Przyszli państwo Biegowie za obrączki mieli kółka do zasłon. Państwo Swinarscy wykonali je z łusek po pociskach. Walcom kolega wytoczył je z łożyska karabinu maszynowego i szybko zaczęły im od nich zielenieć palce. Nowakowie-Jeziorańscy kupili swoje za puszkę konserw. A państwo Piechotkowie w ogóle obrączek nie mieli. Chcieli szybko wziąć ślub, bo „nie wiadomo było, czy jedno zginie, czy przeżyjemy”.
W czasie Powstania Warszawskiego związek małżeński zawarło 256 par. Na każdy z 63 dni walk przypadały więc – statystycznie – aż cztery śluby. Choć Janina Chojnowska „Janina”, sanitariuszka Zgrupowania „Chrobry II”, pamiętała jednoczesny ślub aż 14 par: „Brat miał narzeczoną Alinę i właśnie z nią ślub brał w piwnicy, wśród tych czternastu. Ja mówiłam: »Edward, co ty wyprawiasz?«, a on odpowiedział: »No nie wiem, czy wrócę«. Na pewno uczucie miłości było między nimi i brali ślub. Jedna przysięga była w tej piwnicy, nie każdy oddzielnie”.
Najbardziej znanymi młodożeńcami Powstania byli pchor. Bolesław Biega „Pałąk”, dowódca II plutonu w batalionie AK „Kiliński”, i sanitariuszka baonu Alicja Treutler „Jarmuż”.
A to za sprawą znanego sportowca, słynnego fotografa-dokumentalisty Eugeniusza Lokajskiego, który utrwalał na taśmach walki i życie powstańcze. Kiedy więc dowiedział się, że 13 sierpnia w kaplicy podziemnego szpitala polowego przy Moniuszki 11 odbywa się ślub, pobiegł tam z aparatem fotograficznym. Zaś za nim pobiegła ekipa referatu filmowego Biura Informacji i Propagandy i nagrała ceremonię.
Świadkowie bronili poczty, więc nie przyszli
Ślub odbył się dlatego tam, że „Pałąk” został ranny w natarciu na Pocztę Główną – postrzał lewego nadgarstka z uszkodzeniem kości, cudem uratowano mu rękę. Stawił się przed ołtarzem w pożyczonym mundurze z rozciętym rękawem, żeby można było włożyć zagipsowana rękę – nawet nie pamięta, kto mu go pożyczył. Oboje na ramionach mieli biało-czerwone opaski powstańcze. Ona ubrana była w jasną bluzkę i ciemną spódnicę, skądś zdobyto dla niej bukiet z żywych kwiatów.
Świadkowie pana młodego bronili poczty atakowanej przez Niemców od strony Nowego Światu, więc na ceremonii stawiły się tylko cztery druhny panny młodej – dziewczęta z jej drużyny, które w tym momencie nie były na służbie. Przyszli też inni pacjenci i ludzie ciekawi ceremoniału – w sumie całkiem niezły tłumek. Sakramentu udzielał pt. ks. Wiktor Potrzebski „Corda”, dyrektor ds. nauczania w szkole sióstr felicjanek – niecałe trzy tygodnie później zginął podczas bombardowania przy Szpitalnej 4.
Jeszcze więcej ludzi obejrzało sakramentalne „tak” Biegów parę dni później w powstańczym kinie „Palladium” na ul. Złotej – sekwencje z filmem ze ślubu zostały wmontowane w kronikę filmową „Warszawa walczy!” (nr 2) i były pokazywane prawdopodobnie codziennie w ostatniej dekadzie sierpnia 1944 r. A dzięki filmowi, o ślubie Biegów pisała nawet prasa powstańcza.
Zobaczyła ich ceremonię Alicja Treutler-Biega, mąż nie – źle się czuł. Dopiero w latach 80. odtworzono mu nagranie w Wytwórni Filmów Fabularnych i Dokumentalnych na ulicy Chełmskiej w Warszawie. Oboje przeżyli bowiem wojnę, trafili do oflagów na Zachodzie i wyjechali do USA. Świętowali nawet 70. rocznicę ślubu.
