Soren Sulfur Soren Sulfur
556
BLOG

Edukatorzy seksualni i dyplomowani barbarzyńcy

Soren Sulfur Soren Sulfur Polityka Obserwuj notkę 8

Już czterolatki należy zapoznawać z seksem. Tak twierdzą edukatorzy seksualni. Powstaje pytanie, dlaczego czterolatki? Jeszcze niedawno była mowa o nastolatkach. Potem i dziesięciolatkach. Teraz o czterolatkach. Ale dlaczego nie trzy latkach? Dlaczego nie dwu? Dlaczego nie jeden?

Odpowiedź na to pytanie pomoże odkryć zasadniczy błąd w całym systemie rozumowania "edukatorów seksualnych". Otóż odpowiedzieliby oni, że czterolatek jest już na tyle rozwinięty, że można go nieco zapoznać z kwestią ludzkiej seksualności. Aha, czyli wcześniej nie można, bo by nie zrozumiał? A co sprawia, że w tym wieku będzie rozumiał? Czyżby nagle na chleb przestawał wtedy mówić "bleb" a na muchy "tapty"? Czy istnieje jaki uniwersalny wskaźnik zainteresowania seksem i zdolności poznawczych jaki można zastosować? Oczywiście nie. To tym samym skąd wzięto granice 4 lat-nie wiadomo. Jest czysto arbitralna, tak jak wszystkie poprzednie.

Powstaje pytanie, dlaczego dzieci w ogóle należy "edukować seksualnie". Oczywiście natychmiastową odpowiedzią różnych "edukatorów seksualnych" takich organizacji jak Ponton jest - by zapobiegać np. niechcianym ciążom. Bo istnieją badania które stwierdzają, że tam, gdzie blokowano wiedzę o seksie i nacisk kładziono na abstynencję seksualną wyniki osiągnięto przeciwne. Ciekawe. Bo wielką szkodą jest, że jednocześnie edukatorzy seksualni nie chcą pamiętać o innych badaniach pokazujących, że gadanie o zabezpieczaniu się itp. również przyniosło efekty przeciwne do zamierzonych. Jest to typowe zachowanie "ekspertów" którzy bardziej niż na twardych faktach chcą opierać się na swojej dobrej woli i z góry przyjętych założeniach, których nikt nigdy nie udowodnił, ale którym daje się mimo to wiarę. Przyjęło się bowiem powszechnie sądzić, że edukacja jest tym lepsza im wcześniej się ją zaczyna. Jednak to, co może i dobre dla języka ojczystego czy matematyki być może nie jest tak dobre jeśli chodzi o seksualność - taka jednak myśl edukatorom seksualnym oczywiście w głowie się nie pojawiła, bo by podważyła cały sens ich działań. Dlatego każdą swoją porażkę kwitują stwierdzeniem" zaczęliśmy za późno".

W istocie był okres, bardzo długi, kiedy dzieciom pozwalano na zapoznanie się z "seksualnością" bez żadnego problemu. Było to w czasach neolitu. W miarę rozwoju cywilizacji powoli do tego odchodzono, ale jeszcze w średniowieczu kompletnie nie chowano się przed swoimi dziećmi "z tymi sprawami". To było domeną sfer wyższych. Dopiero czasy współczesne przyznały, że dzieci nie są miniaturowymi dorosłymi i muszą być traktowane inaczej. Rozszczepiono porządki.

Dzięki temu mogliśmy odkryć jak lepiej wydobywać naturalne zdolności dzieci, jak lepiej je wychowywać. Dziś wydaje się to oczywiste, że od dziecka nie można wymagać tego samego, co od dorosłego. Jednak jeśli chodzi o edukacje seksualną nagle okazuje się, że wręcz przeciwnie - można a nawet trzeba. Powstaje jednak pytanie - jak dziecko ma niby tak naprawdę zrozumieć kwestie seksualności? Każdy z dorosłych powinien pójść po rozum do głowy i przypomnieć sobie swoją własną drogę w czasie dojrzewania-doświadczenie które wszyscy dzielimy. Czy rozumowanie nastolatka o seksie jest inne niż osoby dorosłej? Oczywiście. Czy można sobie wyobrazić by rozumowanie dorosłego było nieobce kilkulatkowi? W żadnym razie.

