka, ekstradycja nielegalnych emigrantów do Afryki miała odstraszać potencjalnych chetnych, chcących przedostać się na angielskie wybrzeże na pontowych łodziach. Jak widać, ten argument nie przekonał wyborców, tym bardziej, że do Ruandy nikogo nie udało się do tej pory wysłać (notabene, nowy premier zapowiedział rozwiązanie umowy z władzami Ruandy).
W obozie Torysów, nieudana polityka migracyjna postrzegana jest jako jedna z przyczyn wyborczej porażki. Tylko że w różny sposób oceniane jest, co w tej kwestii poszło żle. Suella Braverman przykładowo uważa, że błedem było opóznianie procesu ekstradycji nielegalnych imigrantów, wymuszone przez obiekcje ze strony organizacji praw człowieka. Wg. Braverman, wyborcy nie są głupi i nie dali nabrać się na zapewnienia Rishi Sunaka, iż cały proces przesiedleńczy do Ruandy zmierzał we właściwym kierunku. Była minister od dawna była zwolenniczką twardego kursu w sprawie nielegalnych przybyszów.
Z kolei Liz Truss, reprezentujacej umiarkowane skrzydło Torysów, nie zgadza się ze stanowiskiem partyjnej koleżanki.W wywiadzie udzielonym BBC po pgłoszeniu wyników głosowania, była premier przyznała, że próba ekstradycji do Ruandy kolidowała z międzynarodowymi normami i to odstręczało m.in. opinię publiczną od Partii Konserwatywnej.
Kwestia emigracji była kluczowa również dla nowej partii - Reform UK, której liderem jest Nigel Farage. Jeśli nie wszyscy pamietają, ten skrajnie prawicowy polityk był odpowiedzialny za rozpoczęcie dyskusji o Brexicie. W kampanii wyborczej Farage reprezentował anty-imigracyjne stanowisko i obiecywał, że jeśli będzie miał wpływ, łodzie z ludżmi szmuglowanymi z Francji będą zawracane. Krytykował przy tym manifest przedwyborczy Partii Pracy, w którego sześciu głównych punktach nie poruszono sprawy zastopowania emigracji do UK. Efekt? Na partię Reform UK głosowało 4 milionów wyborców, co przełożyło sie na 5 mandatów w Westminsterze. Może niedużo, biorąc pod uwagę, iż w jednym z przedwyborczych sondaży partia Reform UK wyprzedzałaTorysów o 1 punkt procentowy. Przede wszystkim jednak, Farage i jego partia przyczyniła się do słabego wyniku Konserwatystów, odbierając głosy rywalom na prawej stronie sceny politycznej. Farage zapowiada, że w 2029 roku jego partia będzie chciała już uzyskać wynik dający wpływ na władzę.
Obserwując wyniki ugrupowań, które odniosły sukces w czwartkowych wyborach, sprawa zastopowania imigracji nie miała dużego znaczenia dla elektoratu. Partia Pracy była krytyczna wobec "projektu Ruanda", a jej przywódca, Keir Stammer, rozwiązanie problemu immigrantów szmuglowanych przez Kanał Angielski widzi w dogadaniu się z prezydentem Macronem (jak dotąd Francja nie zgadzała się na odsyłanie przechwyconych łodzi z powrotem na jej wybrzeże). Partia Pracy w swoim programie wyborczym skupiła się na sprawach socjalnych, co przełozyło się na dobry wynik - dzięki 411 posłom jest w stanie rządzić samodzielnie.
Na problemie imigracji nie skupiali sie również Liberalni Demokraci, ugrupowanie umiarkowanych konserwatystów. Przed wyborami partia akcentowała potrzebę naprawy służby zdrowia czy zajęcie sie problemem utylizacji ścieków. I to również dało pożądany rezultat, dając liberalnym demokratom 72 mandatów w Izbie Gmin, ogromny skok dla tej zmarginalizowanej od dłuższego czasu partii.
Kolejnym ugrupowaniem, które wywindowało się w Westmisterze, są brytyjscy Zieloni - zdobyli 4 miejsca, nieżle jeśli weżmiemy pod uwagę, że wcześniej mieli tylko jednego posła. Zresztą nieproporcjonalny system wyborczy krzywdzi mniejsze ugrupowania- Zieloni zdobyli 7% wszystkich głosów, co przekłada się tylko na 1% zajmowanych miejsc w parlamencie. Natomiast najmniej powodów do zadowolenia, oprócz Torysów, mają szkoccy nacjonaliści, którzy zdobyli tylko 9 mandatów, co stawia ich rządy w Edynburgu pod znakiem dużego zapytania.
Mam wiele przemyśleń na wiele tematów, staram się jednak unikać politykierstwa
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka