Ryszard Czarnecki opublikował katalog geopolityczny, wymieniając 6 priorytetów polityki zagranicznej jaką Polska powinna prowadzić.Przyjrzyjmy się jemu, bo tekst to interesujący, pokazujący co w PiS piszczy.
1. USA. Sojusz z USA musi być dogmatem polskiej polityki zagranicznej. Kolejne próby amerykańskiej „splendid isolation”, wszelki izolacjonizm, obojętnie czy pochodzi od Demokratów czy Republikanów jest dla nas szkodliwy. Obecność Stanów Zjednoczonych w Europie równoważy bowiem wpływy Rosji w naszej części Europy i na całym kontynencie. Zaś w wymiarze wewnątrzeuropejskim stanowią też pewien hamulec na nadmierny wzrost roli RFN.
To jest jeden z najsłabszych elementów założeń pana Czarneckiego, mimo iż eksponowany na pierwszym miejscu. Dlaczego najsłabszy? Bo polega na tym, co było i co pan Ryszard chciałby, by nadal było. Czy taki sojusz byłby dla nas korzystny? Oczywiście że byłby, ale do tanga trzeba dwojga. Jeśli interesy Stanów Zjednoczonych kierują się gdzieś indziej, to tym samym taki "dogmat" przestaje być możliwy do realizacji. Obecnie w USA panuje przekonanie, że Europa nie jest specjalnie istotnym kierunkiem polityki, następuje przewartościowanie z więzi atlantyckiej na problemy pacyficzne. Zmartwieniem USA są Chiny, a to powoduje, że w pewnych scenariuszach rozwoju sytuacji Waszyngton znajduje sprzymierzeńca w Rosji. Już raz widzieliśmy jak działa taki tandem. W 2008 roku USA były bardziej zmartwione Teheranem i rolą Rosji w jego programie atomowym i nie udzieliły wobec tego twardego poparcia Gruzji, wręcz wycofując się z areny. Nietrudno sobie wyobrazić, jak rosnąca asertywność Chin powoduje zbliżenie Moskwy i Waszyngtonu, czego ofiarą stanie się nasza polityka zagraniczna. Należy pamiętać, że w Jałcie to nie Churchill, ale Roosevelt nas "sprzedał". Churchill był realistą i wiedział, że to błąd i oponował, ale Stalin i Roosevelt grali przeciwko niemu, gdyż połączył ich wspólny interes: ograniczania roli Imperium Brytyjskiego w świecie, gra na jego rozpad.
Obecny prezydent USA zaś oprócz jawnych afrontów de facto rozmontował plan wsparcia Polski przeciwko Rosji. Pan Czarnecki proponuje więc tak naprawdę, by to Polska zabiegała o względy Waszyngtonu. Dobrze. Ale co to ma oznaczać? Kolejne wysyłanie wojsk do Iraku za bezdurno i zgoda na tortury w Kiejkutach? W zamian może za kolejne zdezelowane okręty, jak nasza "flagowa" jednostka ORP Puławski? Tu nie chodzi o to, że neguję ważność takiego kierunku polityki, ale o to, że nie wydaje się on możliwy i jest bardzo ryzykowny, o czym pan Czarnecki nie wspomina. Czasy się zmieniły. To nie są lata 90-te. Asertywność Rosji nie spotyka się z asertywnością amerykańską, bo interesy Ameryki są na innych kontynentach. Jedyne sukcesy jakimi dysponujemy w kwestii "naganiania" amerykanów to te, które osiągnęliśmy poprzez NATO, a więc poprzez współpracę z innymi krajami Europy. USA przez 25 lat nie spieszyło się z tworzeniem planów ewentualnościowych dla naszego regionu, nie stacjonują też tu żadne wojska oprócz kilkudziesięciu ludzi. To geopolityczna pustynia i to pustynia zbudowana przez amerykanów w porozumieniu z Rosjanami, jako część dealu jaki zawarto w latach 90-tych. Dopiero naciski od nas samych, poprzez NATO, wraz z innymi państwami regionu coś tu zmieniły. Polska na mapie interesów USA nie istnieje. To na dzień dzisiejszy mit. To nie oznacza, że USA należy spisać na straty, tylko, że nie można wiele od Ameryki już oczekiwać. To banał, ale prawdziwy: będziemy o tyle istotni, o ile będziemy więcej znaczyć w Europie i UE. A USA będzie w nas widziało inwestycję tylko wtedy, gdy będzie mu się opłacało działać przeciwko komuś w Europie. Nie musi być to Rosja.
