Soren Sulfur Soren Sulfur
1032
BLOG

Jaka armia?

Soren Sulfur Soren Sulfur Polityka Obserwuj notkę 14

Krzysztof Rybiński w "Do Rzeczy" 26/026 z 22-28 lipca zastanawia się jakie kroki powinno się podjąć, by uniknąć katastrofy finansów publicznych. Proponuje cięcia i oszczędności, w tym - w armii. O ile jego propozycje szacunkowe w kwestii finansów, administracji, można uznać za podparte rzetelną wiedzą wspomożoną praktyką (był przez pewien czas szefem NBP), to o tyle plany dotyczące armii są obarczone poważnymi błędami. O tyle jest to ważne, iż pan Rybiński prezentuje w tym momencie typowe błędy w myśleniu o służbach zbrojnych i bezpieczeństwie militarnym, które podziela wielu ludzi.

"Wydatki majątkowe budżetu w 2012 r. wyniosły 13,6 mld zł, w tym największe poniesiono na zakup uzbrojenia i sprzętu wojskowego, nie podano jednak konkretnych kwot. Te koszty wynikają z naszych zobowiązań w ramach NATO - wydatki na armię nie będą niższe niż 1,95 proc. PKB. Najwyższy czas na głębsza refleksję na tym obszarze. Jakiej armii potrzebujemy? Jeżeli takiej, która nas obroni przed atakiem Niemiec lub Rosji, to wydatki są kilkukrotnie za małe. Jeżeli chcemy się bronić przed atakiem Litwy, Słowacji lub Czech, to wydatki są na pewno za duże."

To jest prawdopodobnie sedno błędu Rybińskiego. Zakłada on, że armia ma jakiś konkretny cel i dokładnie sprecyzowanego wroga. Tymczasem na taki luksus, wbrew intuicji, pozwolić sobie mogą tylko kraje bogate i duże. Wtedy mogą cześć wojsk profilować pod konkretne zadania lub przezbroić swoje siły tak, by kontrować konkretnego przeciwnika. Dlaczego? Bo to są potrzeby dalszego rzędu w hierarchii bezpieczeństwa, cele specyficzne i specjalistyczne, dlatego - droższe. Armia zaś jest od gwarantowania bezpieczeństwa kraju w ogóle, a nie konkretnie. Jest formą polisy ubezpieczeniowej. Polisa ubezpieczeniowa przeciwko wypadkom nagłym nie jest zaś przeciwko czemuś konkretnemu skierowana, co wiemy że się stanie - bo gdybyśmy wiedzieli, nie potrzebowalibyśmy polisy, tylko byśmy temu przeciwdziałali; tylko przeciwko szerokiej gamie zagrożeń. Dopiero gdy nas stać, rozważamy dokupienie takich polis, które ubezpieczają od bardzo konkretnych i rzadkich zagrożeń. Dokładnie tym jest profilowanie armii czy budowanie oddziałów komandosów, które proponuje Rybiński.

Zagrożenia przychodzą i odchodzą, dynamika międzynarodowa jest różna. Armię zaś buduje się latami. I tym się różni od polisy ubezpieczeniowej. Tą - w razie potrzeby można szybko dokupić. Armię zaś raz zdegradowaną niesłychanie trudno odbudować. Na to składa się nie tylko zakup sprzętu i budowa infrastruktury, ale przede wszystkim szkolenie ludzi. Dlatego cięcia w armii są jednymi z najbardziej niebezpiecznych w ogóle. Odbudowa innowacyjności, służby zdrowia czy szkolnictwa po oszczędnościach nie jest trudna i można ja rozpatrywać w perspektywie kadencji. Armia z czegoś takiego wychodziłaby zaś dekadami.

Ale przez rozważania ekonomisty przechodzi jeszcze jedna myśl, niewypowiedziana, ale będąca podstawą całego rozumowania mimo to. Po co nam armia? Skoro Niemcy i Rosja są tak silne, to znaczy że nie mamy szans się z nimi równać. Pójdźmy dalej, abstrakcyjnie bardziej: a po co armia Słowacji. Albo takiej Słowenii? To wielokrotnie mniejsze kraje, nie mające szans obronić się przed żadnym państwem większym od siebie podle osądu Rybińskiego. To po co utrzymują armię?