W owym czasie małżeństwa rzadko zawierali cywile, którzy skupiali się na przetrwaniu nalotów w piwnicach domów, zdobywaniu jedzenia i wody. Nowożeńcami byli najczęściej sami powstańcy, a wśród nich: Jadwiga Wolska „Greta” i Jan Nowak-Jeziorański „Janek” – „Jan Zych”; przyszli znamienici architekci Warszawy Maria Huber „Marianna” i Kazimierz Piechotka „Jacek”; Janina Trojanowska „Nina” i dowódca słynnego batalionu „Parasol” Jerzy Zborowski „Jeremi”; czy Beata Branicka „Ata”, córka hrabiego z Wilanowa, i Leszek Rybiński „Pat”. Zachowało się wiele wspomnień takich par.
Ślub dawał im chwilę szczęścia, namiastkę normalności, nadzieję na wspólną, lepszą przyszłość, o którą walczyli. Sakrament w kościele katolickim podtrzymywał ich wartości.
„Jak się ma 18 lat, to się długo nie myśli, absolutnie. Doszliśmy do wniosku, że na pewno będzie nam najlepiej, jak będziemy razem, będziemy świetnym małżeństwem, będziemy mieli dzieci, wnuki, prawnuki i tak dalej. (…) Byliśmy zakochani” – opowiadała Danuta Piotrowska (z domu Gnass) „Danka”, sanitariuszka patrolu w Śródmieściu, która 29 sierpnia u sióstr Marii na Hożej wzięła ślub ze Zbigniewem, pracującym w wytwórni amunicji na Śniadeckich.
Mówili sobie „tak” jak najszybciej w obawie, że mogą już nigdy nie mieć po temu okazji.
„Trudno powiedzieć, czy to była dobra decyzja. To był po prostu moment taki, że właściwie nie wiedzieliśmy, co się z nami dalej stanie. Chcieliśmy mieć bliski związek ze sobą. Nie wiadomo było, czy jedno zginie, czy przeżyjemy. Przecież to były straszne chwile. Byliśmy zamknięci, skazani właściwie na zagładę. Jeżeli uczucie zakwitło przedtem, to chcieliśmy jakoś to sfinalizować, przecież byliśmy młodzi. Ile miałam lat? Nie miałam 20, a Maciej 24, dzieciaki ” – mówiła Grażyna Pilszak „Grażyna”, łączniczka Oddziału II Komendy Okręgu Armii Krajowej w Śródmieściu Północnym przy gmachu PKO. W tym samym oddziale walczył jej mąż, Maciej Tomasz Brochocki „Luśniak”, dowódca plutonu. Zawarli związek 23 września 1944 r., wiedząc, że Powstanie chyli się już ku upadkowi. Dożyli sędziwego wieku. Pytana na koniec, czy drugi raz poszłaby walczyć w Powstaniu i wzięła ślub, powiedziała: „Oczywiście, że tak”.
„Tak” pod ostrzałem
Najwięcej ślubów odbyło się w Śródmieściu, tam też były te najbardziej spektakularne. „Ata” i „Pat” zawarli związek w dawnym pałacu Branickich na ul. Nowy Świat. Odnotowano też ceremonie na Mokotowie, Żoliborzu, Ochocie i na Starym Mieście.
Starszy strzelec Wiesław Feliga „Huragan”: „To było chyba na początku sierpnia. Zapoznała się łączniczka z kolegą Andrzejem z batalionu »Nałęcz«. Wzięli ślub, na którym ja i jeszcze jeden kolega byłem jako świadek. Pamiętam ich ślub w kościele garnizonowym (obecnie katedra na Długiej), bo był fatalny ostrzał i cały czas, jak ksiądz udzielał ślubu parze młodej, myśmy stali, wszystko się nam sypało na głowę: szyby, żelastwo, wszystko to, w co trafił pocisk z tak zwanych krów ryczących czy z szaf. Na Starym Mieście te pociski były nazywane szafami, a w Śródmieściu ryczącymi krowami. W każdym bądź razie były miotacze min siedmiolufowe, ten odcinek był również ostrzeliwany z działa kolejowego na Dworcu Gdańskim. To była Berta, o średnicy 600 czy 650, taki cielaczek, który jak uderzył, to od razu nie było połowy domu. Tak że katedra garnizonowa na Długiej była bardzo biedna, ale wzięli ślub szczęśliwie. Myśmy byli poranieni szkłem”.