Dlatego brakuje mi raczej ujęcia "USA przez NATO". Tylko silne związanie całej Europy z USA jest w stanie stworzyć nam warunki do polityki o jakiej pisze pan Czarnecki. Obawiam się, że na dzień dzisiejszy jesteśmy zbyt nieistotni, by liczyć na specjalny status-taki, jakim ma Wielka Brytania, Izrael czy Korea Południowa. Swego czasu sugestie, jak taki status osiągnąć własnymi działaniami zasugerował pan Kostrzewa-Zorbas.
2. Rosja. Ten kraj w dłuższej perspektywie będzie słabł gospodarczo, choć nie będzie raczej topniał w wymiarze demograficznym, czego spodziewano się jeszcze parę lat temu. Dzięki sprawnej polityce zagranicznej i skutecznym licytowaniem ponad to, co ma w politycznych kartach, rola Rosji za Putina, a zwłaszcza po resecie amerykańsko-rosyjskim za czasów Obamy, wyraźnie wzrosła. Odbudowuje swoje wpływy quasi imperialne i jest ekspansywna zarówno na kierunku europejskim (poszerzanie wpływów gospodarczych i politycznych w krajach niegdyś zależnych od ZSRS lub też będących jego republikami związkowymi). Kanonem polskiej geopolityki powinno być ograniczanie wpływów Moskwy, których jednym z celów jest podporządkowanie, choćby częściowe, naszego kraju, tak jak to już robią z niektórymi innymi państwami dawnego Związku Sowieckiego lub „nowej Unii”.
Tutaj zgoda. Działania, pobudki i intencje Rosji są oczywiste. Brakuje mi jednak ostatecznego końca takiej polityki, czyli propozycji definitywnego rozwiązania problemu z Moskwą. Rozumiem, że to zbyt daleko idące uwagi, a pan Czarnecki chciał być treściwy. Jednak może warto poświęcić temu zdanie czy dwa, bo brak tego wymiaru jest największym błędem większości analiz geopolitycznych. Działania Rosji są podyktowane nieustannym poczuciem zagrożenia, które wynika z położenia geograficznego. Tylko nieustanna ekspansja jest dla Rosji rozwiązaniem-dla nas zaś jest to problem. Gdy jednak już uda się Rosję odepchnąć, co wtedy? Czy istnieje jakiś program poza stworzenie polskich limes ? Odpowiedź na to pytanie pozwoliłaby zbudować prawdziwie dalekosiężną politykę wobec Rosji. Idea prometeizmu jest historycznym przykładem propozycji rozstrzygającej ten problem poprzez grę na rozpad Rosji. Jeszcze wcześniejsza była koncepcja z Dymitriad polegająca na zbudowaniu Unii Troistej (wciągniecie Rosji do Rzeczpospolitej jako trzeci naród). Współcześnie wspomina się o okcydentalizacji tego kraju poprzez soft power. Ale jak ten ryzykowny manewr połączyć z naszą racją stanu? Pan Ryszard zapewne stwierdziłby, że to zbyt odległy i nierealistyczny cel, należy mierzyć siły na zamiary. Ale bez szerszej perspektywy ograniczamy swoje działania tylko do reakcji na posunięcia rosyjskie, które mają wyraźną koncepcję końcową. Przez to zawsze będziemy skazani na odpowiadanie wyzwaniu rosyjskiemu i nigdy nie uczynimy gry geopolitycznej czymś innym, niż grę na rosyjskich zasadach.
