Soren Sulfur Soren Sulfur
964
BLOG

Kierwiński, Kuźmiuk, Wipler o umowach śmieciowych. Komentarz

Soren Sulfur Soren Sulfur Gospodarka Obserwuj notkę 8

Rozmowa między trzema posłami zaproszonymi do studia Polsat. Temat: umowy "śmieciowe". Tylko jedna osoba porusza sedno problemu. Reszta udaje głupich.

Do studia zaproszeni zostali Marcin Kierwiński, przedstawiciel PO, Zbigniew Kuźmiuk, przedstawiciel PiS, oraz Przemysław Wipler, przedstawiciel Polska Razem Jarosława Gowina.
Zaczął Przemysław Wipler, wskazując, że opodatkowanie umów cywilnych będzie miało negatywne skutki-osoby korzystające z takich umów są słabsze na rynku pracy (dlatego nie są na etacie) i zostaną zmuszone albo do emigracji, albo do pracy na czarno albo tę pracę stracą lub uciekną w samozatrudnienie. Podnoszenie podatków nic nie daje. Banał i oczywistość. Potem pałeczkę przejął Zbigniew Kuźmiuk. I tutaj zaczęło już być zabawnie. Otóż jego zdaniem umowy śmieciowe to sposób pracodawców na...obronę przed zwolnieniami w wyniku spowolnienia gospodarczego. Ponieważ wzrost gospodarczy jest niski, to nie ma "ssania" pracowników przez rynek. Przy wzroście 4-5% problem ten "rozwiązuje się powoli sam". Jeśli tak, to należałoby zadać pytanie po co tutaj w ogóle politycy? Wystarczy poczekać aż będzie wzrost 4-5% i problem "sam się rozwiąże"! Do tego zaraz potem pan Kuźmiuk stwierdza, że "pan premier wybrał bardzo zły moment do rozmowy na ten temat". No tak, bo takiego wzrostu nie mamy. A skoro to zły moment, to znaczy że dobry byłby jakby był wyższy wzrost. A jakby był wyższy wzrost, to przecież "problem rozwiąże się sam". Poza tym, skoro pracodawcy w ten sposób radzą sobie z spowolnieniem by nie zwalniać pracowników... to chyba dobrze? Czy może pan Kuźmiuk chciałby, by jednak zwalniali? Te sprzeczności zawisły nad jego wypowiedzią.

Prawdziwie jednak dowcipnie się robi, gdy prowadząca lekko zagaduje następnego rozmówcę, pana Kierwińskiego, dlaczego to pracodawcy nie chcą zatrudniać na umowę o pracę. Czyja to wina? Przedsiębiorców? Wie pan? Ależ oczywiście, odpowiada pan Kierwiński. Skądże, to nie jest wina przedsiębiorców, oni tylko sobie obniżają koszty pracy, bo "teraz mają ku temu narzędzia". Aha, czyli jednak jest to wina przedsiębiorców, bo "teraz mają ku temu narzędzia". No to narzędzia trzeba im zabrać, niech sobie nie myślą (kłania się kazus firmy LPP, która przed podatkami w Polsce uciekła z kraju). A jakie są koszty pracy, panie pośle, pyta prowadząca. Pan wie? No jakże, owszem że wiem, są "średnie jeśli chodzi o kraje Unii Europejskiej". Po tym stwierdzeniu można się już śmiać do rozpuku. Średnia Unii Europejskiej. Czyli taka średnia, gdzie mamy wrzucone do jednego wora Szwecję i Polskę! Niemcy i Rumunię! Dla kogo to są więc średnie koszty? Dla Niemców i Szwedów chyba? No i wiadomo, że dla wielkich korporacji. Na osłodę, za zabranie "narzędzi" pracodawcom pan Kierwiński stwierdza enigmatycznie że "czymś innym" się im to wyrówna. Ciekawe czym, pewnie jakimiś "narzędziami" do obniżania kosztów pracy? To jest jakiś sens zaczynania tej dyskusji?

Ale na tym śmiesznostki się nie kończą. Na stwierdzenie posła Wiplera, że opodatkowując umowy cywilne rząd chce zabrać 400 tysiącom ludzi 2 miliardy złotych, czyli 5 tysięcy rocznie więcej w podatkach, Kierwiński zaczyna z oburzeniem oponować, że wyliczenia są niemiarodajne. No ale przecież mniej ludzie pieniędzy przez to będą mieli, pyta prowadząca. Kierwiński rusza w błazenadę: "pewnie będą tacy pracodawcy, co pracownikom to skompensują...." Ciekawa teoria budowy dobrobytu. Podwyższajmy więc dalej, aż wszystkim Polakom wszystko pracodawcy "skompensują".

Po tej kompromitacji głos zajął pan poseł Kuźmiuk.  Problem jest poważny, trzeba coś wymyślić, by "opodatkowanie umów cywilnych nie miało negatywnego wpływu na rynek pracy..." No to konkret, rzuca prowadząca. Jak to zrobić? Odpowiedź: powinna zając się tym komisja trójstronna, by "wydyskutować" rozwiązanie. Prowadząca, trzeźwo: a ile jest tam przedstawicieli osób zatrudnionych na umowy cywilne?