To, co określa się niezdarnie "sprawami intymnymi" jest przeżyciem którego nauczyć się nie da. Tego trzeba doświadczyć. Tak jak ślepy od urodzenia nigdy nie zrozumie czym jest kolor. On może co najwyżej rozumieć, że coś takiego jest i ma wpływ na ludzi. Ale czym to jest i jaki to wpływ - nie pojmie nigdy, chyba że uzyska zdolność widzenia. Pewne doznania są po prostu zamknięte dla innych i osobiste. Matematyka czy język, biologia lub historia - są rzeczami abstrakcyjnymi, obiektywnymi, które można się nauczyć. Ale doświadczeń osobistych, subiektywnych, zależnych od naszego własnego odczuwania nauczyć się nijak nie da. Trzeba je po prostu przeżyć.

Dlatego też cały pomysł "edukacji seksualnej" prowadzonej przez "edukatorów" jest niedorzeczny. To zrzucanie odpowiedzialności dorosłych - na dzieci. Jeśli ktoś powinien przechodzić edukację seksualną, to dorośli. To ich niezdarność i głupota powodują spustoszenia w umysłach pociech, nie zaś brak wiedzy tychże pociech. Jeśli ktoś powinien odebrać edukację seksualną, to rodzice. A nie ich dzieci. To od rodziców można oczekiwać najlepszego rozeznania kiedy i jak należy dziecko informować o seksualności i w jakim stopniu. I to powinno pozostać w ich gestii. Skoro rzekomo brak im wiedzy, to niech edukatorzy seksualni wyjdą do nich i próbują edukować, przekonywać do swoich racji. Już oni najlepiej poradzą sobie z tym zadaniem. Skoro to ma takie zalety i jest tak potrzebne, to na pewno się ich do tego przekona.

Bo, jeśli się posłucha z pewną dozą dobrej woli "edukatorów seksualnych", to mówią oni rzeczy zaiste banalne. Wymagają, by dzieci zapoznawały się z seksualnością stopniowo i odpowiedzialnie, tak jak i tak to się dzieje w większości rodzin na zasadzie "mama i tata się kochają, braciszek jest z brzuszka" (sic). Powstaje więc pytanie, skoro tak, to po co nam edukator seksualny?

Każda grupa ekspercka-czy to od ekonomii, spraw społecznych, terroryzmu czy podatków - marzy tylko o jednym: by ich wiedza do czegoś się przydała, by ludzie docenili ich wysiłki i by przez to świat się wokół nich kręcił. Przecież jakaż to by była strata, gdyby po wielu długich latach nauki, zgłębiania tematu okazało się, że zmarnowali spory kawał życia, poświęcając go na coś na co nawet pies z kulawą nogą nie zwraca uwagi. Więc próbują udowodnić sobie i światu, że jednak są potrzebni. Co zawsze w praktyce kończy się próbą narzucenia własnego władztwa. Bo skoro ekspert ma dyplom, to znaczy, że się zna. Skoro się zna, to należy oddać mu część własnej wolności, niech on decyduje, bo reszta znać się nie zna, więc będzie robiła głupoty. Sparowane jest to z coraz większa specjalizacją i ignorowaniem wykształcenia ogólnego, klasycznego, co powoduje stopniową "barbaryzację nauki", kiedy to kompletni ignoranci w każdej dziedzinie narzucają swoją opinię z swojej niszy, nie rozumiejąc, że wykraczają tym samym poza swoje wąskie kompetencje, bo nie są w stanie rzetelnie ocenić skutków własnych propozycji. I wtedy okazuje się bardzo często, że ekspert władzy raz zdobytej nie oddaje nigdy, choćby fakty by dowodziły, że jego wiedza jest bezużyteczna a wyniki zerowe.

Zwykł człowiek nie jest głupszy ani mądrzejszy od eksperta, ma ten sam mózg i zdolności poznawcze. Często ma wręcz znacznie zdrowsze podejście nawet do tematu, jakim zajmuje się "ekspert" właśnie dlatego, bo nie ignoruje innych dziedzin wiedzy tak jak dyplomowany barbarzyńca, intuicyjnie rozumiejąc przez to więcej.

Ale przecież nie po to dyplomowany barbarzyńca latami tkwił w książkach, żeby mu teraz zwykły człowiek z łapanki mówił "to dziękuję, przemyśle to". Nie nie, on wie lepiej. Wszystko. I dlatego będzie dążył do ograniczenia wolności decyzji innych ludzi w imię ich dobra, niszcząc tym samym wszystko to, co przecież chciał wspierać. Bo przecież, proszę to samemu sprawdzić - żaden, ale to żaden "edukator seksualny" nie zgodzi się by zamiast dzieci, uczyć rodziców, im pozostawiając wybór. Przecież on wie lepiej, więc to by było irracjonalne...


Sulfur

 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Polityka