3. Niemcy. W polskim interesie jest utrzymywanie „balance of power” czyli równowagi sił na kontynencie. Niemcy są teraz najliczniejszym i najbogatszym narodem w Europie. Tylko Turcja mogłaby zmienić tę klasyfikację państw o największej populacji, ale to właśnie RFN trzyma ją w unijnym przedpokoju już od 50 lat. Niemiecka dominacja w Europie nie leży w interesie ani Polski, ani Europy. Nie powinniśmy jej wspierać, nie powinniśmy domagać się większej roli RFN na Starym Kontynencie, jak to czynił publicznie minister Sikorski. W relacjach Warszawa – Berlin musimy rozmawiać o konkretnych sprawach i interesach. W ostatnim czasie nasze bilateralne stosunki przypominają ulicę jednokierunkową: Niemcy uzyskują wsparcie od Polski dla swoich priorytetów, ale bez wzajemności. Oczywiście z Niemcami można pewne rzeczy robić wspólnie, choćby politykę wschodnią UE. Twarda walka o własne interesy narodowe nie oznacza odwracania się do Berlina plecami.
Tutaj również zasadniczo zgoda. O ile jednak przy Rosji pan Czarnecki trzeźwo zauważa, że raczej Moskwy nie czeka demograficzny kolaps, więc sięga myślą całkiem daleko, to w przypadku Niemiec nie ma takiej refleksji. Niemcy to bankrut społeczny. Ich populacja mimo dogodnych warunków kurczy się ekspresowo-gwałtowniej niż Polska, ale tego tak dobrze jeszcze nie widać z powodu imigracji i dłuższej średniej życia. Jednak w istocie Niemcy mimo tych przewag w nadchodzących dekadach po prostu zaczną masowo wymierać, co będzie prowadziło do wzrostu znaczenia mniejszości etnicznych pracujących obecnie na dobrobyt niemieckich emerytów. Kraj ten może utrzymać porządek i wysoką kulturę organizacji mimo tego problemu, ale równie możliwe jest, że będzie musiał poświęcać ogromne zasoby na utrzymanie jedności i porządku społecznego. Przede wszystkim zaś jego polityka będzie polegała na wysysaniu innych krajów z ich zasobów ludzkich i prowadzenia miękkiej wojny kulturowej. W dłuższej perspektywie Niemcy mogą albo się rozpaść, albo stać się żarłocznym, umierającym olbrzymem, który zamiast podporą UE stanie się jej kulą u nogi. Obecne rozpychanie się łokciami Berlina jest podyktowane właśnie wiedzą o swej przyszłości-im więcej wywalczą teraz, tym większy będzie bufor z którego będzie można zejść, gdy nadejdą gorsze czasy. Polska powinna szykować się na taka ewentualność-by móc ja wykorzystać.
4. Grupa Wyszehradzka. Cztery państwa, które przed 23 laty wspólnie, wtedy jeszcze jako trzy, bo istniała wtedy Czechosłowacja, podpisały umowę stowarzyszeniową ze Wspólnotami Europejskimi są na siebie skazane. W interesie i Polski i Węgier i Czech i Słowacji leży regionalne gra zespołowa, bo wówczas z każdym z tych pastw z osobna bardziej się liczy Europa „A” czyli „stara Unia”.