Par połączonych w ruinach kościołów i pod ciągłym ostrzałem było tak wiele, że dowódca sił powstańczych, pułkownik (a od września generał brygady) Antoni Chruściel „Monter” wydał 18 sierpnia 1944 r. rozkaz, który regulował te procedury w niezwyczajnych warunkach. Zgodnie z nimi, by zawrzeć związek małżeński, trzeba było przynieść dokumenty – od szefa oddziału, a niepełnoletni od rodziców. Para musiała mieć zgodę kapelana i to księża – jak podkreślał „Monter” – brali na siebie odpowiedzialność za udzielenie ślubu, bo inne sprawdzanie narzeczonych nie było możliwe.
A księża ułatwiali przyjęcie sakramentu: zapowiedzi przedmałżeńskie wygłaszano tylko raz albo nawet wcale, zaś ceremonie były maksymalnie krótkie – ślub Nowaka-Jeziorańskiego trwał… siedem minut. Sakramentu udzielał ks. Stefan Kowalczyk „Biblia”, który łączył w Powstaniu większość par.
„Powiedziano nam, że nie mogą nam dać ślubu, dlatego że jestem niepełnoletnia. Wtedy trzeba było mieć 21 lat. Napisaliśmy więc pismo do kurii biskupiej. Kuria w czasie Powstania była w Warszawie i dostaliśmy zezwolenie” – opowiadała Danuta Piotrowska (z domu Gnass) „Danka”.
Strzelec Barbara Rytel (z domu Brudek) „Iza Głowacka”, sanitariuszka i łączniczka Zgrupowania „Chrobry II”, lepiej wspomina księdza niż powstańcze formalności: „Najpierw musieliśmy mieć zezwolenie dowództwa AK na zawarcie ślubu, musiałam mieć dodatkowe zezwolenie, ponieważ byłam niepełnoletnia, więc uzyskaliśmy je w drapaczu chmur, jak mówiło się na PKO, które jest obecnie na Placu Powstańców – to tam było nasze dowództwo i tam musieliśmy dostać zezwolenie na ślub wojskowy. Nasze dokumenty ślubne zostały spisane w kaplicy AK na ulicy Moniuszki. Po uzyskaniu wszystkich dokumentów zgłosiliśmy się do kościoła Świętej Teresy na Tamce, gdzie był kapelan Armii Krajowej książę Jan Czartoryski, dominikanin, chodził w długim, białym habicie, był bardzo wysoki, zresztą uroczy człowiek. On nam zezwolił na zawarcie ślubu i wyznaczył datę”.
Nie przeszkadzało wtedy, że narzeczeni są innego wyznania.
„Mój mąż był kalwinem, a ja rzymska katoliczka, trzeba było załatwić pozwolenie na ślub. Zawsze jakiś sposób się znajdzie, mianowicie brat naszego kolegi chirurga Stefana Kwiecińskiego był księdzem profesorem (co prawda sztuki sakralnej, ale to nieważne) i myśmy poszli do niego i załatwił. Była jeszcze strasznie śmieszna historia, bo przed ślubem matka Getter zaprosiła mnie na rozmowę. Znajomi śmiali się, że jak zakonnica z tobą porozmawia, to ci da popalić. Nie było Soboru Watykańskiego II. Ona do mnie mówi tak: »Moje dziecko, tylko ty nie próbuj męża nawracać. Jeżeli twój mąż, będąc kalwinem, postanowi przyjąć zasady rzymskokatolickie, to to będzie twoja zasługa, ale nie próbuj go namawiać«. Jak na zakonnicę nie było to typowe” – wspominała Maria Nowotna-Walcowa „Róża” – strzelec, sanitariuszka, pielęgniarka w batalionie „Zaremba”, w szpitalu polowym przy ul. Poznańskiej 11, po wojnie uczestniczka obradach Okrągłego Stołu po stronie solidarnościowej.
