Postulaty PiS z konwencji, które razem mają kosztować ok 40 miliardów złotych składają się z niefortunnych pomysłów wyborczo skutecznych, jednak mogą być tak ustawione, że staną się genialne. Choć nigdy idealne nie będą.
Po pierwsze-należy pochwalić PiS za rozegranie taktyczne swoich obietnic. Wypuszczali od miesięcy balony próbne, a to mówili że dość z rozdawnictwem, a to mówili że więcej rozdawnictwa. Obiecywano jednak skromne rzeczy, stwierdzając że na nic więcej pieniędzy nie ma. Tymczasem po pierwsze to przelicytowano zapowiedzi a po drugie - postawiono na obydwie gałęzie, socjalną i podatkową. Tym samym zaatakowano na każdym froncie i z znacznie większą siłą. Politycznie opozycji tego nie będzie się dało łatwo skontrować, a to co będą proponować będzie musiało iść po linii ataku PiS - tym samym PiS będzie mogło podebrać te postulaty i ogrywać swoich przeciwników. Jeśli mądrze rozegrać teraz te obietnice, nie wycofując się z nich, ale je ewoluując, przycinając lub pozwalając im rosnąć - to opozycję ogra się jak ta lala.
Ale ogrywanie opozycji to jedno,a rzeczywistość to drugie. Ta zaś z gumy nie jest. Trzeba to wszystko jakoś sfinansować, do tego idzie spowolnienie gospodarcze. Pamiętając więc, że nie mówimy o tym co by było możliwe w idealnym świecie i co byśmy chcieli, ale o tym co jest możliwe z punktu widzenia ogłoszonych ram programowych oraz konieczności wygrania wyborów – co jest niedobrze, a co można poprawić i jak?
Zasadą naszej analizy jest niewybrzydzanie - to nie, a to tak, a w ogóle wszystko to inaczej; ale założenie że jakbyśmy siedzieli w kręgu decyzyjnym PiS, to nie moglibyśmy tak się zachowywać. Dlatego wyofanie się z obietnic albo odwrócenie ich nie wchodzi w grę. Wyobraźmy sobie że siedzimy na naradzie przed lub po konwencji progamowej i jesteśmy jedną z osób która ustala szczegóły.
Mamy w zasadzie trzy postulaty. Pierwszy to rozszerzenia 500+ na każde dziecko. Drugi to obniżenie opodatkowania dla pracujących. Trzeci zaś dotyczy podniesienia emerytur.
Po pierwsze, zauważylibyśmy że rozszerzenie 500+ jest logicznym i rozsądnym wyborem. Tak, może można by inaczej te pieniądze spożytkować na demografię; ale wprowadzenie nowego programu czy pomysłu i przekonanie kręgu decyzyjnego do niego to zbyt trudne zadanie. Poza tym opozycja wali w 500+jak w bębęn że nie dotyczy wszystkich; niektórzy obywatele też narzekali na ten fakt. Skoro program przyniósł głosy raz, to powinien i drugi. To, że to to będzie kosztować najwięcej jest bez znaczenia w tym kontekście.
Rozszerzenie 500+ pozostaje bez zmian.
Następnie pada kwestia emerytur. Trzynasta emerytura, dla każdego emeryta. To już mądre nie jest. Bo odbywa się na zasadzie wprowadzenia dodatkowego uprawnienia, które niewiele zmienia a sporo kosztuje. Najważniejsze jest to, że to iluzoryczna pomoc dla emerytów zarabiających najmniej. Dla osoby która dostaje 800 czy 1000 a nawet 1500 złotych emerytury obietnica, że kiedyś tam w roku dostanie dodatkową wypłatę na 1100 złotych nie jest żadnym pocieszeniem, choć jest miłe samo w sobie. On potrzebuje pieniędzy tu i teraz, na leki, rachunki, jedzenie. Z jego puntku widzenia lepiej jest otrzymać mało, a często, aniżeli dużo a raz, bo potrzeby ma stale a nie tylko od święta, i żeby móc sfinansować te potrzeby musi czekać cały rok, a wydatki z niej i tak rozbije na każdy miesiac "po trochu".