Ten punkt powinien znaleźć się na miejscu pierwszym. Budowa wokół Grupy Wyszehradzkiej sojuszu regionalnego jest najbardziej potrzebną zmianą w naszej polityce zagranicznej. Do tej bowiem pory V4, jak jest zwana grupa, jest tylko pomniejszym klubem współpracy. Nie widzi się jego prawdziwego potencjału: sojuszu wewnątrz UE przeciwko integracji na model federalną-kto nam zabroni ustalić własne normy w swoim gronie w oparciu o unijne? Kto nam zabroni na przykład opracować wspólne podstawy kodeksu podatkowego? Sojusz militarny wewnątrz UE-to już się dzieje, ale zdecydowanie za wolno i zbyt ograniczenie; kaptowanie Ukrainy, Rumunii i Bułgarii do grupy (a żeby to zrobić trzeba móc coś im zaoferować-co innego, niż własny model unijnej integracji?). Polska powinna dążyć do stworzenia osobnego bloku wewnątrz UE.
5. Wschód. Polska ma najdłuższą, obok Finlandii, granicę zewnętrzną UE, a wschodnia granica RP jest też wschodnią granicą UE. W naszym interesie leży bycie ambasadorem UE na szeroko rozumiany Wschód, przez który rozumiem zarówno byłe republiki postsowieckie, jak i tzw. dawny obóz socjalistyczny. I odwrotnie: kraje Partnerstwa Wschodniego, ale też dalsze powinny widzieć w Polsce swojego ambasadora wobec Unii.
Zgoda. Ale do takiej polityki trzeba mieć konkretne zasoby finansowe i pakiet ofertowy. Takiego nie mamy-możemy działać tylko poprzez UE, która jest mnożnikiem naszej siły. Dlatego w sprawie takiej jak obecnie, buntów na Majdanie, mamy związane ręce. Nie możemy wyjść i powiedzieć jako Polska: "Oferujemy X miliardów euro pomocy". I tu leży największa nasza słabość. I tych miliardów mieć nie będziemy dopóty, dopóki nasze państwo będzie tak źle zarządzane, jak jest teraz.
6. UE. Słabnie, ale wciąż jeszcze będzie trwać, a nawet się poszerzać. Powinna być wykorzystywana jako instrument do obrony i promocji polskich interesów w polityce zagranicznej. Szereg problemów, np. z Rosją możemy, my, jako Polska, rozwiązywać poprzez Unię. W naszym interesie nie tyle leży pogłębianie Unii, ale jej rozszerzanie o kolejne kraje na Bałkanach i w Europie Wschodniej, także te leżące poza geograficzną granicą Europy, jak państwa Kaukazu Południowego.
Kolejny słaby punkt listy. Traktowanie UE w tak ograniczony sposób jest pozbawione wizji i zrozumienia interesu narodowego-widać wyraźnie, że zamysł tegoż interesu Czarnecki ma wyostrzony tylko w kierunku wschodnim. Europy nie czuje. To prawda, że rozszerzenie jest w naszym interesie: powodowałoby ono osłabienie Niemiec i tendencji federalistycznych. Ale co dalej? To jest gra na paraliż UE i jej zniszczenie, przeczekanie, budowa na jej truchle. Tymczasem powrót do polityki europejskiej w jej tradycyjnym wydaniu nie jest w naszym interesie. Jest nim zaś dążenie do reformy UE w republikę republik, przestrzeń prawa i współpracy, strefę wolnego handlu-prawdziwego, a nie ograniczonego jak dziś. A więc nie Europa federalna i nie Europa ojczyzn (bo to nic nie znaczy), ale coś zupełnie nowego w historii. Nie superpaństwo, ale państwo państw, gdzie rządzi prawo. I to prawo powinno być tak ustawione, by każdy kraj bez względu na swój materialny i geopolityczny status miał mniej więcej równą pozycje. I dopiero jeśli obranie takiego kierunku byłoby niemożliwe, można grać na wyrywanie" swojego własnego kęsa. Poza tym nie byłbym taki pewny, czy UE słabnie. Słabną jej poszczególne części, ale inne się wtedy wzmacniają. Kiedy minie czas przetasowania, wyłoni się nowy porządek. Pan Czarnecki może być nim wtedy zaskoczony.
Sulfur
Inne tematy w dziale Polityka