Bohater w panterce SS, czyli ceremoniał
Z Janem Stanisławem Walcem „Jasio” wzięli ślub 12 sierpnia 1944 roku, w ocalałej z pożaru kaplicy Zgromadzenia Sióstr Rodziny Maryi. Odnotowano go jako pierwszy ślub powstańczy w Śródmieściu podczas Powstania. Jak do niego doszło?
„Róża”: „To się odbyło tak, że na początku sierpnia myśmy przygarnęli takiego młodego chłopaka, to znaczy nasz komendant. Zaczął u nas pracować jako sanitariusz. 6 sierpnia poszedł na strych, bo tam ci polujący na ludzi ustrzelili kogoś, i on ściągając tego kogoś dostał kulę i zginął. To było straszne. Wtedy komendant i mój brat powiedzieli: »Coś trzeba zrobić na poprawę nastroju. Zróbmy Jasiom ślub«”. Obrączki wytoczone im z łożyska karabinu maszynowego zachowali na zawsze.
To było dość powszechne, że narzeczeni oświadczali się sobie szybko i szybko deklarowali.
Nawet Biegowie tak podjęli decyzję o ślubie, choć znali się od lat. Bolesław: „»Frasza« (Franciszek Szafranek, dowódca kompanii) mówi: »No, dlaczego wy się nie pobierzecie? «. Mówię: »No jak w takiej sytuacji możemy się pobrać? «. »Ja to załatwię«. Przez gońca posłał notatkę do dowództwa batalionu i wieczorem goniec wrócił, że kapelan batalionowy »Corda« przyszedł dać nam ślub. Zaraz »Frasza« posłał gońca na pocztę powiedzieć Lili, że jutro ma być jej ślub o godzinie 11 i niech się stawi. I przyszła”.
Impulsem do nagłego ślubu bywały niby drobiazgi, które wtedy umożliwiały względny ceremoniał. Chcieli wyglądać wyjątkowo. Nie było sukni ślubnych, więc tylko dbali, by strój był w miarę czysty i możliwie elegancki. Żeby był to mundur powstańczy, albo nawet zdobyta niemiecka bluza maskująca, tzw. panterkach.
Maria Piechotkowa, wówczas panna Huber, wspominała, jak z kanałów wyszedł jej narzeczony, bohater narodowy odznaczony przez Bora-Komorowskiego krzyżem Virtuti Militari, w mundurze esesmańskim: „Znaczy w panterce. Powiedział: »To jest jedyny moment, żebyśmy się pobrali, bo ja mam nareszcie całe spodnie«. Przedtem mu się to raczej nie zdarzało. Moja sukienka była dosyć brudna, więc ją wyprałam i powiesiłam na sznurku. W międzyczasie sąsiadka, pani zresztą zupełnie mi nieznana, pożyczyła mi swoją sukienkę, żebym miała na zmianę. Moja spaliła się razem z całą kamienicą i zostałam w tej cudzej sukience, jako jedynym stroju, aż do końca Powstania. To była moja suknia ślubna. Ponieważ sandałki mi się oczywiście rozleciały, to pożyczyła mi buty nasza wspólna koleżanka, która miała rozmiar o cztery większy”. Piechotkowie też zawarli związek na ul. Moniuszki, 30 sierpnia.
Danuta Piotrowska „Danka”: „29 sierpnia wzięliśmy ślub u sióstr Marii na Hożej. Przyszli moi koledzy, nie poznali mnie, ponieważ na tę okazję umyłam włosy i rozpuściłam. Ponieważ nie było wody, to człowiek bardzo często się nie mył. Ale świadek mojego męża (Stasio Wyrzykowski, który mieszkał gdzieś na Marszałkowskiej), przyszedł tylko ledwo umyty. Jak się wybierał do nas na ślub, to uderzył pocisk i ich zupełnie zasypało. Nie miał więcej wody, więc umył tylko twarz jedną ręką, a cały był w pyle. Mój mąż był w kombinezonie z opaską, ja byłam w żakiecie z opaską. Uszyli nam spódnico-spodnie”.
Jeziorański kwiaty na bukiet ślubny dla żony wypatrzył na jednym z balkonów w Śródmieściu – zszedł do piwnicy, aby odnaleźć właściciela, dostał klucz i zerwał pelargonie. Takie bukiety były najczęstsze.