Koszt trzynastej emerytury to podobno jakieś 11 miliardów złotych. Sporo. Czy nie lepiej by było te pieniądze rozdysponować na istniejące wypłaty? Mechanizmem jaki temu by posłużył byłoby skasowanie absurdu, jakim jest opodatkowanie emerytur i rent. Podobno 80% Polaków popiera ten pomysł. Praktycznie nikt nie byłby przeciwko. A ruch ten podniósłby te świadczenia o 1/5. Efekt byłby natychmiastowy i odczuwalny dla wszystkich, wpłynęłoby to na gospodarkęlepiej, bo byłby to stały wzrost wydatków ze strony 9 milionów ludzi, drobnymi decyzjami z miesiąca na miesiąc dokładając się do popytu. Problem w tym, że skasowanie opodatkowania emerytur i rent kosztowałoby - w zależności co tutaj uznać za emeryturę - od 25 do 40 miliardów złotych (proszę nie łapać mnie za te liczby, bo to tylko bardzo ogólne szacunki bazujące na danych sprzed 4 lat). Cały "pakiet dobroci" PiS to jakieś 40 miliardów. Nie można go wydać "tylko" na emerytów.
Zróbmy więc tak: z 11 miliardów jakie mają pójść na emerytury podzielimy to na dwie pule. Jedna posłuży do obniżenia opodatkowania rent i emerytur od ręki. Druga zaś posłuży na podniesienie emerytur mniejszych - od ręki. Efektem będzie spłaszczenie wypłacanych świadczeń - więcej ludzi będzie dostawało "średnią" emeryturę, a mniej te najniższe. Nie ma powodu by traktować ludzi inaczej - wszyscy są takimi samymi Polakami i winni być traktowani przez państwo tak samo. Emerytura to prawo nabyte, słowo się rzekło. Ale z punktu widzenia zarówno finansów jak i sprawiedliwości, nie wspominając o ekonomii najlepiej by było gdyby każdy obywatel miał taką samą emeryturę takiej samej wielkości, traktowaną jako zabezpieczenie na starość. ZUS nie jest żadnym funduszem inwestycyjnym , tylko instytucją pobierająca podatki, nikt na swoją emeryturę nie pracuje w tym systemie. Tak więc byłaby tutaj okazja by zrobić krok w właściwym kierunku, ciągnąc do góry. Ludzie dostający najmniej mieliby spore podwyżki. W ten sposób emerytura zostałaby "zaatakowana" z dwóch stron - raz obniżką opodatkowania, dotyczącą wszystkich; dwa - podwyższeniem świadczeń najniższych. Poglądowo można to ująć tak:
Czarna linia: emerytury przed zmianami. Niebieska linia: emerytury wzrosły po obniżeniu ich opodatkowania, wszyscy po równo. Pomarańczowa linia: najniższe emerytury rosną, bo dodaliśmy do ich podstawy dorównując do średniej. Idealny system to emerytura obywatelska – linia czerwona, gdzie każdy byłby na tym samym poziomie, bez różnicowania na gorszych i lepszych. Ale z racji że emerytura to prawo nabyte, to można to zrobić tylko równając do góry wysokość świadczeń, co częściowo wykonaliśmy pomarańczową strzałką.
Wyborczo dajemy wszystkim po równo - nikt nie jest stratny; to obniżenie opodatkowania. Ale najbiedniejszym dajemy więcej; co zabezpiecza nas przed atakiem opozycji.
Ale za to wszystko trzeba będzie zapłacić. PiS mówi, że pieniądze będą z uszczelnienia podatkowego i wzrostu gospodarczego, więc myśli, że są dwa źródła finansowania. Ale aby uszczelnienie dało kasę to musi nastąpić wzrost gospodarczy, inaczej dochody i tak spadną mimo uszczelnienia; bo nie mamy takich samych wydatków ale one nam rosną. Potrzeba więc większego ciasta do podziału. Jeśli podatkami zdusi się wzrost, to nic nie wyjdzie z finansowania "pakietu dobroci".