Oczywiście nią ma ani jednej, na co zwraca uwagę poseł Wipler, ledwo jednak dając możność zapoznania się w czym rzecz. Otóż komisja trójstronna składa się z związkowców, którym zależy na byciu uprzywilejowaną kastą (sami widzą to inaczej, mają inne intencje ale taki jest skutek) i walce o dawanie fruktów swoim zwolennikom, którzy są zatrudnieni dużych firmach. Jest tam rząd, któremu zależy na jak najwyższych podatkach, i są tam korporacje, koncerny i duże firmy, które stać na umowy o pracę ( i z reguły tak zatrudniają po okresie próbnym), oraz na wysokie podatki i skomplikowane regulacje. A ponieważ to one są jednocześnie uzwiązkowione, to mając pistolet przystawiony do głowy chętnie lufę skierują na konkurencję i jakoś "wydyskutują" rozwiązanie, proponując takie wyjście na które będzie ich stać, a nie mniejsze firmy. Faktem jest, że nader często w innych krajach orędownikiem ograniczeń na rynku pracy są właśnie korporacje. To one lobbują za płacami minimalnymi, składkami, biurokratyzacją-o ile to się im kalkuluje jako metoda mordowania konkurencji. I tych trzech-wielkie firmy, rząd i związki- idealnie się dogaduje przez większą cześć czasu kosztem reszty społeczeństwa. Dla pana Kuźmiuka jednak to "nie jest istota sprawy" jak stwierdza. Bo zmowa przeciwko jakiejś grupie społecznej "nie jest istotą sprawy" jeśli się jest jej beneficjentem-a PiS wyraźnie opowiedział się po stronie związków zawodowych. Więc co ma ich obchodzić los ludzi na umowach cywilnych. Trzeba było emigrować!

Zasłona dymna wokół posła Kuźmiuka opada ostatecznie, kiedy odpowiada na pytanie, jak można zapobiec negatywnym skutkom opodatkowania umów cywilnych. Stwierdza bowiem, iż "państwo ma instrumenty" takie jak dawanie odpowiednich wymogów przy zleceniach publicznych (sic!!!). Więc podsumujmy: państwo zabierze w podatkach dodatkowe pieniądze  setkom tysięcy ludzi, pogarszając ich byt, a często pozbawiając pracy po to, by potem te pieniądze rozdać swoim faworytom-takim, jak ci z komisji trójstronnej, dzięki czemu pobudowane zostaną nowe autostrady totalnie "zaekranowane" oraz stadiony, które można zmienić na basen jak popada albo na lodowisko jak zetnie wodę mróz. Pan Kuźmiuk liczył chyba na to, że widzowie nie zadadzą logicznego pytania: a od kiedy to wzrost gospodarczy zależy od umów publicznych? A co z większością firm, które nie uczestniczą w przetargach? Jakież to "instrumenty" państwo tam zastosuje? Pomijając już kwestię, że to oczywisty nonsens. Jeśli w przetargu będzie startowała firma innowacyjna, tania i polska, ale zatrudniająca część załogi na umowy cywilne (i to nawet wysokie!), to przegra z starą, zasiedziałą i niekrajową firmą która specjalnie zafunduje sobie wyższe koszty tylko dlatego, bo będzie zatrudniała na etat. Priorytetem może więc stać się nagradzanie za nieracjonalność.

Na sam koniec poseł Wipler celnie zauważa, że umowy "śmieciowe" są skutkiem, a nie przyczyną. Przyczyną jest podatek od pracy. A rozwiązaniem jest jego obniżenie-tak, jak zaproponowało to Centrum Adama Smitha jakieś dziesięć lat temu, likwidując składki wszelkiego rodzaju a wprowadzając opodatkowanie funduszu wynagrodzeń, likwidując przy okazji PIT i CIT, kosztem ujednolicenia stawki VAT i wprowadzeniem podatku obrotowego 1% od przychodu. Oczywiście nikt się do tego nie odniósł.

Jeszcze pan Kierwiński, nie chcąc być gorszy od Kuźmiuka, zdążył również napomknąć, że będą jakieś "zachęty" do zatrudniania na umowę o pracę, ale nie był łaskaw powiedzieć, co to ma znaczyć. Bo w grę wchodzą dwie rzeczy-albo umowy cywilne zostaną tak wysoko opodatkowane, że nie będą miały sensu, albo kodeks pracy zostanie tak rozluźniony, że etat stanie się elastyczniejszy niż umowa cywilna. Bo tylko te dwie rzeczy mogłyby spowodować pożądany przez PO skutek.

Podsumowując:
Pan z Polski Razem mówił rozsądnie i racjonalnie, co oznacza że jego partia nigdy nic nie osiągnie. I pan z PO i pan z PiS doskonale wiedzieli, że problemem jest opodatkowanie pracy, ale za żadne skarby nie chcieli się do tego przyznać (dlatego ich partie coś osiągną). PO dlatego, bo stan finansów państwa wymaga nowego haraczu, PiS dlatego, bo weszło w układ z lobbystami dbającymi o swój interes kosztem interesu publicznego. I doskonale zdają sobie też sprawę, że powrót wzrostu gospodarczego nie spowoduje powrotu etatu, bo raz odkryty sposób na unikanie płacenia podatków staje się trwałą praktyką, a ludzie dążą do maksymalizacji swoich zysków. I pracobiorcy i pracodawcy. Nikt nie chce oddawać złamanego grosza na ZUS i inne państwowe wynalazki. Dlaczego?

Bo prawdziwymi umowami śmieciowymi są umowy o pracę. W ich wyniku należy oddawać ćwierć swoich zarobków "na dzień dobry" po to, by potem podwyższono wiek emerytalny, obniżono świadczenia, by stało się w kolejkach do lekarza i płaciło na partie polityczne, których nikt nie chce na oczy oglądać. Płaci się więcej po to, by otrzymać ten sam badziew, proszę wybaczyć kolokwializm, co nie płacąc ćwiartki zarobków na dzień dobry (PIT nie liczę, VAT również). Czyli sypiące się, niewydolne państwo opresyjne. To po co płacić? Jeśli ma być fatalnie, to chociaż można sobie ulżyć w płaceniu codziennych rachunków. Ćwierć pensji piechotą nie chodzi.


Sulfur

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Gospodarka