W istocie tak nie jest. Bo czym innym jest armia ekspedycyjna czy armia do ataku, a czym innym siły obronne. Atak zawsze jest ryzykowniejszy, kosztowniejszy i trudniejszy do przeprowadzenia niż obrona, wymaga zaangażowania naprawdę dużych środków. Dlatego relatywnie małe siły, nawet nie specjalnie dobrze wyposażone, są w stanie związać większe siły wroga - o ile są odpowiednio zorganizowane i przeszkolone i dysponują dobrymi planami operacyjnymi. Tym bardziej, że nigdy cała armia nie jest w gotowości bojowej pozwalającej na wymarsz i atak, podczas gdy obrona jest znacznie łatwiejsza do zmobilizowania. Poza tym armie małych krajów w czasach pokoju są w teorii zalążkiem armii na czas wojny - przynajmniej co do zasady mają na wypadek konfliktu służyć jako jądro organizacyjne, trzon tworzonych z poboru oddziałów. Wtedy szeregowiec - staje się podoficerem lub oficerem i obejmuje dowództwo nad wcielonymi do wojska cywilami.  

W rzeczywistości zaś nasza armia obecnie to żart. Żołnierza którego można wysłać w pole mamy może jakieś 60 tysięcy, całe siły zbrojne liczą sobie zaś około 100 tysięcy ludzi (40 tysięcy więc to zaplecze i biurokracja). Tak naprawdę więc stan o którym mówi Rybiński już osiągnęliśmy - mamy maleńkie siły wojskowe zdolne do odpierania ataków Litwy, Czech, Ukrainy czy Białorusi, ale nie Rosji czy Niemiec. Że drogie? Ano drogie, bo armia to rzecz droga i w miarę postępu techniki coraz droższa. Minęły już czasy gdy wystarczył człowiek, dobre buty, mundur i karabin. Wyekwipowanie jednego człowieka będzie wiązało się z gigantycznymi nakładami - a dochodzi jeszcze szkolenie.

I w istocie jest prawdą, że w tej przyszłości rodzącej się na naszych oczach bardzo niewiele krajów będzie stać na pełnoprawne siły zbrojne. Dlatego oczywistą oczywistością staje się konieczność szukania stałych sojuszników z którymi będzie można dzielić koszty utrzymania wojska. Rola NATO i tym podobnych organizacji zmieni się z doraźnego łączenia się przeciwko konkretnemu wrogowi w swoiste grupy zakupowo-ćwiczeniowe, zwłaszcza w Europie, gdzie mamy dużo krajów, wiele potrzeb, a ograniczone środki ze względu na rozmiary gospodarek i kryzys. Polska może i powinna rozważyć taki scenariusz budowania sił wespół z sąsiadami w oparciu o grupę Wyszehradzką (Czechy, Słowacja, Węgry, Polska, potencjalnie również Rumunia czy Chorwacja). Czyli - wspólne kupowanie uzbrojenia, wspólne badania, wspólne ćwiczenia i łączenie organizacyjne. Polska ma tu mały sukces-zalążek współpracy powstał po zawiązaniu wspólnej eurogrupy bojowej. W tym kierunku zmierzają obecnie kraje Skandynawskie (Norwegia, Szwecja, Finlandia), które zdały sobie niedawno sprawę, że nie są w stanie obronić się przed teoretycznym atakiem rosyjskim.

Co do zaś samego kształtu naszych sił zbrojnych, to ich rolą winno być przede wszystkim zabezpieczenie granic kraju. Poprzednia koncepcja ulegała mylnemu jak się okazuje przeświadczeniu, że bezpieczeństwo tego typu zapewni nam goła obecność w NATO. My zaś w zamian powinniśmy wyprofilować nasze siły w wojska ekspedycyjne by uczestniczyć w wspólnych misjach. Przeskakiwaliśmy więc etap budowania bezpieczeństwa podstawowego i od razu wskakiwaliśmy w politykę mocarstwową -siły profilowane i specjalistyczne. Problem w tym, że NATO przestaje być gwarantem bezpieczeństwa i nie jest jasne, czy nie stanie się martwą instytucją wobec coraz mniejszego zainteresowania USA fundowaniem Europejczykom sił zbrojnych za friko.