Łączniczka „Grażyna”: „Do ślubu szłam bardzo elegancko ubrana. Miałam na sobie, ponieważ wzięłam to z domu, zamszową kurteczkę, którą miałam przed wojną, jak jeździłam na nartach w Zakopanem. Miałam bardzo ładne, cienkie pończochy i straszne buty. (…) Mąż miał na głowie swoją furażerkę ukochaną, też miał jakąś wiatrówkę… bryczesy miał, to wiem. Ale chyba nie był w długich butach, bo miał bardzo piękne oficerki. Przecież był podchorążym przed wojną, zresztą to do fasonu należało, żeby w czasie okupacji nosić właśnie oficerki i bryczesy”.
Mamę „Grażyny” o ślubie poinformowali po fakcie, podobnie jak wielu innych nowożeńców swoich rodziców, bo ci nierzadko starali się odwieźć młodych od szybkiego związku w tych nieludzkich warunkach.
I że cię nie opuszczę aż do śmierci…
Niekiedy uczucie powstańczych małżeństw – podgrzane przez strach przed śmiercią i utratą kochanej osoby, bo intymność była ograniczona – było chwilowe. Niestety dość często kończyło się, jak przeczuwali młodzi: jeszcze w 1944 roku, gdy ginęli.
Jak Jan Wuttke „Czarny Jaś”, dowódca 3. kompanii „Giewont” batalionu „Zośka”, i Irena Kowalska „Irka”, łączniczka „Giewonta”, na koniec – kompanii „Rudy”. Walczyli na Woli, Starym Mieście i Czerniakowie. 5 września pobrali się w piwnicy kamienicy przy Hożej 15. Ślubu udzielił im ksiądz Józef Warszawski „Paweł”, kapelan zgrupowania „Radosław”, ojciec jezuita. „Czarny Jaś” zginął 19 września, tydzień po swoich 23. urodzinach, w czasie walk na Czerniakowie przy ul. Wilanowskiej 18. „Irenę” Niemcy wzięli tam do niewoli 23 września i rozstrzelali następnego dnia na Woli, zapewne w podziemiach kościoła św. Stanisława Biskupa przy ul. Wolskiej. Miała 24 lata. Ciał małżonków nigdy nie odnaleziono.
Ten ich wrześniowy ślub był podwójny, losy drugiej pary również były tragiczne. Wiktor Andrzej Szeliński „Andrzej Pol” pobrał się z „Zosią” – Zofią Jarkowską-Krauze (do 1946 r. nazywał się Wiktor Erwin Krauze, przybrał nazwisko ojczyma, ponieważ jako Szeliński był ścigany przez Niemców). Usiłowali się przebić z Czerniakowa do Śródmieścia, „Zosia” poległa trafiona odłamkami granatnika w głowę. Z czwórki nowożeńców przeżył tylko „Pol”.
Ale nierzadko też miłość powstańcza trwała całe dalsze życie małżonków, jak w przypadku Piechotków – do śmierci męża w 2010 roku. Albo Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Tak, ceremonia jego i łączniczki „Grety” trwała zaledwie 7 minut, wciśnięta w przerwę między pogrzebami, ale żyli razem jeszcze wiele lat. Jadwiga zmarła w 1999 roku w USA, on – po wojnie wieloletni dyrektor Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa – w 2005 r. w Warszawie, do której wrócił po 57 latach emigracji.
Ich ślub został odprawiony 7 września 1944 r. na ul. Wilczej 7 w kaplicy wypełnionej po brzegi, bo wiele osób chciało zobaczyć w tym dniu legendarnego skoczka, wielokrotnego „kuriera z Warszawy” do Londynu. Gdy wychodzili z kaplicy, rozległ się powstańczy „Marsz Mendelssohna” – ryk pocisku wyrzutni rakietowej Nebelwerfer, czyli tzw. krowy.
Uczta sałatką z pomidora
Chwilowe zapomnienie o wojnie dawały przyjęcia weselne, jeśli ktoś miał czym je urządzić. Bolesław Biega: „Koledzy urządzili ucztę weselną na poczcie, bo myśmy zdobyli wielkie magazyny. Były sardynki francuskie, angielskie papierosy, były francuskie wina zdobyte od Niemców”.