Głównym mechanizmem wzrostu jest zdolność inwestownaia i pracowania. Inwestowanie - to rzecz skomplikowana i nieseksowna w kampanii wyborczej; pracowanie jednak to coś co dotyczy wszystkich i łatwo to wytłumaczyć. Opodatkowanie pracy jest główną przyczyną niskich pensji w Polsce i problemów z zatrudnieniem oraz istnieniem szarej strefy. Ostatnim razem jak PiS był u władzy, obniżył oskładkowanie pracy i w ten sposób przypadkiem zdążył przed kryzysem finansowym; ten ruch mimo że był drobny to w sumie dał nam możliwość przejścia przez załamanie względnie suchą stopą. Tymczasem przed nami conajmniej spowolnienie; a kto wie czy coś nie gorszego.Więc idą nieciekawe czasy. Teoretycznie jak to walnie, to uderzy też w Polskę, ale niekoniecznie. Nasza "ekspozycja" na kryzys jest nie do końca taka jak to wielu ludziom się wydaje. 44% PKB jest częścią globalnego łańcucha dostaw; 56 % wytwarzane jest lokalnie. Uderzenie kryzysem w 44% da się zrównoważyć jeśli 54% będzie nadal rosnąć. Poza tym na zachodzie nawet w kryzysie się konsumuje, kupuje i inwestuje. Kiedy kryzys uderza, firmy i ludzie szukaja oszczędności. Ten, kto jest w stanie zaoferować produkty i usługi taniej - na kryzysie zyskuje. I tak było ostatnim razem, bo Polski eksport wcale nie zmalał. Pomogło w tym obniżenie oskładkowania pracy przez PiS. Kryzys jest więc dla Polski akurat szansą, by powiększyć naszą obecność na rynkach zachodnich. Aby to się ziściło, należy sprawić by nasze usługi i produkty były tańsze. A najłatwiej to zrobić obniżając oskładkowanie pracy.
Ten ruch nie jest tak wyborczo ponętny jak ten, który proponowałem ostatnim wpisem, mówiąc że najlepiej byłoby prowadzić kampanię kasacji niższej stawki PIT rozbitą na kilka lat. Ale w obliczu zwiększenia wydatków należy skupić się na mechanizmach fiansowania tego, podbudowania źródeł wzrostu a nie jego wtórnych owoców. Tak więc cała para winna iść w obniżanie opodatkowania pracy. Trzeba zbudować poduszkę na spowolnienie gospodarcze, zwiększyć konkurencyjność naszych firm. Wyborczo to dobra kontra na opozycję narzekającą na socjalną część programu, oraz skaptowanie głosów pracodawców. Wiarygodności temu dodałaby pamięć o rzadach PiS z 2007 roku, wszelkie zwątpienie czy to rozsądny plan zostałoby zduszone w zarodku. A więc wszystko - w kasację składek. Obniżenie opodatkowania zarobków nic nie da, jeśli ludzie potracą pracę bo gospodarka wyhamuje.
PS.
Pewnie nie powiedzą tego przed wyborami, ale sfinansować te 40 miliardów się da, zmieniając VAT i akcyzę przez wprowadzenie jednolitej stawki; przy VAT to samo można uzyskać dając jedną stawkę 16%; jeśli PiS wprowadziłby jedną stawkę ale dał ją na poziomie 18 czy 19% to technicznie rzecz ujmując obniżyłby VAT w spadku po Tusku i uszczelniłby system dosyć znacząco bo większość wycieków to efekt majdorwania na zróżnicowanych stawkach; a przy okazji de facto podniósłby podatki.... obniżając je. Ruchy więc będą wykonywane w VAT i akcyzie, niekoniecznie aż do takiego stopnia, ale w tym kierunku. Ujednolicenie stawki da się politycznie wybronić, ale jako hasło wyborcze to to dobry pomysł dla PiS nie jest.
Sulfur
Inne tematy w dziale Gospodarka