Zabezpieczenie granic kraju jest kategorią szeroką. Jest oczywiste że od razu nie jest możliwe zabezpieczenie się przed każdym rodzajem zagrożenia - dlatego armię winno budować się przemyślanie latami, mądrze inwestując. To jest możliwe, bo wydatki zbrojeniowe się kumulują, jeśli są wykonane odpowiednio. Wystarczy spojrzeć na Izrael, który jest krajem dziesięć razy mniejszym, niż Polska, a pewnie byłby w stanie rozłożyć nasze sił zbrojne w kilka dni. Krzysztof Rybiński powinien się przyjrzeć temu przykładowi.

Planując obronę kraju ma się przewagę - jest się na własnym terytorium, z zapleczem tuż obok. Dobrze rozplanowana obrona pokona nawet kilkukrotnie większa armię. Ale są pewne granice tej wydajności. Nawet najlepiej wyposażony i wyszkolony oddział nie zwycięży przeciwnika dziesięć czy dwadzieścia razy większego, nawet jeśli byłby niepokonany - bo w końcu wyczerpanie da znać o sobie, skończy się amunicja, zużyje broń. Dlatego musi być zachowana pewna proporcja sił pozwalająca w realny sposób myśleć o obronie.

Realistycznie oceniając pod tym kątem samych wojsk lądowych wraz z lotnictwem i zapleczem potrzebujemy jakieś ćwierć miliona, z czego około 180 tys. 200 tys samych żołnierzy. Przy obecnym poziomie rozwoju gospodarki takie siły są również poza naszym zasięgiem. Maksimum to połowa tej ilości, a więc ok. 100-120 tysięcy. Odpowiednio wyposażeni żołnierze będą w stanie odeprzeć atak nawet pół milionowej armii - pod warunkiem, że będą dysponowali wyszkoleniem i sprzętem podobnym do tego, jakim dysponują wiodące mocarstwa. Nie oznacza to wydatków dużo większych, niż obecnie, ale wydatki mądrzej rozplanowane.   

Kluczem winno być rozplanowanie potrzeb i wydatków tak, aby potencjał obronny rósł stopniowo. Tymczasem to, co proponuje Rybiński to jego zwijanie.

Dodatkowo niezwykle istotnym elementem jest istnienie odpowiedniego wsparcia cywilnego armii. Chodzi o ogólne przeszkolenie ludności. Przykładem są tu dwa klasyczne przypadki Szwajcarii oraz Izraela, przy czym doświadczenie tego drugiego powinno nam przyświecać z tego względu, że Izrael od wielu lat jest w nieustannym zagrożeniu i non-stop testuje swoje koncepcje obronne w praktyce, podczas gdy Szwajcaria jest krajem bez jakichkolwiek zmartwień natury militarnej czy strategicznej.

Podsumowując, na pytanie Rybińskiego "jaka armia" odpowiedź wygląda następująco:

1. Przynajmniej 100 tysięcy ludzi pod bronią. Armia zawodowa powinna być tak skonstruowana, by mogła w razie potrzeby stać się szkieletem armii poborowej i tak, by docelowo liczyła około 200 tysięcy żołnierzy - gdy będzie nas na to stać.
2. Stworzenie razem z grupą Wyszehradzką realnego sojuszu, a przede wszystkim dzielenie kosztów zakupu sprzętu, wdrażania innowacji, plus wspólne szkolenia i manewry. Celem powinno być "mini NATO"
3. Wprowadzenie strategii rozwoju armii zgodnej z wieloletnim planowaniem strategicznym kraju. Obecnie armia jest zarządzana chaotycznie, brak koncepcji wieloletniej i konsekwencji w działaniu.
4. Wprowadzenie powszechnych szkoleń ludności cywilnej. Zalążki powinny polegać na przysposobieniu do radzenia sobie w sytuacjach krytycznych, katastrof, ataków terrorystycznych i warunkach ekstremalnych. Dopiero potem na tym systemie rozwijać szkolenia wojskowe na podobną modłę co Szwajcaria czy Izrael.

A oszczędności? Jak podaje portal Defence24: MON i tak nie wykorzystuje ok. 2 miliardów złotych rocznie, co wyszło na jaw niedawno.Do tego rezygnacja z planowanej, jak wielu sądzi zbędnej reformy dowodzenia. I tak oto mamy wymagane pieniądze do zatykania dziury budżetowej.


Sulfur

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (14)

Inne tematy w dziale Polityka