Przyjęcie Nowaka-Jeziorańskiego i „Grety”, jak wielu powstańców, było składkowe: córka państwa Pakulskich, przedwojennych właścicieli sklepu kolonialnego na ul. Marszałkowskiej, przyniosła butelkę czerwonego wina, ktoś inny wódkę, a jeszcze inny chałwę, zapewne mocno nieświeżą, bo kurier odchorował ją kilkudniowym bólem wątroby.
Jednym z najbardziej wystawnych było wesele wspomnianych Branickiej z Rybińskim: w pałacowych wnętrzach podano gościom konserwę mięsną, butelkę czerwonego wina i koniak.
„Róży” i „Jasiowi” Walcom jakaś kobieta zaproponowała skorzystanie z łazienki, brat przyniósł jej z do ogrodu pomologicznego dalie, a komenda „postawiła się” na ucztę ślubną: „Mieliśmy po kieliszku wina, był plasterek kiełbasy i plasterek pomidora”.
Danuta Piotrowska „Danka”: „Po ślubie siostry nam zrobiły przyjęcie. Były wspaniałe rzeczy. Przede wszystkim były pomidory, bo one miały ogródek. Pewnie jeszcze coś, pewnie jakaś wędlina, może szynka ze zrzutów, jeszcze chleb, ale ja z tego pamiętam głównie pomidory. Ubrały nam klęczniki do ślubu nasturcjami. Od tej pory nasturcje są moimi kwiatami”.
Strzelec Barbara Rytel (z domu Brudek) „Iza Głowacka”: „Chłopcy z kompanii mojego przyszłego męża przyszli i zrobili nam przez cały kościół szpaler. Skrzyżowali karabiny i myśmy pod karabinami doszli do ołtarza. Bardzo było dużo ludzi, obcy nam składali życzenia. Robiono nam zdjęcia i kręcono film, choć go nie widziałam, i prezent dostaliśmy na weselne przyjęcie – pięć kilo koniny. Jeden z chłopców chciał nam zrobić prezent, wyczołgał się na działki, które były nad Wisłą, pod ogromnym ostrzałem, przyniósł nam kartofle, co było wielkim sukcesem. Więc konina, kartofle to było przyjęcie ślubne. Było nasze dowództwo i był jeden z kolegów, który pięknie grał na pianinie nasze powstańcze piosenki. Oczywiście szyb nie było, była duża cisza na ulicy Lipowej, Niemcy na górze, na uniwersytecie słyszeli, bo echo szło”.
Młodym parom, jeśli wręczano prezenty, to użytkowe: jedzenie, mydło, skarpety, naboje, albo dzień wolnego od zadań powstańczych.
Grażyna Pilszak: „Ślub był normalny, dawał mi mój proboszcz ks. Stefan pseudonim »Biblia«. Potem żeśmy wrócili do domu i Katarzynka, czyli gosposia ciotki mojego kolegi, zrobiła nam przyjęcie. Były kluski kładzione z ciemnej mąki i z puszki był szpinak. Był oczywiście alkohol. Dostałam w prezencie ślubnym od swoich kolegów, że poszli za mnie następnego dnia po ślubie z meldunkami, żebym nie chodziła. Potem to były już dni dość smutne…”.
3 października 1944 roku, w dniu kapitulacji Powstania, powiedzieli sobie „tak” Stanisław Swinarski „Sułtan” i Cecylia Tomira Pakowska „Mirka”. W Muzeum Powstania Warszawskiego jest ich świadectwo ślubu i obrączki, wykonane z łusek po pociskach w rusznikarni na ul. Poznańskiej 12. Świadectwo zatwierdził ks. Mieczysław Chmielewski ps. Mietek, kapelan 3. batalionu pancernego „Golski”.
Nieważne, co wywołało ich miłość, czy przeżyli i wiedli wspólne życie. Powstańcze pary przechodziły do historii.
W tekście wykorzystano w wywiady z powstańcami dla Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego.
Tekst ukazał się w ramach programu "Parasol Historii - Wspomnienie '44", którego organizatorem jest Grupa Maspex. Partnerem projektu jest Muzeum Powstania Warszawskiego.
Inne tematy w dziale Kultura